Oskar Górzyński: Afera paszportowa, czyli jak polskie państwo sabotuje samo siebie
Dyplomatyczny skandal związany z Wilnem i Lwowem w nowych polskich paszportach jak w soczewce ukazuje wszystkie wady polityki zagranicznej rządu: lekkomyślność, wielkomocarstwowe ambicje i syndrom "państwa teoretycznego". W rezultacie sami sobie kładziemy kłody pod nogi. A korzysta na tym Rosja.
04.08.2017 | aktual.: 07.08.2017 14:09
Powiedzmy sobie jasno: umieszczenie motywów z Wilna i Lwowa w projekcie nowego polskiego paszportu nie jest dobrym pomysłem. Zresztą nie tylko niedobrym, lecz wręcz głupim i szkodliwym. To powinno być oczywiste dla każdego, ale jeśli ktoś nie jest przekonany, to polecam eksperyment myślowy: co by było, gdyby niemieckie dokumenty zostały ozdobione wizerunkami np. z Gdańska (w ramach serii "Miasta Hanzy") czy Hali Stulecia z Wrocławia ("perły niemieckiej architektury"). Takie pytanie zadałem zresztą kilku politykom partii rządzącej. Odpowiedzią była albo ogłuszająca cisza albo oburzenie...na zadanie takiego pytania. Poproszony o ogólną wypowiedź w kwestii dyplomatycznego zamieszania, szef MSZ zadeklarował natomiast, że "nie będzie udzielał komentarza Wirtualnej Polsce".
Głupota czy zła wola?
Być może najciekawsze we wszystkim jest to, jak doszło do umieszczenia Ostrej Bramy i Cmentarza Orląt wśród motywów upamiętniających 100. rocznicę odzyskania niepodległości. Nasuwają się dwie teorie: beztroska nieodpowiedzialność lub celowa prowokacja. Jako że zwykłem kierować się tzw. brzytwą Hanlona ("Nigdy nie nie przypisuj złej woli temu, co można wystarczająco wyjaśnić głupotą"), skłaniam się ku wersji pierwszej.
Bo faktycznie, na pewnym poziomie pomysł ten ma sens; Lwów i Wilno mają niepodważalny związek z polskością. Obrona Lwowa, którą upamiętnia cmentarz, niewątpliwie miała wpływ na ukształtowanie się niepodległej Polski. W przypadku Ostrej Bramy ten wpływ jest mniejszy, ale nie da się ukryć, że zabytek jest elementem polskiej kultury. A jednak trudno sobie wyobrazić, że zespół złożony z ekspertów MSW i IPN nie zdawał sobie sprawy z tego, jakie reakcje wywoła umieszczenie tych motywów na oficjalnych dokumentach naszego państwa. O co tu więc chodzi? Może kwestie relacji z naszymi sąsiadami były dla ministra Błaszczaka mniej ważne niż pozowanie na patriotę? A może decydujący był tu wpływ patriotycznie nastawionych partnerów MSW z IPN lub Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych?
IV RP państwem teoretycznym?
Pewne jest jedno: pomysłem tym władze IV RP kultywują tradycje II RP - a konkretnie tradycję antagonizowania wszystkich sąsiadów (owszem, Czechów i Słowaków jeszcze nie obraziliśmy, ale dajmy temu czas). W tym przypadku udało się to zresztą na tyle dobrze, że - jak mówi WP ambasador Ukrainy Andrij Deszczyca - Litwa i Ukraina wspólnie naradzają się, jak zareagować na pomysł Błaszczaka.
Ale widać też, że IV RP obficie czerpie też ze spuścizny III RP: sienkiewiczowskiego "państwa teoretycznego". Mówiąc o tym, że "państwo polskie istnieje tylko teoretycznie", miał na myśli "samowolkę" poszczególnych obszarów i instytucji państwa, istniejących jako autonomiczne i nieskoordynowane byty, których działalność rzadko prowadzi do wspólnego celu.
Milczenie ministra Waszczykowskiego jest w tym przypadku znamienne, bo jako osoba formalnie odpowiedzialna za politykę zagraniczną, musi bezradnie patrzeć na to, jak jego współpracownicy z rządu, działając na własną rękę, dokonują sabotażu wszystkich najważniejszych celów w polityce zagranicznej Polski. Tymczasem Błaszczak skłóca "międzymorskich" sojuszników, Szyszko pogrąża naszą pozycję w Brukseli, a na dodatek rozkręcana jest antyniemiecka histeria. Jak to się ma do postulatów budowy "Trójmorza", silnej w Unii i tworzenia "najlepszych w historii" stosunków z Niemcami?
Cui prodest?
Powyższe to rzecz jasna najbardziej życzliwa dla obozu rządzącego interpretacja. Bo jeśli nie jest to symptom "państwa teoretycznego", a wszystko to jest efektem skoordynowanych działań dążących do jednego celu, to zastanówmy się: w czyim interesie jest izolacja Polski, osłabianie Unii, spory z sąsiadami, a do tego wylansowanie narracji o terytorialnych ambicjach "Wielkiej Polski"?
Oczywiście jest też i inne, dużo prostsze wyjaśnienie tego chaosu i sabotażu. Zawiera się w czterech słowach: prezes wyjechał na wakacje