Oskarżeni ws. wypadku autokaru z licealistami nie przyznają się do zarzutów
Przed Sądem Rejonowym w Białymstoku rozpoczął się proces karny, pośrednio dotyczący katastrofy drogowej sprzed prawie trzech lat koło Jeżewa (Podlaskie).
We wrześniu 2005 roku w zderzeniu autokaru wiozącego białostockich licealistów do Częstochowy z ciężarową lawetą, zginęło trzynaście osób - dziesięcioro maturzystów oraz trzech kierowców (w tym kierujący autokarem i jego zmiennik).
Według ustaleń biegłych, sprawcą wypadku był kierowca autokaru, który nieprawidłowo wyprzedzał inny, nieustalony pojazd.
Na ławie oskarżonych w pierwszym związanym z wypadkiem procesie, zasiada osiem osób, którym postawiono zarzuty nie związane wprost z tą tragedią. Dotyczą jednak m.in. kwestii wydawania kierowcom zaświadczeń lekarskich uprawniających do pracy, prowadzenia dokumentacji w firmach transportowych i turystycznych.
Prokuratura zajęła się tymi wątkami po interwencji rodzin zmarłych uczniów. W śledztwie zaczęły one bowiem składać wnioski zmierzające nie tylko do ustalenia okoliczności wypadku, ale chciały także by sprawdzono np. działalność firmy turystycznej, z której pochodził autokar.
Żadna z osób oskarżonych nie przyznała się przed sądem do zarzutów, większość odmówiła składania wyjaśnień. Najobszerniejsze złożyła lekarka z zakresu medycyny pracy. Zarzucono jej nieumyślne sprowadzenie niebezpieczeństwa katastrofy drogowej. Wydała bowiem kierowcy firmy turystycznej, która zapewniała uczniom transport do Częstochowy, zaświadczenie o braku przeciwwskazań zdrowotnych do pracy, gdy w rzeczywistości przeciwwskazania były. Mężczyzna miał bowiem chorobę, z którą nie powinien prowadzić samochodu. Uznali to biegli z zakresu medycyny pracy.
Doktor Ludmiła J. tłumaczyła przed sądem, że gdy w 2004 roku wydała kierowcy zaświadczenie o zdolności do pracy, nie wiedziała o przeciwwskazaniach. Jak wyjaśniała, kierowca miał jej powiedzieć, że zaświadczenie sprzed roku zgubił i chodzi mu jedynie o odpis tamtego dokumentu.
Jak mówiła, nie przyznał się, że ma skierowanie na badania profilaktyczne. Moim zdaniem celowo zataił posiadanie skierowania. On go celowo nie przedstawił, bo wiedział, że nie będzie mógł pracować - mówiła oskarżona.
Przyznała, że jej błędem było to, że nie napisała, iż wydaje duplikat, bez szczegółowych badań.
Procesowi przysłuchują się rodziny zmarłych licealistów. Jedna z matek powiedziała dziennikarzom, że ta sprawa ma znaczenie nie tylko dla tych rodzin, ale zwłaszcza dla osób, które w przyszłości będą korzystały z przewozów, by o przepisach pamiętano i je stosowano.
Proszę zobaczyć, ile kolejnych osób mogło wiedzieć i powinno było przewidzieć, że kierowca może być osobą chorą i nie dopuścić do tego zdarzenia - mówiła.
Sąd odroczył proces do drugiej połowy lipca.
W głównym wątku śledztwa, którym wciąż zajmuje się prokuratura, zarzuty postawiono współwłaścicielom firmy turystycznej. Są podejrzani o "sprowadzenie bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy drogowej" poprzez dopuszczenie do pracy kierowców bez skierowania ich na badania, które stwierdziłyby brak przeciwwskazań do takiej pracy.
Jak dowiedziała się PAP ze źródeł w białostockiej prokuraturze okręgowej, wątek śledztwa dotyczący współwłaścicieli biura został zakończony i niedługo można spodziewać się aktu oskarżenia.
Wciąż badane są jednak inne. Prokuratura analizuje właśnie opinię biegłych z zakresu medycyny ratunkowej.