Dominik miał zaledwie 21 lat, gdy zginął w Tatrach © Archiwum prywatne

Ostatni oddech w górach. Cienka linia pomiędzy życiem i śmiercią

Magda Mieśnik

Dominik miał 21 lat, gdy zginął w Tatrach. W jego pokoju na ścianie do tej pory wisi niebieski kask z pęknięciem na potylicy. Krzysztofa TOPR-owcy dwie godziny szukali pod lawiną. W końcu wywęszył go pies ratowniczy. Obaj nie byli nowicjuszami. - Prawda jest taka, że w górach może zginąć każdy. Bez względu na doświadczenie - mówi Jan Krzysztof, naczelnik TOPR-u.

8 września 2025 roku. Turysta schodzący z Koziej Przełęczy w kierunku Dolinki Pustej "odpada" ze szlaku. Spada z dużej wysokości. Ginie.

12 września. W słowackich Tatrach z wysokości ok. 100 metrów spada polska turystka. Umiera.

15 września. Turysta spada ze szlaku między Pośrednim a Skrajnym Granatem w stronę Doliny Buczynowej. Ginie na miejscu.

20 września. Turystka wędrująca Orlą Percią spada kilkanaście metrów. Ma poważnie obrażenia głowy i klatki piersiowej, połamane ręce i nogi. Przeżywa.

19-22 września. Tylko w ten jeden weekend ratownicy TOPR interweniują 33 razy. Większość wyjazdów związana jest z urazami nóg i rąk spowodowanymi potknięciami, a także z wyczerpaniem i odwodnieniem.

- W tym roku w Tatrach zginęło 14 osób. Może się wydawać, że to niewiele jak na tak dużą liczbę turystów. Tyle że za każdym zdarzeniem stoi ogromna tragedia. Bardzo często giną ludzie bardzo młodzi - przyznaje naczelnik TOPR-u.

Nagranie lawiny w Tatrach. Ratownicy TOPR przestrzegają

Jak miał tych gór nie pokochać?

Wakacje 2000 r. Dominik ma półtora roku. W koszulce w paski i granatowych spodenkach siedzi w spacerówce. Wózek prowadzi Janusz. Obok dwaj starsi synowie i żona. Idą nad Morskie Oko.

- Sami mu te góry pokazaliśmy, to jak miał ich nie pokochać? - mówi Teresa, gdy mijamy cmentarz i idziemy w kierunku ich domu. Janusz niby z nami, ale coraz dalej z tyłu. Prawie się nie odzywa.

- Mąż nie był za tym. Bał się, że stanie się coś złego. Mówiłam mu, że nic nie zrobimy, że to jego pasja. Jego wybór. Kiedyś wróciliśmy z ferii ze Szklarskiej Poręby, a Dominik już ze spakowanym plecakiem: "Jest pogoda, jadę". Mąż nawet nie chciał pójść na peron, żeby go pożegnać. Mówię: "Chodź. Będziesz kiedyś tego żałował. I tak pojedzie". Bo jak ktoś coś tak kocha, to nic go nie powstrzyma.  

Pierwszy raz bez rodziców Dominik jedzie w góry, gdy miał 15 lat. Towarzyszy mu Tomek, starszy brat. Potem zaczęły się wyjazdy ze znajomymi i kolejne kursy wspinaczkowe. Pod koniec stycznia 2019 roku Dominik zdobywa Kozi Wierch (2291 m.n.p.m.), Zawrat (2159) i Zadni Granat (2240). Pod zdjęciami, na których stoi na kolejnych szczytach z czekanem uniesionym w geście zwycięstwa, pisze: "Najpiękniejszy weekend w życiu. W górach jest wszystko, co kocham".

Góry przypominają mu wtedy, że nie zawsze może czuć się w nich bezpiecznie. W czasie tej wspinaczki na Dominika schodzi lawina. "Na całe szczęście była małych rozmiarów. Na kilkanaście metrów długa i szeroka. Na szczęście znalazłem się na jej powierzchni, a nie pod, jak jedna z osób, które były w pobliżu. Podobno koszmarne doświadczenie".

- Przestraszył się dość mocno, ale emocje związane ze wspinaczką były ponad to. Powiedział tylko: "Mama, ale adrenalina była" i planował kupno detektora lawinowego - wspomina dziś Teresa.

Już w połowie lutego wspina się na Kościec (2155) i Rysy (2503). Pisze: "Adrenalina przedawkowana grubo ponad normę!".

W maju 2019 r. Dominik kończy kurs skałkowy, we wrześniu taternicki. To kolejne kroki, w których zdobywa nowe umiejętności i zbliża się powoli do celu: chce zostać ratownikiem górskim. Z rodzicami planuje przyszłość: wszyscy zamieszkają w górach, oni będą prowadzić mały pensjonat, a on będzie ratował turystów.

Sprzęt do wspinaczki i kolejne kursy nie są tanie. Poza godzinami wykładów na uczelni Dominik pracuje w sklepie sportowym i na ściance wspinaczkowej.

Na zajęcia z psychologii pisze pracę o tym, czym są dla niego góry: "Największym przeżyciem w moim życiu był wyjazd w Tatry z rodzicami. Szczególne wrażenie zrobił na mnie masyw Świnicy. Góry kształtują nasz charakter. Za każdym razem kuszą coraz wyżej i dalej".  

Pęknięty kask

W pokoju Dominika prawie nic się nie zmieniło. Na ścianach zwoje lin, karabińczyki, uprzęże. Plecak i czarna torba, które pamiętają wszystkie wyjazdy. Naprzeciwko półka z pucharami i medalami za udział między innymi w półmaratonach. Przybyło tylko zdjęć na ścianach. W czarnej ramce wisi to z ostatniej wspinaczki. Dominik w niebieskim kasku i żółtej kurtce. Obok na ścianie ten sam kask z dużym pionowym pęknięciem na potylicy.

Pod oknem rozkładana kanapa. - Dobrze się tu śpi. Kładę się tu, gdy nie mogę spać u siebie - mówi Teresa. Na podłodze legowisko Nero, rudawego kundelka, którego małżeństwo przyjęło do swojej rodziny kilka miesięcy po śmierci Dominika. Szczeniaka ktoś przywiązał do drzewa w lesie. Uratował go przypadkowy spacerowicz. Teraz ten pokój to jego ulubione miejsce.

Gdy Teresa opowiada o ostatnim wyjeździe syna, Janusz wychodzi na balkon zapalić. Potem cicho przechodzi do kuchni. Kilka dni temu przeszedł na emeryturę. Wreszcie będzie mógł więcej czasu spędzać z żoną. Może pojadą w góry? Dawniej często wybierali ten kierunek. Ale od pięciu lat już nie.

Sprzęt do wspinaczki w pokoju Dominika
Sprzęt do wspinaczki w pokoju Dominika © Wirtualna Polska | Magda Mieśnik

Pod koniec lipca 2020 roku Teresa i Janusz jadą do Ogrodzieńca. To ostatnia możliwa chwila przed zaplanowanym na 1 sierpnia ślubem Łukasza, starszego brata Dominika. Chłopak zostaje w domu, ale nie na długo. Sprawdza pogodę. Co najmniej dwa słoneczne, spokojne dni. Dzwoni do znajomych. Kolega już jest w Zakopanem. Dominik z dwiema koleżankami dołączają do niego trzy dni później. To wtedy po raz ostatni dzwoni do mamy.

- Powiedział, że następnego dnia idą na Świnicę. Jest okno pogodowe. Wszystko zaplanowali - mówi Teresa.

W czasie, gdy Dominik z przyjaciółmi wspina się w Tatrach, Teresa i Janusz idą na Górę Birów. Z oddali dobiegają do nich podniesione głosy. To wspinacze na pobliskiej ścianie. Janusz patrzy na nich w milczeniu.

- Jak nasz Dominik - mówi Teresa. - Też jest teraz gdzieś wysoko.

Rzeczywiście jest. Jego ekipa wspina się w kierunku Świnicy. Decydują jednak, że trzeba się wycofać. Gdzieś w pobliżu jest założone wcześniej przez taterników stanowisko do zjazdu na linie. Nie mogą go jednak znaleźć. Zakładają własne. Kolejno zjeżdżają po stromej skale około 40 metrów. Pierwszy kolega Dominika, potem dziewczyny. W końcu zaczyna zjeżdżać on. Nagle zsuwa się gwałtownie i zawisa na linie. Przyjaciele go wołają, ale nie reaguje. Kolega podciąga się do niego i od razu wzywa pomoc.  

Krótko potem jeden z braci Dominika odbiera telefon. - Dominik miał wypadek - mówi tylko koleżanka, która się z nim wspinała. Nie jest w stanie przekazać więcej. Mężczyzna dzwoni do drugiego brata. Kontaktują się z TOPR-em i lokalną policją. Słyszą, żeby o 20:00 zgłosili się na komisariat w miejscu zamieszkania. Przyjdzie telefonogram z informacją o stanie Dominika.

Idą, a policja przekazuje im to, co tego dnia TOPR-owcy zapisali w swojej kronice: 

"24 lipca 2020 roku. Tuż po 15-tej powiadomiono Centralę TOPR, że z rejonu Niebieskiej Turni na stronę Doliny Pięciu Stawów spadł jakiś człowiek i się nie rusza. Wystartował śmigłowiec. Z jego pokładu dostrzeżono leżącego kilkadziesiąt metrów poniżej wierzchołka Niebieskiej Turni taternika i będącego obok, jak się okazało, współtowarzysza wspinaczki. Powyżej niego desantował się jeden z ratowników, który założył stanowisko, by przyjąć kolejnych ratowników potrzebnych do działań. W tym czasie nadciągnęły chmury, tak, że nie był możliwy dalszy desant. Ratownik, który założył stanowisko, zjechał na linie do leżącego mężczyzny, stwierdzając śmiertelne wielonarządowe obrażenia taternika. Z chwilą poprawy pogody na stanowisko desantowali się kolejni ratownicy. Po uzyskaniu stosownej zgody przygotowano ciało do transportu. Oczekując na śmigłowiec opuszczono na linie w bezpieczne miejsce partnera. Nadleciał śmigłowiec. Na długiej linie ciało przetransportowano na przygodne lądowisko, a stamtąd do Zakopanego."

Jakby spał

Bracia wsiadają do samochodu i jadą do Ogrodzieńca. Nie chcą, by rodzice usłyszeli o tragedii przez telefon. Przed siódmą rano pukają do ich pokoju. Teresa widzi synów i już wie. Po chwili trzeba wzywać do rodziców karetkę.

Po południu Teresa i Janusz z synami dojeżdżają do Zakopanego. Trzeba zidentyfikować ciało, choć oni po prostu chcą się pożegnać. - Musiałam go zobaczyć. Jakby spał. Na buzi nie miał żadnych śladów - mówi cicho Teresa.

Po kilku miesiącach prokuratura umarza postępowanie, uznając, że doszło do wypadku. Teresa: - Świnica to nieodgadniony szczyt. Dużo osuwisk. Jego przyjaciele mówili, że na Dominika spadły kamienie. Zawisł 30 metrów nad nimi. Jakiś ciężki kamień musiał go uderzyć w potylicę, bo na kasku jest duże pęknięcie. Gdy kolega się do niego podciągnął, to już było wiadomo, że... O wielu szczegółach nie wiem, ale chyba nie chcę wiedzieć.

Po śmierci syna matka przez osiem miesięcy przygotowuje 11 identycznych albumów ze zdjęciami i informacjami o Dominiku. Wręcza je jego bliskim i przyjaciołom. W środku zdjęcia syna z ostatniej wspinaczki. Za placami ma Dolinę Pięciu Stawów. "Ja akurat marzenia górskie mam pod powiekami, to jest mój oddech, moje życie" - to jeden z ulubionych cytatów Dominika. Jego autorem jest słynny alpinista Wojciech Kurtyka.

- Nasze życie było pełne wszystkiego. Teraz jest to, co było przed jego śmiercią i po. Czy nasza żałoba trwa? Nie wiem. Ostatnio pierwszy raz od ponad pięciu lat pojechałam do sklepu i robiłam dla siebie zakupy z pasją, zadowoleniem. Wcześniej cały czas chodziłam na czarno. Tak jakby Dominik znów mi powiedział, tak jak lubił często powtarzać: "Mama spuść majty i olej to. Nie przejmuj się głupotami, życie jest ważne".

Każdy może zginąć

Dominik, mimo młodego wieku, miał już pewne doświadczenie. Według kronik TOPR-u od początku pomiarów, czyli od roku 1909 do października 2025 roku w Tatrach zginęło niemal 1150 osób. W ubiegłym roku 18, w tym już 14. Trzy najbardziej niebezpieczne miejsca to Orla Perć, masyw Rysów i trasa z Zawratu na Świnicę.

Liczba turystów odwiedzających polskie góry cały czas rośnie. Ubiegły rok był pod tym względem rekordowy: na szlaki Tatrzańskiego Parku Narodowego weszło 5 milionów 91 tysięcy osób. Ratownicy TOPR udzielili pomocy 1330 osobom. To wzrost o 36 proc. w stosunku do roku ubiegłego. Aż o 112 procent wzrosła liczba tzw. wypadków taternickich, w wysokich górach. 53 wspinaczy wymagało wsparcia ratowników.

- To nie góry są niebezpieczne. Niebezpieczni są ludzie, którzy na nie chodzą. Wypadki prawie zawsze wynikają ze złych decyzji podyktowanych brakiem podstawowej wiedzy i umiejętności, czasem wręcz ignorancji. Oczywiście zdarzają się zwykle wypadki, pech, ale w zdecydowanej mniejszości - mówi Jan Krzysztof, naczelnik TOPR-u.

Przyczyną 80-90 procent wypadków śmiertelnych jest upadek z wysokości. Na drugim miejscu jest choroba kardiologiczna, potem lawina, rażenie piorunem i podejrzenie samobójstwa.

- Tatry to góry o charakterze minialpejskim. Tu każde poślizgnięcie się, potknięcie powoduje, że spadamy kilkadziesiąt, kilkaset metrów. Żeby temu zapobiec, należałoby się w wielu miejscach asekurować, a do tego potrzebny jest odpowiedni sprzęt i umiejętności - mówi Jan Krzysztof.

- Niestety często ktoś wybiera sobie za cel wyprawy to, co akurat jest modne w mediach społecznościowych. Chce zrobić jeszcze lepsze zdjęcie, wejść jeszcze wyżej, by po prostu się pochwalić. Z drugiej strony w górach giną też najbardziej doświadczeni taternicy. Prawda jest taka, że może zginąć każdy. Zdecydowanie częściej dotyka to jednak mężczyzn. Stanowią oni około 90 proc. wszystkich wypadków śmiertelnych. Chyba z racji tego, że zdecydowanie częściej podejmują zbyt duże ryzyko. Zwłaszcza latem rekordy popularności w mediach biją zdjęcia i filmiki osób, które idą w góry w klapkach czy sandałach.

- Z irytacją obserwuję powielanie takich obrazków. To sugeruje, że trzeba nosić klapki i być kompletnym idiotą, żeby ulec wypadkowi. To nieprawda. Z moich obserwacji wynika, że bardzo często wypadkom ulegają osoby w bardzo dobrym obuwiu górskim - przyznaje naczelnik TOPR.

Paraliżujący lęk

Lipiec to w Tatrach jeden z najtrudniejszych miesięcy. Pogoda dopisuje, więc na szlaki ruszają tysiące turystów. W siedzibie TOPR-u dzwoni telefon. Mężczyzna i dwie młode kobiety utknęli na szlaku Orlej Perci w Tatrach Wysokich. Nie mają żadnych obrażeń. Nie są jednak w stanie zejść, nawet ruszyć się z miejsca. Jedna z kobiet nie jest w stanie wstać. Kurczowo trzyma się skały. TOPR-owcy doskonale znają ten stan. To blokada psychomotoryczna. Turysta z powodu ataku paniki i ogromnego lęku zastyga i nie jest w stanie się ruszyć. Zazwyczaj kurczowo trzyma się skały, łańcucha lub liny. Nie ma siły, która by go od nich oderwała. Ratownicy muszą się wykazać ogromną cierpliwością, zbudować zaufanie i zapewnić poczucie bezpieczeństwa, by taką osobę zabrać na dół.

Co piąty ratowany przez TOPR turysta nie ma żadnych obrażeń. Powodem wezwania pomocy jest najczęściej blokada psychomotoryczna.

- To problem wszystkich gór. Ostatnio przyszły dane ze Szwajcarii. Tam liczba osób, którym udzielono pomocy, a nie miały żadnych obrażeń, sięga 40 procent. Ludzie wychodzą wysoko w góry, czasem poza szlak, przekraczają swoje umiejętności i nagle nie są w stanie zrobić następnego kroku - mówi Jan Krzysztof.

Mimo że wypadków w Tatrach jest coraz więcej, liczba zgonów nie rośnie. Po pierwsze, ratownicy mają coraz lepsze wyposażenie i przeszkolenie medyczne. Po drugie, rozwój telefonii komórkowej sprawił, że pomoc dociera do poszkodowanych dużo szybciej niż dawniej.

- Kilkanaście lat temu, gdy doszło do wypadku, ktoś musiał zejść do schroniska i stamtąd wezwać pomoc. Czasem zajmowało to godziny. Teraz wystarczy kilkanaście sekund i już wiemy, że trzeba ruszać na pomoc. Dziś ratujemy osoby, które 10-15 lat temu nie miały szans na przeżycie - mówi naczelnik TOPR.

Gdy jednak dojdzie do najgorszego, nikt nie zostawia ciała w górach. Jeśli tylko warunki pogodowe i miejsce zdarzenia na to pozwalają, ratownicy lecą śmigłowcem, z którego desantują się na miejsce zdarzenia. Jeśli nie jest to możliwe, idą pieszo lub na nartach. Zazwyczaj dużo trudniej jest sprowadzać na dół osoby w ciężkim stanie, które mają obrażenia i wymagają szybkiej pomocy medycznej.

Sprowadzanie na dół kilkunastu ciał rocznie to duże obciążenie. TOPR-owcy przechodzą odpowiednie szkolenia i mają wsparcie psychologa, choć rzadko korzystają z jego pomocy. Ci, którzy nie potrafią sobie poradzić z takimi obciążeniami, zazwyczaj odpadają jeszcze w trakcie szkolenia. To tym trudniejsza praca, że TOPR-owcy na co dzień chodzą po górach poza obowiązkami służbowymi i czasem wiele razy mijają miejsca, w których zabezpieczali i znosili ciała.

Podwójna okazja

Styczeń 2024 roku. Krzysztof za trzy dni ma urodziny. Z partnerką będą też obchodzić kolejną rocznicę związku. Czemu nie uczcić tego wyprawą w góry? Jadą do Zakopanego. Idą przez Kondracką Przełęcz. Mnóstwo śniegu. Cicho. Pięknie. Zatrzymują się na chwilę, by podziwiać panoramę. Gdy ruszają, słyszą coś niepokojącego. Odwracają się. Widzą zbliżające się z ogromną prędkością masy śniegu.

Krzysztof w górach Kazachstanu
Krzysztof w górach Kazachstanu © Archiwum prywatne

Dziadek Krzysztofa pochodzi ze Szczawnicy, dlatego 28-latek lubi powtarzać, że w jednej czwartej jest góralem, choć od urodzenia mieszka na Podkarpaciu. Dlatego zaczyna od Bieszczad. Wędruje ze znajomy i Anną, z trzy lata młodszą siostrą. Z czasem przerzuca się na Tatry. Nie umie usiedzieć w miejscu. Może dlatego, że pracuje zdalnie przed komputerem. Gdy go wyłącza, idzie pobiegać, na basen, siłownię, pograć w squasha. Do tego lekcje angielskiego i hiszpańskiego.

Dzień przed wyjazdem w góry trzy razy odwiedza siostrę. Zaczęli się dogadywać dopiero, gdy Krzysztof poszedł na studia. Wcześniej, jak to w typowym rodzeństwie, ciągłe kłótnie i złośliwości. - Przeprowadzał się i znalazł kilka moich rzeczy. Co chwilę wracał, by mi je oddać. Śmialiśmy się, że chyba nie możemy się rozstać. Mój narzeczony ostrzegał go, że w górach jest najwyższe zagrożenie lawinowe. Krzysztof odparł, że wszystko monitoruje. Bardzo chciał jechać. Gdy wychodził, rzuciłam: "Uważaj na siebie". Odpowiedział: "Ty też na siebie uważaj" - mówi Anna.

Gdy brat wędruje po Tatrach, siostra zjeżdża na nartach w Bieszczadach. Na dole wyjmuje telefon z kieszeni i widzi pięć nieodebranych połączeń od partnerki Krzysztofa.

- Pewnie też o nas rozmawiali - śmieje się do narzeczonego.

Po chwili przychodzi wiadomość:

"Zeszła lawina. Krzysztof jest pod śniegiem".

Anna dzwoni do dziewczyny brata. Jest roztrzęsiona. Ją też przysypało, ale szybko została uwolniona. Drugi telefon do TOPR-u. Anna słyszy: - Pani brat jest pod śniegiem od kilkudziesięciu minut. Szukamy go.

Trzeci telefon. Trzeba powiadomić rodziców. Po kilkudziesięciu minutach oddzwania ratownik TOPR-u: - Znaleźliśmy pani brata. Jest reanimowany i będzie transportowany śmigłowcem do szpitala w Zakopanem.

- W jakim jest stanie?

- Szanse są nikłe. Długo był pod śniegiem bez tlenu.

Anna jest świeżo po lekturze książki Beaty Sabały Zielińskiej o TOPR. Od razu przypomina jej się opisana tam historia Katarzyny.

21 lutego 2015 roku pod Świstówką zeszła lawina. Dwie godziny później spod śniegu ratownicy wyciągnęli 25-latkę. Kobieta nie oddychała, serce się zatrzymało. Temperatura ciała sięgała zaledwie 16,9 stopni. TOPR-owcy zwieźli ją na dół, by lekarze mogli podłączyć ją do ECMO, czyli pozaustrojowego systemu natleniania i ogrzewania krwi. Procedura jest stosowana między innymi u osób, które zostały przysypane przez lawinę lub z innego powodu było długo niedotlenione. To ratuje Katarzynie życie. Anna dzieli się nadzieją z ratownikiem.

- Znam przypadek Kasi. Byłem na zmianie, gdy ją przywieźli. Miała jednak lepsze wyniki gazometrii niż pani brat.

- Pan go nie zna. Od zawsze walczy do końca.

- Jeśli przeżyje, to będzie prawdziwy cud.

Walka

Z kroniki TOPR, 29 stycznia 2024 roku: "O godz. 12:30 do centrali TOPR dotarło zgłoszenie o dużej lawinie w rejonie Kondrackiej Przełęczy. Z pierwszych informacji wynikało, że lawina porwała trzy osoby. Jak się później okazało, lawina porwała łącznie siedem osób! Dwie z nich zostały zasypane, z czego jedna osoba (częściowo zasypana kobieta) została odkopana bez urazów jeszcze zanim ratownicy dotarli na lawinisko. Druga z zasypanych osób została znaleziona przez psa lawinowego po około dwóch godzinach od zejścia lawiny. W wyprawę zaangażowanych było 40 ratowników TOPR!"

TOPR-owcy i lekarze walczą o Krzysztofa. W szpitalu w Zakopanem zapada decyzja, by przewieźć go do Krakowa. Tam podłączą go do ECMO. Ma też poważny uraz nogi, którą być może będzie trzeba amputować.

W tym czasie Anna jedzie do Zakopanego po partnerkę brata. Potem pędzą do szpitala w Krakowie.

Anna wchodzi na OIOM. Krzysztof wygląda jak zawsze. Tylko włosy ma bardzo potargane, a wokół mnóstwo rurek i monitorów. Jest nieprzytomny.

- Kocham cię. Czekamy na ciebie.

Od lekarza słyszy, że brat ma trzy procent szans na przeżycie.

- Od jest strasznie upierdliwy. Nawet bez nogi będzie biegał. Jak mu ją odetniecie, to wystartuje w paraolimpiadzie.

- Szansa jest znikoma.

Jest środek nocy. Anna nie może zostać na OIOM-ie. Wraca do domu. Sen ma krótki i niespokojny. Wstaje rano i otula się ulubionym płaszczem brata.

O 8:15 rano telefon:

- Pani brat niestety zmarł o godzinie 8:08.

Rodzina Krzysztofa do tej pory zadaje sobie jedno pytanie. Było zagrożenie duże zagrożenie lawinowe. Dlaczego więc wyszedł w góry?

- Jak coś postanowił, to musiał to zrobić. Taki po prostu był. Wiemy, że to nie było mądre, ale stało się - mówi Anna.

Uśmiecha się, gdy mówi o Krzysztofie. Najbardziej, gdy wspomina ich wyprawę w Bieszczady. Stoją na Rabiej Skale przy granicy ze Słowacją. Patrzą na krajobraz. Krzysztof jak zahipnotyzowany. Widoku nie da się opisać słowami.

Magda Mieśnik, dziennikarka Wirtualnej Polski

Chcesz się skontaktować z autorką? Napisz: magda.miesnik@grupawp.pl

Wybrane dla Ciebie
Dziwne wpisy Zajączkowskiej-Hernik? "To włamanie na konto!"
Dziwne wpisy Zajączkowskiej-Hernik? "To włamanie na konto!"
Wyniki Lotto 13.10.2025 – losowania Multi Multi, Ekstra Pensja, Kaskada, Mini Lotto
Wyniki Lotto 13.10.2025 – losowania Multi Multi, Ekstra Pensja, Kaskada, Mini Lotto
Samolot runął na autostradę w Massachusetts. Są ofiary
Samolot runął na autostradę w Massachusetts. Są ofiary
Krztusiec: powrót groźnej choroby w Kujawsko-Pomorskiem
Krztusiec: powrót groźnej choroby w Kujawsko-Pomorskiem
Normy przekroczone. Niepokojące wyniki badań ryb z Bałtyku
Normy przekroczone. Niepokojące wyniki badań ryb z Bałtyku
Rząd szykuje zmiany w L4. Kto może stracić zasiłek?
Rząd szykuje zmiany w L4. Kto może stracić zasiłek?
"Rozwiązali sobie ręce". Putin może wysłać do Ukrainy rezerwistów
"Rozwiązali sobie ręce". Putin może wysłać do Ukrainy rezerwistów
Sarkozy trafi do więzienia 21 października. Ma odsiedzieć 5 lat
Sarkozy trafi do więzienia 21 października. Ma odsiedzieć 5 lat
"Rozmawialiśmy dzisiaj". Mentzen o kontaktach z prezydentem
"Rozmawialiśmy dzisiaj". Mentzen o kontaktach z prezydentem
Działo się w poniedziałek. Oto najważniejsze wydarzenia [SKRÓT DNIA]
Działo się w poniedziałek. Oto najważniejsze wydarzenia [SKRÓT DNIA]
Zaatakował dziecko przez kolor skóry. Śledztwo na Mazowszu
Zaatakował dziecko przez kolor skóry. Śledztwo na Mazowszu
Trump, el-Sisi i Erdogan podpisali plan pokojowy dla Strefy Gazy
Trump, el-Sisi i Erdogan podpisali plan pokojowy dla Strefy Gazy