Pani minister gotuje
11 tysięcy złotych z publicznych pieniędzy zapłaciła minister Anna Kalata za makijaż, manikiur i dobranie garderoby.
29.01.2007 08:38
Fikcyjne ministerstwo i fikcyjny minister - tak mówi o funkcjonowaniu resortu pracy Sławomir Piechota (PO) z sejmowej Komisji Polityki społecznej. Tajemnicą poliszynela jest, że Anna Kalata, była pracownica sekretariatu Andrzeja Leppera i kandydatka SLD do parlamentu, nie cieszy się zaufaniem Jarosława Kaczyńskiego. Spod jej kompetencji premier wyłączył już sprawy związane z rynkiem pracy i ZUS, którymi w kancelarii szefa rządu zajmują się specjalnie powołani pracownicy. Kalata nie pokazuje się w Sejmie. Nie przygotowała na czas ustawy o rewaloryzacji emerytur i rent, w wyniku czego rząd musi wprowadzać dodatki wyrównawcze dla emerytów. Nie oznacza to, że przez dziewięć miesięcy urzędowania pani minister nic nie zrobiła.
Obok gabinetu zorganizowała kompleks relaksacyjny. Z ministerialnej kasy wydaje kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie na wizażystkę. Chce też zatrudnić firmę, która będzie pisała jej przemówienia. A po to, by poprawić swoje bezpieczeństwo, ściąga do resortu byłych funkcjonariuszy UOP.
Modelka
Pod koniec ubiegłego roku minister zatrudniła wizażystkę. Za jej usługi zapłaciła 11 tys. zł. Dotarliśmy do kolejnej umowy o dzieło na tę samą kwotę, w ramach której w lutym 2007 r. wizażystka ma prowadzić dla Kalaty szkolenie dotyczące m.in. "łączenia sygnałów werbalnych i niewerbalnych, charyzmy, intuicji i stylizacji". Pracownicy ministerstwa mówią, że w rzeczywistości specjalistka robi Kalacie makijaż, manikiur, dobiera garderobę, zwłaszcza ulubione apaszki. To znakomita wizażystka - broni decyzji Stanisław Kowalczyk, szef gabinetu politycznego minister Kalaty. W ministerstwie pracy czeka gotowa do podpisania umowa z firmą DoArt. Firma należąca do Rafała Rastawieckiego, byłego sekretarza KRRiT za kadencji Danuty Waniek, ma dostarczać projekty wystąpień oraz doradzać, jak pani minister powinna reagować na bieżące wydarzenia społeczno-polityczne. "Każda inicjatywa informacyjna, wystąpienie lub reakcja na wydarzenie zostanie przećwiczona z udziałem ekipy telewizyjnej. Szkolenia będą się odbywały nie
rzadziej niż dwa razy w tygodniu po trzy godziny" - czytamy w umowie. Koszt - 13 tys. zł.
Pod prysznicem
Minister pracy obok swojego gabinetu urządziła prywatny kompleks wypoczynkowy z łóżkiem oraz aneks kuchenny. Do gabinetu mają dostęp tylko najbliżsi współpracownicy zaopatrzeni przez Kalatę w magnetyczną kartę wstępu. Wcześniej muszą jednak uprzedzić o wizycie, by nie zastać pani minister pod prysznicem, podczas gotowania czy drzemki. Inną słabością Kalaty są cukierki. Na jej polecenie ministerialny zaopatrzeniowiec dostał nawet służbowy telefon. Pani minister na bieżąco informuje go, kiedy potrzebuje słodyczy. Szefowa resortu dba też o współpracowników: w grudniu zorganizowała dla nich aż trzy spotkania wigilijne w restauracji Batida. Kosztowały one ministerstwo 28 tys. zł. Najnowszym życzeniem Kalaty jest karta kredytowa z 3-tysięcznym limitem reprezentacyjnym.
Sporo pieniędzy kosztuje też podatnika edukacja Anny Kalaty i jej zastępców. W godzinach pracy dwa razy w tygodniu pobierają indywidualne lekcje angielskiego i francuskiego. Znacznie wyższe niż w innych resortach są też nagrody przyznawane najbliższym współpracownikom Kalaty. Grudniowa premia szefa gabinetu politycznego wyniosła 16 tys. zł, a jego podwładną Małgorzatę Więch-Konrad (skądinąd właścicielkę sieci sklepów Polka, sponsorującej kampanię wyborczą Samoobrony) nagrodzono 10 tys. zł.
Prawdziwym konikiem Anny Kalaty są kwestie bezpieczeństwa. Raz w miesiącu do gmachu ministerstwa przyjeżdża dwóch oficerów ABW, którzy sprawdzają, czy w pomieszczeniach pani minister nie ma podsłuchów. Pod koniec roku badali pod tym kątem jej kuchnię i łazienkę. Do ministerstwa przyjęto też trzech byłych funkcjonariuszy UOP, w tym jednego przeszkolonego przez DEA (amerykańską służbę antynarkotykową).
Piotr Krysiak, Jakub Urbański