Oskarżeni ws. "Wujka" zaprzeczają, by strzelali w kopalniach
Byli zomowcy, oskarżeni w sprawie
pacyfikacji kopalń "Wujek" i "Manifest Lipcowy", twierdzą, że w
pacyfikowanych kopalniach nie użyli broni. Sąd Okręgowy
w Katowicach odebrał wyjaśnienia od sześciu kolejnych byłych
milicjantów.
Większość z oskarżonych odwołała swoje wyjaśnienia ze śledztwa, w których przyznawali, że oddawali w kopalniach strzały ostrzegawcze, gdy bezpieczeństwo zomowców było zagrożone. We wtorek twierdzili, że napisane przez nich po pacyfikacji raporty, w których przyznawali się do użycia broni, nie miały nic wspólnego z rzeczywistością.
Maciej Sz., który podczas pacyfikacji "Wujka" nieomal został postrzelony (kula trafiła w obcas), w prokuraturze mówił, że w czasie akcji, kiedy pod naporem górników zomowcy nie mogli się wycofać z kopalni, oddał kilka serii w powietrze, pod kątem 70-90 stopni. Mówił, że słyszał też, jak inni strzelali, ale - jak podkreślał - nie widział, by na skutek strzałów padali jacyś górnicy.
We wtorek powiedział jednak, że raport o użyciu broni sporządził w geście solidarności z kolegami. Przyznałem się w tym raporcie do użycia broni, mimo że jej nie użyłem - oświadczył. Jego zdaniem, podobnie postąpili też koledzy z plutonu specjalnego ZOMO, nawet ci, którzy nie brali udziału w akcji. Pytany przez sąd, czy zastanawiał się nad konsekwencjami złożenia fałszywego raportu, odparł, że nie.
Józef R. wyjaśnił, że napisał raport, bo obawiał się konsekwencji. Obawiałem się odmówić sporządzenia raportu, bo byłem młody; bałem się odpowiedzialności przed sądem wojskowym - powiedział.
Inny oskarżony, Bonifacy W., w raporcie przyznawał, że oddał strzały ze względu na grożące mu niebezpieczeństwo. To była fikcja. Ja broni na kopalni 'Wujek' nie użyłem - oświadczył na rozprawie. Marek M., który napisał w raporcie, że w "Wujku" oddał dziewięć strzałów w powietrze, odmówił jakichkolwiek wyjaśnień na ten temat.
Na poprzedniej rozprawie przesłuchano czterech innych b. zomowców. Żaden nie przyznał się do winy.
W czasie pacyfikacji kopalń śląskich kopalń na początku stanu wojennego zginęło dziewięciu górników, a kilkudziesięciu zostało rannych. To już trzeci proces w tej sprawie. Dwa pierwsze wyroki uchylił sąd apelacyjny. Sprawa toczy się przed katowickimi sądami od 11 lat.
Pierwszy proces w sprawie masakry górników trwał cztery i pół roku, drugi - dwa lata. Oba wyroki, uniewinniające milicjantów lub umarzające wobec nich postępowania, uchylił Sąd Apelacyjny w Katowicach, ostatni - w lutym ubiegłego roku. W pierwszych dwóch procesach odpowiadało 22 b. milicjantów - 21 członków plutonu specjalnego ZOMO i wiceszef KW MO. Trzech oskarżonych zostało już prawomocnie uniewinnionych, dwóch innych zmarło. W obecnym procesie odpowiada więc 17 osób.
Górnicy z "Wujka" zastrajkowali 13 grudnia 1981 r., domagając się uwolnienia szefa kopalnianej "Solidarności", zniesienia stanu wojennego i zwolnienia internowanych. 16 grudnia doszło do starć górników z zomowcami. Padły strzały. Na miejscu zginęło sześciu górników, siódmy zmarł kilka godzin później, dwóch kolejnych - na początku stycznia 1982 r. Kilkudziesięciu innych górników zostało rannych. Dzień przed pacyfikacją "Wujka" oddano strzały do górników w kopalni "Manifest Lipcowy". Rannych zostało tam czterech górników.
W marcu tego roku warszawski sąd okręgowy skazał b. szefa MSW gen. Czesława Kiszczaka na 4 lata więzienia i na mocy amnestii złagodził karę do 2 lat oraz zawiesił jej wykonanie. Kiszczak odpowiadał w procesie w sprawie przyczynienia się do śmierci górników z "Wujka". Kluczowa dla procesu i uznania winy oskarżonego była ocena szyfrogramu na temat zasad użycia broni, wydanego przez Kiszczaka w przeddzień stanu wojennego.