Pan się myli, Pan nie ma racji
Czytając felieton w GW dochodzę do wniosku, że owszem dziennikarz jest zwolennikiem tolerancji z tym jednakże zastrzeżeniem, że dotyczyć ona będzie tylko i wyłącznie głoszonych przez niego poglądów – te należy wszelako traktować jako jedynie słuszne zaś dyskusja z nimi (chociażby nawet merytoryczna i pozbawiona osobistych "wycieczek") to przejaw nietolerancji i zaściankowości właśnie. Tak jednostronnego, tendencyjnego, odartego z tolerancji tekstu dawno nie czytałam - pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski minister Elżbieta Radziszewska.
"Przyrodzona i niezbywalna godność człowieka stanowi źródło wolności i praw człowieka i obywatela. Jest ona nienaruszalna. Każdy jest obowiązany szanować wolności i prawa innych…"- art. 30 i 31 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej
Każdy człowiek w demokratycznym kraju, a za taki uważam Polskę, wbrew opiniom głoszonym przez niektórych w Parlamencie Europejskim o rzekomych atakach na wolność słowa, ma prawo do wyrażania swoich poglądów. Co więcej, wolność ta zagwarantowana jest przecież w Konstytucji RP, o czym mówi wprost art. 54. Każdy obywatel ma zapewnioną też konstytucyjnie wolność sumienia i religii (art. 53). Cały rozdział II Konstytucji RP zawiera wiele zapisów dotyczących wolności, praw i obowiązków człowieka i obywatela. Problem jednak jest wtedy kiedy ktoś za swoje poglądy jest wyśmiewany, wyszydzany i odmawia mu się tych konstytucyjnych praw ponieważ stoi po drugiej stronie barykady niż jego adwersarz. Prowadząc dyskusję czy pisząc artykuł, można przecież się z kimś nie zgadzać, nie akceptować jego poglądów i sposobu w jaki patrzy na świat. Można, a niekiedy nawet trzeba mieć odwagę powiedzieć wprost: ja uważam inaczej, moim zdaniem Pan się myli, Pan nie ma racji, według mnie należy postąpić tak a nie inaczej. Należy umieć
rozmawiać, dyskutować, spierać się, ale nie wolno zapominać, że rozmówca też ma prawo do prezentowania własnych częstokroć diametralnie różnych od naszych poglądów. Żaden znany dziennikarz, polityk, filozof, etyk, czy artysta nie ma (całe szczęście) monopolu na rację.
Po przeczytaniu felietonu redaktora Piotra Pacewicza "Jacek Noe Rostowski" (Gazeta Wyborcza, 30 czerwca 2011 r.) trudno mi było pohamować oburzenie i to nie z tego powodu, że głównym "bohaterem" był Minister Finansów, ale dlatego, że tak jednostronnego, tendencyjnego, odartego z tolerancji tekstu dawno nie czytałam.
Rozmowę Pana Ministra Jacka Rostowskiego określa jako "zdumiewającą". Zastanawiam się dlaczego. Czy powodem tak wielkiego zdumienia jest fakt, że Pan Minister otwarcie przyznał się do tego, iż nie jest zwolennikiem związków partnerskich czy może ośmielił się powiedzieć o rodzinie jako o instytucji, która przetrwała tysiące lat. Podejrzewam, że gdyby Pan Minister nie odważył się powiedzieć o tych zagadnieniach to nie zostałby potraktowany tak "życzliwie" i iście "po mentorsku". Ale argumentów do kpin z Ministra Rostowskiego jest znacznie więcej, paradoksalnie w szczerej rozmowie pośrednio dostarcza ich redaktorowi Pacewiczowi on sam: jest przeciwnikiem in-vitro – wg redaktora to w dzisiejszym świecie jest wręcz niewybaczalne, nieludzkie i ociera się o mroki średniowiecza. Zestawienie przekonań wypływających z wiary z "jednostkowym kosztem cierpienia każdej z dwóch milionów niepłodnych par" o których pisze redaktor Pacewicz musi budzić zdumienie i oburzenie. Jak ktoś taki jak Minister może mieć tak skrajne i
antyludzkie poglądy? Przecież, co z wrodzonym sobie taktem i delikatnością zauważył redaktor Pacewicz, Minister Rostowski wychowywał się w placówkach dyplomatycznych i otwartości się nie nauczył. Rozumiem, że Pan redaktor Pacewicz przyznał sobie prawo oceniania ludzi, środowisk w których się wychowali i wartości wedle których żyją.
Cóż więc mógł zrobić Pan Minister Rostowski poproszony o udzielenie wywiadu. Wyjścia miał dwa: albo powiedzieć rzeczywiście to co myśli (i to zrobił - chwała Mu za to), albo powtórzyć zasłyszane opinie w którymi się co prawda nie zgadza, a które bezpieczniej jest uznać i głosić jako własne, bo w ten sposób nie narazi się na zarzut katolickiej ortodoksyjności. Trudno zarzucić Ministrowi Rostowskiemu, że w wywiadzie kogoś obraził, odniósł się w sposób uwłaczający lub lekceważący do grup czy problemu. Wypowiedział jedynie swoje poglądy – być może dla niektórych zbyt kontrowersyjne.
"Oto na czele finansów państwa stoi ultrakonserwatysta o poglądach Marka Jurka, wierny wyznawca biskupów głoszących, że in vitro to wyrafinowana aborcja czy cień Heroda" - tak ogłosił wszem i wobec na ramach Gazety Wyborczej niczym herold redaktor Pacewicz.
Zatem można założyć, podążając za tokiem rozumowania Pana redaktora Pacewicza, że na czele finansów państwa musi stać osoba o skrajnie lewicowych poglądach zbliżonych do poglądów Pani (Pana) (tu puśćmy wodze fantazji niech każdy ma prawo do wstawienia wybranej przez siebie osoby – kobiety lub mężczyzny), demonstrującej niechęć do kościoła, opowiadającej się za pełną dostępnością in-vitro, i wówczas standardy nowego moralnego ładu czyli absolutnej laickości i poprawności politycznej byłyby w pełni zachowane. Warto w tym miejscu przywołać słowa przypisywane Voltaire: "Nie zgadzam się z tym co mówisz, ale oddam życie, abyś miał prawo to powiedzieć".
Ta maksyma wciąż pozostaje ważna dla tych, którzy demokrację i tolerancję traktują poważnie. Uznającemu siebie za zwolennika liberalnej demokracji Panu redaktorowi Pacewiczowi ewidentnie trudno się zgodzić z ową wolteriańską myślą. Świadomie proponuje wykluczenie z publicznej debaty (która zakłada przecież możliwość ubiegania się o władzę dla wszystkich przestrzegających demokratycznych reguł jej uczestników) tych, którym nie po drodze z cnotą laickości.
Tolerancja - bo zdaje się, że o nią Pan redaktor tak bezpardonowo walczy, to nic innego jak (łac. tolerantia - "cierpliwa wytrwałość") cierpliwe znoszenie cudzej odmienności, w tym poglądów drugiej osoby w każdym obszarze i działań, jeśli tylko nie łamią one prawa, nie nawołują do przestępstwa i nie godzą w wolność drugiego człowieka.
Czytając felieton w GW dochodzę do wniosku, że owszem dziennikarz jest zwolennikiem tolerancji z tym jednakże zastrzeżeniem, że dotyczyć ona będzie tylko i wyłącznie głoszonych przez niego poglądów – te należy wszelako traktować jako jedynie słuszne zaś dyskusja z nimi (chociażby nawet merytoryczna i pozbawiona osobistych "wycieczek") to przejaw nietolerancji i zaściankowości właśnie. Zamiast cierpliwie znieść cudzą (w tym przypadku Pana Ministra Jacka Rostowskiego) odmienność poglądów odnoszę wrażenie, że zupełnie niepotrzebnie redaktor wybrał konfrontację i argumenty ad personam.
Mam nadzieję, że w debacie publicznej we wszystkich naszych gazetach znajdzie się miejsce dla tych którzy mówią, myślą, wierzą inaczej niż dziennikarze w nich piszący, zaś fakt życia według innych - niż wyznawanych przez dziennikarzy zasad - nie będzie okazją do niewybrednych komentarzy z ich strony.
Elżbieta Radziszewska specjalnie dla Wirtualnej Polski