Palestyńscy uchodźcy przyjmują Syryjczyków w Libanie. Oni nie marzą o Europie
Czuję się jak we śnie szalonego elektryka. Alejki między budynkami są tak wąskie, że dwie osoby z trudem się mijają. Resztki słońca przesłania nieprawdopodobna plątanina kabli elektrycznych i plastykowych rurek z wodą. Każdego roku ta mieszanina prądu i wody zabija tutaj 60 osób. To obóz uchodźców Palestyńskich Burdż al Baradżne w południowym Bejrucie, do którego trafili nowi mieszkańcy – Syryjczycy.
30.04.2017 13:53
Obóz uchodźców zaczyna się kilkadziesiąt metrów od muru otaczającego szpital prowadzony przez szyicką organizację Hezbollah. Brak zaufania... wrogość między sąsiadami jest główną chorobą Libanu. Wokół szpitala postawiono mur i błękitne zapory z szyn kolejowych. Mają chronić przed samochodami pułapkami.
Burdż al Baradżne ma własną ochronę. Libańska armia nie wchodzi na teren, który wyznaczają palestyńskie flagi i plakaty z podobizną nieżyjącego przywódcy OWP Jasera Arafata. Tutaj porządku pilnują uzbrojeni w kałasznikowy działacze organizacji Fatah. W kilku miejscach ściany są podziurawione kulami po kolejnych falach walk.
Wewnątrz obozu panuje normalny ruch. Między dziećmi z tornistrami i kobietami robiącymi zakupy przeciskają się skutery. Właściciel częstuje smolistą, pyszną kawą. Chwilę zajmuje wyjaśnienie, że Poland, Bolanda, Polska, to nie Holland czyli Holandia. Nie chce pieniędzy. Jest uprzejmy i tradycyjnie gościnny.
Stary obóz przyjmuje nowych uchodźców
W kilku miejscach, obok palestyńskich przywódców i młodych męczenników, pojawia się twarz prezydenta Syrii Baszara al Asada. – Wiem, że to dyktator. Przed nim uciekliśmy, ale co na to mogę poradzić? – tłumaczy Abdul, Syryjczyk, który pięć lat temu z rodziną uciekł tutaj z żoną i piątką dzieci – Nie będę przecież tych plakatów zrywał.
Rodzina Abdula należy do 15 tysięcy Syryjczyków, którzy żyją w obozie będącym już domem dla 27 tysięcy Palestyńczyków. Burdż al Baradżne stworzono dla uchodźców Palestyńskich, którzy uciekli przed izraelską armią w czasie Wojny Sześciodniowej w 1967 r. Z czasem namioty zastąpiły pnące się w górę, chaotycznie budowane kamienice.
Nie ma tu sieci energetycznej. Poplątane kable rozprowadzają prąd z generatorów. Do tego dochodzą przewody antenowe i stare druty telefoniczne. Woda zazwyczaj pojawia się co drugi dzień. Wtedy wmieszane w tę plątaninę plastikowe rurki służą do napełnienia zbiorników. Zabudowa jest tak gęsta i wysoka, że sygnał sieci komórkowych nie dociera do poziomu gruntu, bo wybetonowane przejścia-rynsztoki trudno nazwać ulicami.
Tu nie marzy się o Europie
Przed wojną, która wybuchła w Syrii w 2011 r. Abdul pracował na stacji benzynowej w Daara na południu kraju. Tam zaczął się konflikt. Pięć lat temu, gdy zrobiło się naprawdę niebezpiecznie uciekł do Nabatije w południowym Libanie, ale rząd tego kraju nie dał mu dokumentów pozwalających na legalny pobyt i pracę. Dlatego przeniósł się do obozu palestyńskiego, gdzie łatwiej się ukryć. Wystarczy nie wychodzić poza dwa kilometry kwadratowe betonowego labiryntu.
Mężczyzna jest chory i rzadko pracuje. Głównym żywicielem rodziny jest najstarszy syn, 16-letni Muhammad, którego dorywczo zatrudniają sklepikarze. Wynajem dwupokojowego, niemal nieumeblowanego mieszkania z kuchnią i łazienką kosztuje 300 dolarów. Do tego koszty wyżywienia. Abdul nie skarży się. Co prawda z organizacji pomocowych dostaje tylko 200 dolarów miesięcznie, ale resztę udaje się zarobić. Czasem pomagają znajomi i krewni. Dzieci chodzą do szkoły prowadzonej przez ONZ. Rodzinę wspiera też Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej (PCPM).
- Dlaczego miałbym chcieć jechać do Europy? Mój dom jest w Syrii i tam wrócę, gdy tylko skończy się wojna – tłumaczy Abdul. Jeden z jego braci zginął. Pozostali są w obozach uchodźców w Jordanii i Turcji, ale nie wybierają się dalej. To zdanie wielokrotnie słyszałem u Syryjczyków w Libanie i w Jordanii. Chcą być jak najbliżej ojczyzny, do której wrócą, gdy tylko poczują, że to jest bezpieczne.
Kamleh, matka trójki dzieci, nie radzi sobie tak dobrze, jak Abdul z rodziną. Czynsz za dwa zagrzybione pokoiki w Burdż al Baradżne wynosi 400 dolarów. Dzieci chorują, a pieniędzy, które przynosi pracujący dorywczo mąż, nie starcza już na lekarzy i leki. Dlatego od siedmiu miesięcy nie płacą czynszu. Cierpliwość palestyńskiego uchodźcy, od którego wynajmują mieszkanie, może kiedyś się skończyć.
- To dramatyczna sytuacja. Spisałam jej dane i może uda się tym ludziom jakoś pomóc – mówi Anna Konieczna z PCPM. – Zawsze mamy jakieś pieniądze od Polaków, którzy po prostu chcą pomóc Syryjczykom. W nagłych przypadkach możemy taką rodziną wesprzeć kwotą do 100 dolarów miesięcznie, ale staramy się nie przekazywać pieniędzy, tylko opłacić leczenie czy inne potrzeby.
Taka prowizorka może trwać bardzo długo
To wszystko rozwiązania tymczasowe. Prowizorki, które mają niepokojącą tendencję do utrwalania się. Palestyńscy uchodźcy także uciekali ze swoich domów w obecnym Izraelu z nadzieją, że niedługo wrócą. Teraz w Burdż al Baradżne i pozostałych dwunastu obozach Palestyńskich w Libanie rośnie kolejne pokolenie ludzi urodzonych na obczyźnie. Nie są obywatelami kraju, w którym żyją, a o powrocie jedynie marzą i snują jego plany z bronią w ręku.
Syryjczycy długo obawiali się takiego samego losu. Teraz coraz wyraźniej wrastają w krajobraz biedy uchodźczego życia, choć nadal wierzą, że kiedyś wrócą do ojczyzny. Perspektywa, że pozostaną na miejscu poważnie niepokoi Libańczyków. To 4,5-milionowy, głęboko podzielony kraj z długą historią walk między sunnitami, szyitami i chrześcijanami. Napływ 1,2 miliona uchodźców z Syrii, w większości sunnitów grozi zachwianiem wrażliwej równowagi sił. Historia Libanu pokazuje, że taka sytuacja kończy się kolejną falą przemocy. Stąd rząd w Bejrucie długo odmawiał przyznania, że ma problem. Teraz stara się wypchnąć uchodźców za granicę, albo przynajmniej skłonić do powrotu. To jedna z obietnic nowego prezydenta Michela Aouna.
Dlatego ludzie tacy jak Abdul nie mają szans na pracę i normalne życie. Nie oznacza to jednak, że zdecydują się na powrót dopóki w ich kraju trwa wojna. Tylko nieliczni z tych, którzy dotarli do Libanu, wybiorą się dalej - do Europy czy za ocean. Oznacza to, że długo jeszcze będą potrzebować pomocy, żeby po prostu przetrwać.