Operacja "Pajęczyna". Tak Ukraina zadała cios w Rosji
Ukraińska SBU przeprowadziła jedną z najśmielszych operacji wojny - "Pajęczynę". Jak ujawnił "The Wall Street Journal", z ukrytych w ciężarówkach kabin wystartowało ponad 100 dronów, które 1 czerwca uderzyły w cztery rosyjskie lotniska, niszcząc dziesiątki samolotów. Operacja wisiała na włosku, gdy jeden z kierowców odkrył ładunek.
"The Wall Street Journal" opisał zakrojoną na niespotykaną skalę operację ukraińskiej Służby Bezpieczeństwa (SBU), która doprowadziła 1 czerwca do uderzenia ponad 100 dronów na cztery rosyjskie lotniska. Według SBU zniszczono lub uszkodzono 41 maszyn, w tym bombowce odpowiedzialne za ataki rakietowe na ukraińskie miasta. Jak podkreśla "WSJ", "Pajęczyna" była efektem półtorarocznych przygotowań i stanowiła najbardziej ambitną akcję agencji od początku wojny.
Do największego ryzyka doszło jeszcze przed startem operacji. Jeden z rosyjskich kierowców, przewożący prefabrykowaną kabinę będącą w rzeczywistości platformą startową dronów, zauważył zsunięty dach. Jak opisuje "WSJ", w panice zadzwonił do koordynatora misji w Rosji, Artioma Tymofiejewa: "To jakieś bzdury. Pod dachem są drony". Tymofiejew, udając niewiedzę, odpowiedział: "Co do cholery?".
SBU natychmiast opracowała legendę o "pawilonach myśliwskich z dronami do śledzenia zwierząt". Kierowca zaakceptował wyjaśnienie i wysłał zdjęcie naprawionego dachu z jednym słowem: "Zamknięte".
Akcja "Pajęczyna" Ukrainy. Nagrania z ataków na lotniska w Rosji
Prefabrykowane kabiny, zdalne dachy i drony zdolne do przebijania bombowców
Według "WSJ" operacja opierała się na nowatorskim pomyśle: kabiny wielkości kontenerów transportowane ciężarówkami wyposażono w zdalnie otwierane dachy, panele słoneczne i systemy łączności z Ukrainą. Z ich wnętrza miały startować autonomiczne drony zbudowane specjalnie na potrzeby misji.
"WSJ" opisuje je jako quadrocoptery "wielkości dużego talerza obiadowego", które mogły przenosić ładunek wybuchowy zdolny przebić poszycie samolotu i doprowadzić do zapłonu paliwa. SBU ściśle rozdzieliła informacje. - Producenci kabin nie wiedzieli, że będą latać w pobliżu lotnisk, a producenci dronów nie wiedzieli, że będą latać przy tych konkretnych samolotach - powiedział szef SBU Wasyl Maluk.
Ukraińskie małżeństwo w samym sercu operacji
Centralną rolę w misji odgrywali Artiom i Kateryna Tymofiejewowie – ukraińskie małżeństwo od lat mieszkające w Czelabińsku. "WSJ" opisuje, że SBU sprowadziła ich do Lwowa na testy na wykrywaczu kłamstw. Po powrocie do Rosji para założyła firmę logistyczną, wynajęła magazyn i złożyła 150 dronów oraz osiem kabin, pracując po godzinach, zdalnie wspierana przez ukraińskich operatorów.
Ważnym elementem była rekrutacja kierowców. Jak podaje "WSJ", Tymofiejew przesłuchał ponad 20 kandydatów, podczas gdy równolegle SBU potajemnie sprawdzała ich pod kątem powiązań z rosyjskimi służbami.
Uderzenie 1 czerwca. "Widziałeś czarny dym i wiedziałeś, gdzie lecieć"
O świcie 1 czerwca w Kijowie zebrał się elitarny zespół pilotów dronów. Maluk po raz pierwszy pokazał im cele – rosyjską flotę bombowców. Jeden z operatorów wspominał dla WSJ: "Nie odczuwaliśmy żadnego niepokoju".
Po otwarciu dachów na czterech ciężarówkach w powietrze wzbiło się 117 dronów. - Po prostu wzbijałeś się w powietrze, widziałeś czarny dym i wiedziałeś, gdzie lecieć - relacjonował inny z pilotów. W ciągu godziny trafiono dziesiątki rosyjskich maszyn.
Według ukraińskiego zestawienia 41 samolotów zostało uszkodzonych lub zniszczonych. Część analityków, jak podaje WSJ, sugeruje, że dane mogą być zawyżone, ale SBU odpowiada, że Rosja "próbowała oszukać analityków", przestawiając ocalałe samoloty w miejsca tych trafionych.
Ucieczka i finał operacji
Następnego dnia Rosja uznała Artioma Tymofiejewa za podejrzanego, ale – jak ujawnia "WSJ" – on i jego żona zdołali wymknąć się z kraju jeszcze przed uderzeniem. Pięć dni wcześniej przekroczyli granicę z Kazachstanem wynajętym vanem, zabierając ze sobą najcenniejsze rzeczy, w tym kota i psa.
Źródło: "WSJ"