Palenie świątyń wzmacnia status quo [OPINIA]
Jeśli podpalenie drzwi świątyni, obok której doszło do orgii homoseksualnej, czemuś służy, to jedynie zachowaniu status quo w diecezji sosnowieckiej i jej biskupowi. Ani nie przyspieszy ono oczyszczenia, ani nie pomoże załatwić sprawy, a jedynie wzmocni biskupa Grzegorza Kaszaka - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski.
23.09.2023 13:34
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Tak po ludzku jest mi przykro. Kościół jest moim domem, modlitewna cisza wielu kościelnych budynków pozwala mi mierzyć się z własnymi "demonami" i odnajdywać Boga. I jestem przekonany, że takich ludzi jak ja - i to nie tylko wśród głęboko wierzących - jest więcej. Istotne wydarzenia w życiu wielu z nas - i to, przypomnę raz jeszcze, niekoniecznie wierzących - wiąże się właśnie z tym miejscem.
Pogrzeby bliskich, śluby i chrzciny dzieci przyjaciół czy znajomych, to wszystko odbywa się właśnie w świątyniach. Wiele zostaje w nich emocji, tych pozytywnych i negatywnych, wiele łez "widziały" te mury. I już choćby dlatego - nawet jeśli samemu nie wierzy się w to, że w tych murach, w tabernakulum rzeczywiście mieszka żywy Jezus (a tak wierzą katolicy) - temu miejscu, tak jak każdemu innemu miejscu kultu - należy się szacunek.
Nie jest i nie może być metodą walki z nadużyciami, skandalami niszczenie i profanowanie takiego miejsca. Ludzie wierzący, także ci, którzy modlili się w tej świątyni, nie ponoszą odpowiedzialności za to, co zrobili nieopodal duchowni, a podpalenie uderza głównie w ich wspomnienia, uczucia - i tak dotknięte przecież tym, co wydarzyło się w ich parafii.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Atak na świątynie ma także inny szkodliwy wymiar. Podpalenie drzwi kościoła daje paliwo tym, którzy od wielu miesięcy (także w tej sprawie) przekonują, że informacje o nadużyciach i skandalach w Kościele to tylko metoda walki z ludźmi wierzącymi, że nie należy im dowierzać, i że wszyscy, którzy w tej sprawie się wypowiadali w istocie przyczynili się do owego aktu profanacji.
Diecezję od ponad dekady toczy rak hipokryzji
Podpalenie sprawia, że w części katolickich (szczerze wierzących i zaangażowanych) domów, a także - w jeszcze większej liczbie - katolickich plebanii (także takich, gdzie mieszkają wierzący i zaangażowani księża) nie mówi się już o tym, co stało się na plebanii, ale rozważa się, że znowu wiara i Kościół stały się przedmiotem ataku.
Niknie źródło problemu, jakim nie jest wrogość wobec Kościoła czy doniesienia medialne, ale fakt, że diecezję sosnowiecką od ponad dekady toczy rak hipokryzji, tuszowania nadużyć seksualnych, tolerowania niemoralnego stylu życia i działania. Tematem staje się - pozbawiony kompletnie sensu - akt agresji wobec miejsca kultu. Jeśli więc ktoś chciał ułatwić biskupowi Kaszakowi odwrócenie uwagi od swoich zaniedbań, to - jak sądzę - mu się to udało.
Agresja jako odpowiedź na kryzys - to więc chybiony, a nie tylko niedopuszczalny strzał. W błyskawicznej debacie na temat wydarzeń z Dąbrowy Górniczej, padło także wiele innych chybionych argumentów i tez, diagnoz, które nie dotyczą istoty sprawy, a skoncentrowane są na szukaniu wygodnego "kozła ofiarnego", na którego zrzucić można odpowiedzialność za skandal.
Owym winnym mogą być homoseksualni księża i homoseksualne lobby (ten nurt wyjaśnień określić można homofobicznym), może nim być Kościół jako taki i celibat w szczególności, a także księża w ogóle (to kierunek antyklerykalny) i wreszcie winne mogą być media. I ci, którzy takie sprawy ujawniają (to klerykalny model wyjaśniania wszystkiego). Żaden z nich nie jest jednak ani prawdziwy, ani adekwatny.
Wszystkie skandale w diecezji związane z nadużyciami osób homoseksualnych
Jest faktem, odnosząc się do szukania winnych wśród homoseksualnych duchownych, że w diecezji sosnowieckiej wszystkie skandale seksualne związane były z nadużyciami dokonanymi przez osoby homoseksualne. Tego wniosku nie da się uniknąć, ale trudno też nie dostrzec, że istotą problemu w tej diecezji nie jest orientacja seksualna sprawców skandali, ale fakt, że system diecezjalny nie wyciągał wobec nich żadnych konsekwencji, nie nakładał kar, tolerował kolejne nadużycia i nie doprowadzał do wydalania ze stanu duchownego sprawców.
Rektor seminarium, który odwiedzał gejowskie darkroomy, jest wykładowcą Uniwersytetu Papieskiego, a jego współpracownicy, których klerycy oskarżali o molestowanie czy nieodpowiednie zachowania też mają się świetnie. Nie spadł im włos z głowy.
Istotą skandalu jest więc system z biskupem na czele, który tuszuje, w efekcie buduje atmosferę przyzwolenia i akceptacji.
Czy związane to jest z funkcjonowaniem na terenie diecezji sosnowieckiej (i nie tylko) homoseksualnego lobby? To bardzo prawdopodobne, ale jego istnienie jest możliwe, także z powodu chętnie manifestowanej - nie tylko słownie - niechęci wobec osób homoseksualnych, a także możliwości maskowania własnej homoseksualności, jaką daje celibat.
Tam, gdzie homoseksualność nie jest problemem, gdzie nie ma potrzeby jej ukrywania, nie istnieje prosty mechanizm tworzenia ukrytych, niejawnych, pełnych hipokryzji układów.
Jeśli ktoś sądzi, że heteroseksualni księża nie wywołują skandali, to jest w głębokim błędzie. Każda kuria biskupia, każdy sąd, ma świadomość, ile ich było. Dzieci księży (tych, którzy w imię "ratowania powołania" nie odeszli) doskonale wiedzą jaki ból związany jest z ich życiem, a ofiary kobiety (wśród osób małoletnich, ale i wśród zależnych od księży dorosłych) są nawet częstsze, niż podobne ofiary wśród mężczyzn.
Symbol "zepsucia" całego kleru? To nieprawda
Chorobą jest więc system ochrony niedojrzałych duchownych, który w części diecezji jest taki sam zarówno w przypadku księży homo-, jak i heteroseksualnych. I co więcej wyrasta on z tej samej, korporacyjnej mentalności. Problemem jest więc nie tyle orientacja, ile zdrowe przeżywanie swojej seksualności (niezależnie od jej orientacji), akceptacja samego siebie - to pierwszy krok do zdrowego przeżywania celibatu, ale także do dojrzałości emocjonalnej, której brak - jak się zdaje - był fundamentalnym problemem związanym ze skandalem na plebanii w Dąbrowie Górniczej.
Nieuczciwe i nieadekwatne jest także uznanie, że to, co wydarzyło się w Dąbrowie Górniczej jest symbolem "zepsucia" całego kleru. To jest zwyczajna nieprawda. Księża, tak jak świeccy, są różni. Jedni radzą sobie z celibatem lepiej, inni gorzej, jedni są niedojrzali (i to jest potężny problem), a inni dojrzali i wreszcie jedni są homo-, a inni heteroseksualni.
Oskarżanie wszystkich jest uderzeniem, niezmiernie mocnym, w tych, którzy są uczciwi, którzy zmagają się ze swoimi problemami, ale też próbują po prostu adekwatnie wykonywać swoją pracę. Oni i tak są często dotknięci tym, co zrobili ich "koledzy po fachu" (tak nazywa się facebookowa grupa zbierająca księży), i tak sami to przeżywają, a ich oskarżenie, uczynienie współwinnymi, nie tylko nie załatwia sprawy, nie tylko dodaje im cierpienia, ale też sprawia, że zaczynają się oni bardziej skupiać na obronie korporacji, niż na załatwianiu spraw.
To jest prostsze, ale i w pełnie zrozumiałe emocjonalnie.
Odważni księża i klerycy zgłaszali problemy
Warto też przypomnieć, a wielu czytelników może tego nie wiedzieć, że to wcale nie jest tak, że w diecezji sosnowieckiej, nikt nic nie robił. Odważni księża i klerycy zgłaszali problemy, także do Nuncjatury Apostolskiej, liczyli na to, że coś się wydarzy, i dopiero, gdy okazało się, że nie chcą nic zrobić, zaczęli milczeć.
Zacisnęli zęby, zajęli się wypełnianiem swoich obowiązków, bo przekonali się (czasem boleśnie, ponosząc rozmaite kary), że nic się nie da zrobić, że ich biskup i jego otoczenie, mają takie plecy, że nikt ich nie ruszy, że próby załatwienia sprawy kończą się tylko konsekwencjami dla tych, którzy je zgłaszają, a nie dla sprawców. Niewielu jest ludzi, którzy są gotowi nieustannie bić głową w kurialny mur, i pozwalać, by pękała im czaszka.
I nie przekonuje mnie rada czy sugestia, którą niekiedy słyszę od rozmaitych znajomych, że przecież zawsze mogą odejść. To nie jest takie proste, i to wcale nie z powodów przyziemnych, ale o wiele głębszych. Jeśli jest się wierzącym katolikiem, jeśli wierzy się w moc sakramentów, to kapłaństwo jest niewątpliwie darem, który chce się nadal sprawować.
Jeśli wie się, ilu ludziom udało się pomóc, ilu udało się uratować przed myślami samobójczymi, przed rozpadem relacji, przed depresją i smutkiem, jeśli obserwuje się kolejne pokolenia, które powierzają im swoje żale i trudy (a są, naprawdę są księża, którzy taką rolę spełniają), to ma się świadomość, że odejście nie tylko niczego nie rozwiąże, ale i odbierze ludziom posługę, które wielu nadal potrzebuje. Jeśli odejdą uczciwi i wierzący, to instytucja wcale nie upadnie, ale zostanie pozostawiona w rękach hipokrytów i karierowiczów.
Czy to ma być rzeczywiście droga jej uzdrowienia? Czy to ma być model zachowania? Owszem są tacy, którzy już dłużej nie mogą, którzy mają dość i odchodzą, i nikt nie ma prawa ich osądzać, ale tak samo nie wolno i nie należy osądzać tych, którzy trwają i po solidnej nauczce jaką otrzymali, milczą (a niekiedy nie milczą, ale alarmują media), po prostu robiąc swoje.
Jaka odpowiedzialność Watykanu?
Z argumentem, że winne są media dyskutować nie będę, bo jest on na tyle absurdalny, że można zostawić go na boku. To nie media sprowadziły bowiem do mieszkania na plebanii męską prostytutkę, nie media przywiozły duchownym środki na potencję i nawet nie one odmówiły wpuszczenia ratowników medycznych. To zrobili duchowni. Nie media też odpowiadają za fakt, że choć lata mijają i kolejne skandale uderzają w diecezję sosnowiecką, to biskup Kaszak jest nadal biskupem, a Watykan - poza skasowaniem seminarium - niewiele w tej sprawie zrobił. To jest odpowiedzialność Watykanu, a także - w mniejszym stopniu - polskiego Kościoła, że nie rozwiązuje problemów, które w końcu wybuchają.
Jeśli to nie lobby, nie immanentne zło Kościoła, ani nie media są winne, to jakie są przyczyny tego, co się dzieje? Odpowiedź jest złożona. Pierwszą i zasadniczą przyczyną jest specyfika kościelnego modelu zarządzania, w której nie istnieją żadne mechanizmy kontroli biskupa. Ten jest w swoje diecezji władcą absolutnym, a usunąć go z funkcji może jedynie papież (a w istocie Kuria Rzymska).
Jeśli więc biskup jest dobrze osadzony w jakiejś strukturze kurialnej (w tym przypadku jak się zdaje rzeczywiście - jak się mówi w Kościele - ze strukturą "lawendową", ale nie jest ona jedyną), jeśli ma możnych protektorów, to w istocie jest nie do ruszenia. Jego księża będą ponosić konsekwencje, diecezję będą mogły toczyć kolejne skandale, a biskup będzie spokojnie czekał na emeryturę.
I dopóki w sprawę nie zaangażują się media - najlepiej na tyle duże, żeby informacje dotarły do Włoch - to nic się nie wydarzy. Ten absolutystyczny system ("diecezja to ja"), choć nie ma nic wspólnego z teologią, jest na tyle uwewnętrzniony także przez duchownych, że nieliczni chcą i mają odwagę, by go zakwestionować.
Istotne znaczenie w tym, co się wydarzyło ma także klerykalna mentalność części duchownych i świeckich. Jeśli głównym celem działań nie jest załatwianie spraw, nie jest budowanie bezpiecznej przestrzeni dla innych, ale zachowanie dobrego imienia instytucji i ochrona skupionych w korporacji znajomych, to trudno się spodziewać, że w takim systemie będzie istniało naturalne dążenie do zmiany.
"Zły to ptak, co własne gniazdo kala" - słyszę, ja sam, nie tylko od księży, ale od świeckich. I przy takiej mentalności, w której dążenie do ochrony ofiar, do oczyszczenia instytucji jest traktowane jako atak, nic nie może się zmienić. I to także jest poważny problem.
Problem hiperseksualności
Trzecim, nie mniej istotnym problemem, jest fakt, że w istocie seminaria, ani późniejsza formacja, nie przygotowują w wielu miejscach do dojrzałego przeżywania swojej seksualności. W części miejsc uczy się owszem jej tłumienia, ograniczania, a niekiedy wypierania (szczególnie, ale nie tylko, gdy jest to seksualność homoerotyczna), ale nie jej dojrzałego, wolnego i odpowiedzialnego przeżywania.
Efekt? U części mężczyzn, szczególnych tych, u których seksualność zostaje wyparta przez dążenie do dominacji i władzy, pojawia się zjawisko - o którym mówi psychiatra prof. Krzysztof Krajewski-Siuda - hiperseksualności, to znaczy "instrumentalnego traktowania drugiej osoby w kontekście seksualnym nieprowadzącym do budowania relacji".
Jeśli główną wartością jest pozostanie w kapłaństwie (zachowanie powołania), jeśli liczy się dominacja, a nie władza, to seksualność staje się tylko narzędziem jej sprawowania.
Inne osoby, tak jak to miało miejsce w Dąbrowie Górniczej, już się nie liczą. Aby tego uniknąć trzeba nie tylko bardzo uważnie badać i obserwować kleryków, ale i księży, a także nie tylko nie obawiać się pomocy ekspertów, ale i eliminacji z kapłaństwa (a wcześniej z seminariów) osób niedojrzałych. Taki powinien być los, niezależnie od tego jaka była klasyfikacja kanoniczna ich czynów, rektora seminarium w Sosnowcu czy księży uczestniczących w orgiach w Dąbrowie Górniczej.
Dlaczego tak myślę? Bo nie może być duchowym ojcem i opiekunem ktoś, kto z troski o własne dobre samopoczucie i dobre imię instytucji, odmawia pomocy lekarskiej ofierze własnych działań. Trudno też traktować jako autorytet naukowy czy duchowy księdza, który po przygodnym seksie, chwali się, że jest hipokrytą i rektorem seminarium. Jeśli do usunięcia tych osób nie dojdzie (a w przypadku rektora nie doszło), to będzie to jasny sygnał, że w istocie ksiądz może wszytko, i to nawet jeśli jest na tyle głupi, żeby dać się złapać.
Kościół w Polsce (i nie tylko) potrzebuje poważnej rozmowy na te tematy. Czy jest ona możliwa? Czy jesteśmy gotowi, by ją prowadzić? Bardzo bym chciał dać odpowiedź twierdzącą, ale w to - na tym etapie - nie wierzę. Jeszcze wiele rzeczy musi się rozwalić, a wiele autorytetów upaść, żeby możliwa stała się taka poważna debata.
Tomasz P. Terlikowski dla Wirtualnej Polski
*Autor jest doktorem filozofii religii, pisarzem, publicystą RMF FM i RMF 24. Ostatnio opublikował "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", a wcześniej m.in. "Czy konserwatyzm ma przyszłość?", "Koniec Kościoła jaki znacie" i "Jasna Góra. Biografia".