Pakt Armia Krajowa - Abwehra
W 1944 roku na terenie Wileńszczyzny działała grupa antykomunistycznych egzekutorów. Byli to żołnierze AK, którzy zawarli taktyczny układ z Niemcami. Do najbardziej spektakularnej akcji komanda "Cecylii" doszło 4 czerwca 1944 roku. Polacy do wykonania operacji dostali od Abwehry dwa samochody osobowe razem z niemieckimi, umundurowanymi kierowcami - pisze Piotr Zychowicz w artykule dla WP.
W lutym 1944 roku do miejscowości Rudziszki, położonej na skraju Puszczy Rudnickiej na Wileńszczyźnie, przyjechało sześciu mężczyzn. Byli to noszący cywilne ubrania młodzi Polacy. Każdy z nich miał na wyposażeniu pistolet marki vis, a jeden z mężczyzn pod płaszczem ukrywał pistolet maszynowy. Po przybyciu na miejsce od razu skierowali się na miejscowy posterunek niemieckiej żandarmerii.
Tam zdumionym żołnierzom przedstawili pismo z wileńskiego ośrodka niemieckiego wywiadu wojskowego - Abwehrkommando 304. Znajdował się w nim rozkaz udzielenie grupie wszelkiej możliwej pomocy. Po krótkiej naradzie trzech podoficerów Wehrmachtu zarzuciło na plecy pistolety maszynowe i wyszło z Polakami w ciemną noc. Cała grupa udała się do wskazanego przez przybyszów domu.
Budynek został otoczony, a kilku Polaków weszło do środka. Po pewnym czasie wyprowadzili z niego aresztowanego mężczyznę. Sytuacja powtórzyła się w kolejnym domu. Znowu rewizja i znowu aresztowanie gospodarza. Obaj zatrzymani zostali poprowadzeni na obrzeża miejscowości. Gdy grupa przechodziła przez rzadki lasek, Polacy wyciągnęli pistolety i bez ostrzeżenia otworzyli ogień. Dwóch aresztowanych mężczyzn zostało zlikwidowanych. Ciała odciągnięto na bok i pozostawiono w zagajniku.
Po kilkunastu minutach do lasku został przyprowadzony trzeci aresztowany. Sytuacja się powtórzyła. Został zastrzelony na miejscu. Po wykonaniu mokrej roboty, Polacy wsiedli w pociąg w kierunku Wilna i zniknęli. W Rudziszkach pozostawili trzy trupy.
Kim byli ci ludzie? Jak wytłumaczyć to zdumiewające zdarzenie? Otóż przybyli do Rudziszek mężczyźni byli członkami tajnej komórki kontrwywiadu Okręgu Wileńskiego AK o kryptonimie "Cecylia". A trzej zastrzeleni w zagajniku byli komunistami i sowieckimi agentami, na których od kilku lat ciążyły wyroki Polskiego Państwa Podziemnego. Była to więc egzekucja wykonana w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej. Tyle, że za wiedzą i z pomocą Niemców.
Komórka "Cecylia" pierwsze kontakty z Niemcami nawiązała już jesienią 1943 roku. Zaczęło się od próby zinfiltrowania tej grupy przez działających na terenie Wileńszczyzny sowieckich agentów skupionych w tajnych strukturach Związku Patriotów Polskich. AK-owcy odebrali to jako wypowiedzenie wojny i postanowili rozprawić się z komunistami w sposób radykalny. Potrzebowali jednak do tego sojusznika.
Sojusznik ten zaś zgłosił się sam. Był nim major Julius Christiansen, szef wspomnianego Abwehrkommando 304. Ten rozsądny, pragmatyczny oficer już od pewnego czasu starał się nawiązać kontakt z wywiadem AK, w celu podjęcia współpracy przeciwko bolszewikom. Nie wiedział jednak, że jego własna komórka została zinfiltrowana przez polskie podziemie. Dwóch prowadzonych przez niego agentów w rzeczywistości pracowało dla Armii Krajowej. Jednym z nich był porucznik Henryk Borowski "Trzmiel", który teraz odegrał rolę pośrednika w nawiązaniu kontaktu między Abwehrą, a "Cecylią".
"Powiedziałem Christiansenowi - zeznawał po wojnie Borowski - że jestem przedwojennym oficerem o przekonaniach antykomunistycznych i antysowieckich, że tylko w Niemcach widzę jedyną siłę, która może uchronić Europę od najazdu bolszewickiego. To skłoniło mnie do podjęcia decyzji o współpracy z Niemcami i gotów jestem zwalczać wszystkich tych, którzy występują przeciwko Niemcom, a przede wszystkim działaczy komunistycznych".
Tu jedna uwaga. Większość wypowiedzi zamieszczonych w tym rozdziale pochodzi z protokołów ubeckich przesłuchań. Niestety wielu członków "Cecylii" wpadło bowiem po wojnie w ręce czerwonych. Protokoły takie są źródłem, do którego należy podejść ostrożnie. Akurat w tym przypadku są jednak wiarygodne. Zasięgnąłem w tej sprawie opinii dwóch najlepszych historyków zajmujących się dziejami wileńskiej konspiracji. I obaj nie mają wątpliwości, że opisane w tych protokołach wydarzenia miały miejsce.
Współpraca z Abwehrą
Wróćmy więc do Wilna przełomu roku 1943 i 1944. Borowski ustalił z Christiansenem, że Polacy utworzą specjalne komando egzekutorów, które będzie likwidowało działających w terenie agentów komunistycznych. Niemcy mieli zaś nie przeszkadzać mu w robocie i udzielić pomocy logistycznej. Jak to wyglądało w praktyce? Abwehra wystawiła członkom "Cecylii" gwarantujące bezpieczeństwo dokumenty, w tym pozwolenia na broń. Na drugim spotkaniu z Borowskim, Christiansen przekazał mu zaś cztery pistolety vis i pistolet maszynowy MP 40. Gdy któryś z członków "Cecylii" został aresztowany, Christiansen załatwiał jego zwolnienie.
W skład grupy weszli najbardziej bojowi i waleczni żołnierze wileńskiej AK. Bolesław Nowik, bracia Jerzy i Wacław Łozińscy, Władysław Subortowicz, Edward Petrulewicz i Witold Milwid.
Portret Juliusa Christiansena z kwietnia 1944 r.
Podjęcie gry z Abwehrą zostało zaś zaakceptowane przez kierownika "Cecylii" Mirosława Głębockiego. Zdaniem historyka IPN Tomasza Balbusa - który szykuje naukowy artykuł na temat całej afery - o sprawie poinformowany musiał być również komendant okręgu ppłk. Aleksander Wilk-Krzyżanowski.
Dlaczego "Cecylia" podjęła współpracę z Abwehrą? Zarówno Głębocki, jak i jego współpracownicy, należeli do nielicznego w polskiej konspiracji stronnictwa ludzi rozsądnych. Rozumieli, że po klęsce stalingradzkiej Niemcy wypadli z gry, a na pierwszy plan wysunęło się zagrożenie bolszewickie. Nie mieli zaś żadnych wątpliwości, że gdy Wileńszczyzna znajdzie się pod okupacją Armii Czerwonej, lokalny element komunistyczny będzie wydawał w ręce NKWD polskich patriotów.
"Bolesław Nowik 'Majewski' oznajmił nam o tym, że będziemy współpracować z Niemcami - mówił Jerzy Łoziński - gdyż rząd londyński polski nie może dojść do porozumienia z rządem sowieckim. Należy się spodziewać, że Związek Sowiecki przyjdzie na tereny polskie i tereny nasze będą okupowane przez wojsko sowieckie. Wobec tego należy nam współpracować z Niemcami i walczyć przeciwko Związkowi Sowieckiemu. A w związku z tym trzeba nam było oczyszczać teren z elementów sympatyzujących czy współpracujących ze Związkiem Sowieckim i ludzi współpracujących z partyzantami sowieckimi."
Podjęcie współpracy z Abwehrą można więc uznać za samoobronę. Wykorzystanie okazji jaką stworzył fakt, że między Polakami, a Niemcami wystąpiła wspólnota interesów i okupant był chętny do współdziałania. Była to więc zdroworozsądkowa transakcja wiązana, a nie zaprzedanie się Niemcom, jak przedstawiali to po wojnie komuniści. Najlepiej świadczy o tym incydent, do którego doszło pod Mejszagołą.
Radykalne metody
W marcu 1944 roku Niemcy poinformowali Polaków, że w tej podwileńskiej miejscowości operuje grupa skomunizowanych, współpracujących z partyzantką sowiecką Żydów. I poprosili o jej likwidację. Żołnierze "Cecylii" natychmiast pojechali na miejsce, ale pod wskazanym adresem znaleźli tylko Bogu ducha winną, zwykłą żydowską rodzinę. O żadnych związkach z bolszewikami nie mogło być mowy. Na oczach Niemców wyprowadzili więc tych Żydów do lasu, ale tam wystrzelili tylko w powietrze i kazali rodzinie czym prędzej uciekać. Sprawa ta chyba nie wymaga komentarza.
Do najbardziej spektakularnej akcji komanda "Cecylii" doszło 4 czerwca 1944 roku. Wówczas na jego celowniku znalazło się dwóch znanych komunistów - szef lokalnego Związku Patriotów Polskich Kazimierz Namysłowski i jego bliski współpracownik Władysław Borysewicz. Polacy do wykonania tej akcji dostali od Abwehry dwa samochody osobowe razem z niemieckimi, umundurowanymi kierowcami.
Obaj bolszewicy zostali aresztowani wraz z żonami - również członkiniami komunistycznej jaczejki - i sprowadzeni do specjalnie w tym celu przygotowanego lokalu na terenie getta wileńskiego, w rejonie ulicy Jatkowej. Miejsce to przed wykonaniem akcji odwiedził major Christiansen. Komuniści zostali tam poddani przesłuchaniom. Chodziło o wydobycie z nich nazwisk innych, prowadzących antypolską działalność, agentów Stalina. Przesłuchanie Namysłowskiego miało przebieg dość drastyczny.
"Pierwszym pytaniem zadanym Namysłowskiemu było zapytanie o jego prawdziwe nazwisko - mówił po wojnie Witolf Wilwid. - Namysłowski odpowiedział, że nazywa się Szczygielski. Po kilkakrotnych pytaniach i jednakowych odpowiedziach ze strony Namysłowskiego zgniewało mnie to osobiście i podskoczyłem do niego zadając kilka mocnych uderzeń pięścią i otwartą dłonią w głowę i w klatkę piersiową.
Subortowicz przytoczył przy mojej pomocy stojącą w końcu pokoju beczkę z sodą kaustyczną, na której ja, Sbortowicz i Petrlewicz położyliśmy Namysłowskiego, który uprzednio na polecenie Subortowicza zdjął spodnie. Leżącego Namysłowskiego trzymał Petrulewicz, za nogi ja trzymałem go, a Subortowicz położył mu na siedzenie mokrą szmatę i bił go kablem gumowym.
Po kilkunastu soczystych razach zamieniliśmy się i ja zadałem także kilkanaście uderzeń kablem przez siedzenie. Następnie ja trzymałem Namysłowskiego za głowę a Petrulewicz zdjął mu buty i tym samym kablem bił go po piętach. W wyniku bólu Namysłowski oświadczył, że będzie składał zeznania."
O ile rzeczywiście Namysłowski został poturbowany, między bajki można włożyć opowieść o tym, że AK-owcy katowali również żony obu komunistycznych działaczy. Zeznania takie złożyła po wojnie Maria Borysewicz, jedyna osoba z aresztowanej czwórki, która przeżyła całą tę historię. Najprawdopodobniej chciała w ten sposób zaszkodzić żołnierzom "Cecylii", którzy zasiedli na ławie oskarżonych w komunistycznym procesie pokazowym.
"Byłam bita kolbą rewolweru po głowie - mówiła Borysewicz - a następnie kopana po całym ciele. Maltretowana byłam za to, abym wydała osoby będące członkami Związku Patriotów Polskich. Następnie kładziono mnie na beczkę. Trzymana byłam przez jednego z osobników za głowę i bita po pośladkach sprężyną zakończoną kulą ołowianą. Po jakimś czasie przyprowadzono męża, w którego obecności jeden z osobników powiedział: 'teraz przyznawajcie się, gdyż będziemy z was skórę pasami drzeć'.
Zostałam wepchnięta do jamy wykopanej w pokoju. Męża mego poprowadzono do dalszych pokoi, co z nim robiono, tego nie widziałam i nie słyszałam, gdyż od pobicia utraciłam słuch, który do obecnej chwili szwankuje mi. Po dwóch godzinach mąż mój znalazł się obok mnie. Po głosie stwierdziłam, że również był maltretowany, gdyż nie widząc na oczy wyczuwałam to."
Porucznik Borowski sporządził w dwóch kopiach - pisząc przez kalkę - stenogramy przesłuchań. Jedna kopia została w archiwum AK, druga została przekazana Niemcom. Po zakończeniu przesłuchań na żandarmerię polową odstawiono również oba małżeństwa.
Namysłowski i Borysewicz zostali przez Niemców zlikwidowani, ale wcześniej poddano ich śledztwu. Skutkiem tego były liczne aresztowania w środowisku komunistycznym Wilna. Część sowieckich agentów została rozstrzelana, inni trafili do obozów koncentracyjnych. Los ten spotkał m.in. żonę późniejszego wicepremiera PRL Stefana Jędrychowskiego, Annę Kompielską. Był to duży sukces, choć metody zastosowane przez AK były dość radykalne.
Należy jednak pamiętać, że reguły takie - a raczej ich brak - narzucił przeciwnik. To Sowieci rozkręcili spiralę przemocy. Denuncjacje polskich patriotów na gestapo przez komunistów były zaś na porządku dziennym. "Cecylia" postanowiła odpowiedzieć pięknym za nadobne. Kluczowe w całej sprawie jest to, że - niezależnie od tego co sądzimy o bici gumowym kablem po czterech literach - członkowie "Cecylii" bez wątpienia działali w obronie i interesie Rzeczypospolitej, której Związek Sowiecki był śmiertelnym wrogiem. A Związek Patriotów Polskich jego agenturą.
Zemsta komunistów
Po wojnie ubecja i NKWD zażarcie tropiły ludzi z "Cecylii". Zemsta komunistów była straszna. Szef komórki Mirosław Głębocki został zamęczony na śmierć. Wymęczony torturami konał powoli w wilgotnej celi (w momencie zgonu miał zaawansowaną gruźlicę), do której Sowieci regularnie wsypywali niegaszone wapno. Henryk Borowski został skazany i zamordowany w 1951 roku razem "Łupaszką" w więzieniu na Mokotowie. Jego ciało odnaleziono w 2012 roku w trakcie prac ekshumacyjnych na "Łączce".
Okładka książki Piotra Zychowicza "Opcja niemiecka"
W 1949 roku komuniści urządzili zaś w Bydgoszczy pokazowy proces członków "Cecylii". Na ławie oskarżonych zasiedli Jerzy Łoziński, Stanisław Subortowicz i Witold Milwid. Wszyscy zostali skazani na śmierć i straceni przez prowadzącego przesłuchania ubeka Adama Kujawę. Komuniści wykorzystali sprawę propagandowo. Na ulicach miasta rozwieszono głośniki przez które nadawano przebieg rozpraw, gazety rozpisywały się o zbrodniczych czynach "polskich faszystów wysługujących się hitlerowcom".
W komunistycznej prasie piano nawet o 170 członkach wileńskiego Związku Patriotów Polskich wyeliminowanych przez Cecylię. Liczba ta oczywiście była grubo przesadzona. Działalność grupy była jednak bez wątpienia poważnym ciosem w lokalną sowiecką siatkę.
Piotr Zychowicz dla Wirtualnej Polski
Sprawa "Cecylii" jest jedną z sensacyjnych historii opisanych w nowej książce Piotra Zychowicza "Opcja niemiecka". Opowiada ona o próbach porozumienia polsko-niemieckiego podczas II wojny światowej. Piotr Zychowicz jest publicystą historycznym, redaktorem naczelnym magazynu "Historia Do Rzeczy". Napisał książki "Pakt Ribbentrop-Beck" i "Obłęd ‘44". Właśnie ukazała się jego trzecia część jego cyklu o II wojnie światowej "Opcja niemiecka".