Polska"Pamiętam dni czerwcowe 1983 roku"

"Pamiętam dni czerwcowe 1983 roku"

Całą noc poprzedzającą przyjazd Jana Pawła II w mieście panował ruch jak w czasie procesji Bożego Ciała. Okna domów udekorowane świętymi obrazami, otoczone girlandami kwiatów i kolorowymi lampkami. Ulicami ciągnęły pielgrzymki z całego Dolnego Śląska, a także ze Szczecina, Gdańska, Zielonej Góry, Opola... z kopalń, stoczni, „Ursusa”... Ludzie szli radośni i szczęśliwi.

Uśmiechali się, pozdrawiali, machali rękami. Przejęci, ale swobodni, rzucali pogardliwe spojrzenia mijanym milicyjnym patrolom. W mieszkaniu naszego przyjaciela na placu Powstańców Śląskich zebrała się grupka znajomych, aby przenocować, bo o świcie bliżej będą mieli na Partynice. Oczywiście o spaniu nie było mowy. Zbyt byli podnieceni i rozentuzjazmowani.

Wrocław jest rozległy i z niektórych parafii wierni wyruszali już o północy. Przy wejściu na hipodrom odbywały się rewizje. Zaglądano do torebek i teczek, do węzełków i zawiniątek. O ósmej śpiewał już tysiącpięćsetosobowy chór. Aktorzy recytowali „Litanię polską” z 1917 uzupełnioną wersetami modlitwy za poległych robotników. Według rejestru kościelnego, zgromadziło się półtora miliona ludzi.

Znajomi twierdzili, że były dwa miliony, bo obok grup zorganizowanych, na spotkanie z papieżem szły tłumy niezrzeszonych. Byli katolicy z NRD, RFN i Słowacji...

I wylądował

Helikopter z Janem Pawłem II na pokładzie ląduje około dziewiątej. Z milionów piersi wzbija się w niebo okrzyk: „Nareszcie jesteś z nami!”. Arcybiskup Gulbinowicz wygłasza powitalne przemówienie. Piękną, arcypiękną polszczyzną, melodyjną a mocną, właściwą jeszcze tylko ludziom z dawnych Kresów Wschodnich, mówi: „Witam Cię, Ojcze Święty, w mieście wyjątkowym, mieście udręczonym, mieście niezłomnym...”.

Na wysokości ołtarza papież podnosi w górę ramiona – pozdrawia rodaków. I wtedy właśnie, na ten znany na całym świecie gest, w jednym okamgnieniu, od horyzontu po horyzont, ponad oceanem głów z furkotem unosi się las transparentów „Solidarność żyje!”, „Solidarność walczy!”, „Solidarność trwa!”.

Rozpoczyna się msza święta. Jan Paweł II wygłasza homilię. Aktorzy teatrów wrocławskich odczytują intencje. Dziesiątki tysięcy osób przystępuje do komunii. Ludzie są rozświetleni wewnętrznym blaskiem, radością, wiarą, siłą... Z zalanych woskiem kart Ewangelii zajaśniały nowym blaskiem słowa o miłości, wolności, godności, suwerenności człowieka.

Z nowego ceremoniału liturgicznego wyłoniło się nowe oblicze Kościoła – matki udręczonych, zbłąkanych, łaknących jak Żydzi na pustyni prawa, chleba i wody. Kościół powiedział im – Jestem z Wami! Jestem z poniżonymi, bitymi, uwięzionymi, wyzutymi z praw. Tej roli Kościoła żaden biskup Rzymu nie mógł rozumieć lepiej niż papież ze Wschodu. I dlatego miliony garną się do jego stóp i gotowe są całować kraj jego szaty.

Trudno znaleźć właściwą miarę słów dla człowieka, który posiada dar łączenia Chrystusowej żarliwości z rozwagą ojców Kościoła, roztacza łaskę wiary i cnotę wybaczania, jest jednocześnie regressus ad originem i progressus ad futurum, a to oznacza, że niesie światu nadzieję. Pod słońcem Jana Pawła II zima naszej goryczy przemienia się w lato (to trawestacja z Szekspira).

A ręce w górze

W sobotę przyjechał Andrzej. Poznałem go 13 grudnia 1981 roku, o godzinie czwartej rano, w celi numer dwanaście. Z całej jego postaci przebijał wówczas optymizm i radość życia. W sposobie mówienia, poruszania się, ciekawości, która go nie opuszczała, widać było pokłady energii, chęć pracy, działania. Technik z wrocławskiej Aspy. Niebieskie, pełne ufności oczy, broda jak u Tomasza Zana. Lat 26. Trzy lata młodszy od mojego syna.

Przeżyliśmy razem kilka tygodni. Przyjechał się pożegnać. W poniedziałek odlatuje z żoną do Francji. Z ósemki lokatorów spod dwunastki zostanie nas w kraju już tylko pięciu. Też był na Partynicach.

Pod koniec mszy arcybiskup Gulbinowicz poprosił o modlitwę w intencji, aby już nigdy żaden młody człowiek nie musiał opuszczać naszego kraju. A kiedy padły słowa: „Idźcie, ofiara skończona”, wzniosła się w niebo pieśń „Boże coś Polskę” z frazą refrenu „Ojczyznę wolną racz nam zwrócić, Panie”. Wielu z tych, którzy szli na spotkanie z papieżem, miało małe krzyże z żelaza lub choćby z drewna, zrobione pospiesznie w drodze.

Andrzej też miał taki krzyż. Andrzej opowiada: „Gdy zaczęliśmy śpiewać „Boże coś Polskę”, uniosły się w górę ręce. W prawej krzyż Męki Pańskiej, z lewej wznosiły się dwa palce w symbolu zwycięstwa... Nie mogłem, nie mogłem podnieść rąk, choć bardzo tego chciałem. Walczyłem ze sobą, zmuszałem się, a byłem jak sparaliżowany. Ja jeden w tłumie. Przestałem nawet śpiewać, bo głos ugrzązł mi w gardle”.

Odbicie łez Patrzyłem na jego odmienioną, umęczoną twarz. Jego oczy napełniające się łzami. Mówił to wszystko z opuszczoną głową. Potem nagle spojrzał w moje oczy, jakby szukał wybaczenia. Zobaczył w nich odbicie swoich łez. Nic już więcej sobie nie powiedzieliśmy. •

Wiesław Wodecki

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)