Kiedy we wrześniu 2021 roku SPD wygrywała wybory, nad Szprewą wydawał się dmuchać wiatr zmian. Po czterech kadencjach na emeryturę szła Angela Merkel. Architektem sukcesu socjaldemokratów był Olaf Scholz. - Jeśli ktoś jest zaskoczony jego rządami, to go nie znał - ocenia w rozmowie z Wirtualną Polską Janusz Reiter, były ambasador RP w Berlinie i Waszyngtonie. I dodaje, że ostatnia krytyka Scholza przysłania to, jak bardzo zmieniły się Niemcy w obliczu wojny w Ukrainie.
We wrześniu 2021 r. niemiecka gospodarka zwyżkowała, sytuacja wewnętrzna była stabilna, a sami Niemcy z optymizmem patrzyli w przyszłość. Najludniejszy kraj Unii Europejskiej oczekiwał na zmianę, która miała nadejść wraz z nową władzą.
- Niemcy są zmęczeni. Oczekują powiewu świeżości połączonego ze stabilnością - mówił w październiku 2021 r. w rozmowie z WP dyrektor Europejskiego Centrum Solidarności Basil Kerski.
Uzyskany wynik nie pozwalał SPD na samodzielne rządy, samo zwycięstwo było natomiast olbrzymim sukcesem obecnego kanclerza; rok czy dwa wcześniej nikt nawet nie liczył na podobny rezultat.
Tak jak nikt nie mógł przewidzieć, że rząd składający się z SPD, FDP i Zielonych będzie musiał pracować w tak trudnych warunkach.
Przyszły kanclerz, urodzony w 1958 roku w Osnabrueck na zachodzie Niemiec, to wytrawny polityk, który podczas swojej kariery przeżył wiele porażek. Ostatecznie jednak udało mu się wspiąć na najważniejsze stanowisko w Niemczech. Przetrwał skandale. Transakcje akcjami cum-ex, które miały na celu wyłudzenia podatkowe, doprowadziły niemiecki skarb państwa do wielomiliardowych strat (Scholz był wówczas federalnym ministrem finansów - przyp. red.). Wirecard był jedną z największych spółek notowanych na giełdzie we Frankfurcie. Firma raportowała o pieniądzach, które najprawdopodobniej nie istniały, a jej wiceszef zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach.
Od 2007 roku Scholz był niemal zawsze na wysokich, eksponowanych pozycjach. Piastował m.in. stanowisko federalnego ministra pracy, a także pierwszego burmistrza Hamburga. Jego rodzina od pokoleń związana jest z tym miastem.
Przyszły szef niemieckiego rządu karierę w polityce zaczynał od młodzieżówki SPD, do której wstąpił w 1975 roku, jeszcze przed studiami prawniczymi na Uniwersytecie w Hamburgu. W ich trakcie był już wiceprzewodniczącym organizacji.
Gdy w 2018 roku obejmował tekę szefa resortu finansów w Berlinie, na dobre powrócił do ogólnokrajowej polityki. Jego pozycja urosła w trakcie pandemii COVID-19, kiedy decydował o miliardach potrzebnych na ratowanie gospodarki. Pomoc tę określił wtedy mianem "bazooki, która musi zostać użyta".
W chwili, gdy Rosja zaatakowała Ukrainę, 65 proc. respondentów dobrze oceniało pracę niemieckiego kanclerza. Sondaże dawały SPD 24 proc. głosów. Dziś sytuacja wygląda nieco inaczej. Poparcie dla Scholza spadło do 58 procent. Socjaldemokraci (19 proc. w badaniu z 22.07.2022) przegraliby dzisiaj wybory nie tylko z CDU (27 proc.), ale i z Zielonymi (22 proc.). Na wykresach pokazujących, jak bardzo i jak sprawnie różne kraje pomagają Ukrainie, Niemcy nie są czempionem.
- Jeśli ktoś oczekiwał od niego czegoś innego, to albo go nie znał, albo nie rozumiał. Scholz uosabia niemiecki styl polityki. Nad Sprewą nie ma miejsca na polityka w stylu showmana, jakim jest Emmanuel Macron - mówi Janusz Reiter. - Zdecydowanie bardziej charyzmatyczną postacią w niemieckim rządzie jest wicekanclerz Robert Habeck. Scholz kojarzony jest z cenionymi przez naszych sąsiadów cechami takimi jak solidność, brak efekciarstwa, rzeczowość i minimalizacja obietnic.
- Ale stabilność rządu nie jest obecnie zagrożona. Scholz wygrał wybory w tym samym stylu, w którym teraz rządzi. On taki po prostu jest - dodaje dyplomata.
Punkt zwrotny Scholza
27 lutego, a więc trzy dni po wybuchu wojny w Ukrainie, Scholz wygłosił w Bundestagu słynną już mowę, w której mówił o "przełomie epok". Kanclerz zapowiedział wtedy m.in. 100 mld euro na zbrojenia dla Bundeswehry. Znany wcześniej z nudnego i technokratycznego podejścia zebrał pochwały. Niemieckie media były z początku pod wrażeniem jego zdecydowania. Wkrótce jednak nastroje wokół kanclerza zaczęły się zmieniać. Politykowi przypomniano, że dorobił się wcześniej przezwiska "Scholzomat", kiedy w nieco szyderczym tonie określano, że "wykreślił ze swojego słownika słowa 'tak' i 'nie'" - komentowała gazeta "Die Welt". Nabyte wcześniej umiejętności znowu okazały się przydatne. - Jestem sprzedawcą wiadomości. Muszę zatem wykazać się pewną niewzruszonością i nieustępliwością - odpowiadał przyszły kanclerz.
Scholz nie należy do ludzi, którym łatwo zajść za skórę. Zdenerwowanie pokazuje przeskakiwaniem z nogi na nogę i czerwieniącymi się uszami. Nie ma natomiast w zwyczaju podnosić głosu.
- Mamy tutaj pewien dysonans. Zachowanie kanclerza jest zupełnie nie jak z przełomu epok, tylko jakby toczyła się normalna polityka, w normalnych czasach, a nie w czasach wojny. Wynika to prawdopodobnie z tego, że Scholz bardzo się boi nastrojów społecznych. Jego zdaniem są one rozchwiane i uważa, że nie wolno zrobić niczego, co podsyciłoby niepokój - przekonuje Janusz Reiter.
- Niemcy czują, że idą trudne czasy. W kraju panuje także paniczny wręcz lęk przed konfliktami społecznymi mogącymi zagrozić demokracji. Ludzie boją się m.in. inflacji. W związku z wojną Niemcy zostali postawieni przed nowymi dla siebie wyzwaniami: wsparciem dla walczącej Ukrainy, upadkiem jednego z filarów gospodarki, czyli importu surowców energetycznych z Rosji, inflacją i czającą się za rogiem pandemią. Jak na społeczeństwo przyzwyczajone do stabilności to dość duża dawka. Rosną przez to obawy o utratę kontroli nad tymi nastrojami - stwierdził nasz rozmówca.
- Scholz zarządza tym po swojemu. Czy to jest najlepsza metoda? Nie jestem przekonany, ale on taki jest. Takiego go ludzie wybrali - dodał.
Ciężki sprzęt z Niemiec dla Ukrainy
Gdy wojna w Ukrainie rozpętała się na dobre, świat rozpoczął kampanię pomocy wojskowej. Między innymi to dzięki przekazywanemu z Zachodu uzbrojeniu wojska ukraińskie były w stanie zatrzymać pochód Rosjan na Kijów. Kraje NATO początkowo dość sceptycznie podchodziły do przekazywania ciężkiego sprzętu, ale to stanowisko ewoluowało i dziś Ukraina otrzymuje różne typy uzbrojenia, również z Niemiec.
Lars Klingbeil, przewodniczący SPD, ogłosił, że Niemcy muszą podjąć się roli przywódcy we wsparciu Ukrainy. To, co robi Berlin, mocno kontrastuje z tymi słowami. Scholz zdaje sobie z tego sprawę i wie, że skala wyzwań stojąca przed jego krajem jest tak ogromna, że komentarze innych schodzą na dalszy plan
- podkreśla Janusz Reiter.
Scholzowi przez długi czas nie mogło przejść przez gardło określenie "broń ofensywna", co skrzętnie odnotowywały media za Odrą. Satyryczny program "Heute Show" publicznej telewizji ZDF niewybrednie z tego żartował. Podkreślano przy tym, że kanclerz nie chce "prowokować Rosji i doprowadzić do eskalacji konfliktu", ale badania opinii publicznej jednoznacznie pokazywały, że Niemcy popierają zbrojne wsparcie dla Kijowa.
Stabilność niemieckiego dobrobytu w dużej mierze oparta jest na współpracy z partnerami, szczególnie tymi europejskimi. Wojna doprowadziła do załamania się jednego z tych filarów, czyli importu surowców energetycznych z Rosji, wobec czego Berlin musi zadbać o relacje z pozostałymi partnerami.
- Dbanie o otoczenie zewnętrzne, o stabilność świata zachodniego to dbanie o Niemcy - podkreśla były polski ambasador w Berlinie. - Kanclerz niewątpliwie ma tego świadomość. To jest jednak Scholz, który podobny jest w tym do Merkel. To wynika ze stylu niemieckiej polityki - dodaje.
Jak zatem wypada na tym tle polityka obecnego kanclerza? Ciągnący się "spektakl" z przekazywaniem przez Berlin ciężkiego sprzętu Ukrainie w znacznym stopniu nadszarpnął wizerunek naszego zachodniego sąsiada. Bo stojący na czele jego rządu 64-letni polityk długo unikał podjęcia decyzji w tej sprawie.
Postawę kanclerza krytykują nie tylko politycy z zagranicy, ale także koalicjanci. Za Odrą najgłośniej wybrzmiewał głos FDP i Zielonych, m.in. Marie-Agnes Strack-Zimmermann z FDP i Antona Hofreitera z Zielonych. - Z moich obserwacji wynika, że mamy kanclerza, który nie wywiązuje się z roli dowódcy - grzmiał w kwietniu Hofreiter. Wtórowały im media. Krytyka zresztą nie ustała do dziś.
Scholz był również krytykowany za samą postawę wobec Kijowa. Kiedy europejscy przywódcy jeździli do stolicy Ukrainy okazać wsparcie prezydentowi Wołodymyrowi Zełenskiemu, Scholz stwierdził, że nie odwiedzi Kijowa przez wzgląd na afront strony ukraińskiej wobec prezydenta Franka-Waltera Steinmeiera.
Kanclerz i prezydent wywodzą się zresztą z tego samego środowiska politycznego. Obaj byli współpracownikami skompromitowanego byłego kanclerza Gerharda Schrödera. W czasach jego urzędowania Scholz został sekretarzem generalnym SPD, a Steinmeier jako szef urzędu kanclerskiego zyskał przydomek "szarej eficjencji". Odnosił się on do charakterystycznej siwizny Steinmeiera i jego skrytego, acz skutecznego działania. Obaj zaś są spadkobiercami Ostpolitik - niezwykle silnej w SPD tradycji pokojowej współpracy z ZSRR, a potem - z Rosją.
Ostpolitik źródłem kłopotów
Nakreślona przez socjaldemokratycznego kanclerza Williego Brandta na przełomie lat 60. i 70. XX wieku polityka wschodnia stworzyła model postępowania Berlina względem Rosji, który obowiązywał aż do historycznej przemowy Scholza z końca lutego tego roku.
Przełom epok, czyli po niemiecku "Zeitenwende", oznaczający zerwanie z brandtowską tradycją, dotyczy też zatem tego, co dokonuje się - prawdopodobnie - w głowie samego Olafa Scholza.
Kanclerz jest natomiast zdecydowanie mniej aktywny na polu polityki energetycznej, za którą odpowiada wspomniany już wcześniej Robert Habeck. Zieloni, w przeciwieństwie do polityków SPD (z Scholzem na czele), nie są obciążeni genem Ostpolitik. Stawia ich to w zdecydowanie lepszym świetle względem podejścia do Rosji, przez co punktują teraz mocno w sondażach.
- Zagraniczni partnerzy Niemiec mogą uważać postępowanie kanclerza względem Moskwy za zbyt zachowawcze, należy jednak pamiętać, że jest ono konsekwencją wieloletniej polityki Berlina wobec Moskwy - potwierdza w rozmowie z WP dziennikarz Jan Schuermann z powiązanego z "Frankfurter Allgemeine Zeitung" "Finance Magazin". - Niemcy tracą na swoim wizerunku więcej przez gazowe konszachty z Moskwą, do których Scholz też dołożył swoją cegiełkę, niż przez problemy z dostawami broni do Ukrainy - dodaje Schuermann.
Doniesienia o przekazywaniu przez Niemcy ciężkiego sprzętu Ukrainie zamieniły się w swoisty "spektakl", który obserwowano w kraju i za granicą. Berlin wymyślił nawet specjalną formułę "wymian", które miały być przeprowadzone m.in. z Polską, Czechami czy Grecją: one przekazują Ukrainie sprzęt posowiecki, a Niemcy tym krajom produkty - niemieckiego przemysłu zbrojeniowego.
Opieszałość rządu Scholza doprowadziła już do spięć z Polską, która obwinia Berlin za niepowodzenie całej operacji.
Dyplomatyczne utarczki stanowią dalszą pożywkę dla mediów. W poniedziałek Berthold Kohler w swoim tekście w "FAZ" podkreślił, że fiasko wymiany wiąże się zapewne z faktem, że "Berlin najwyraźniej nadal obawia się gazowej zemsty Putina".
Niemcy przyznają się do błędu
- Wojna w Ukrainie to historyczna szansa na zbliżenie Warszawy i Berlina. Czego jednak Scholz by nie zrobił, w Polsce nie ma gotowości do współpracy z Niemcami. Kanclerz niczego nie pogorszył, niczego też nie poprawił w stosunkach z Warszawą. Wola do poprawy relacji musi być po obu stronach Odry - ocenia Janusz Reiter. I wskazuje na punkt zaczepienia:
Berlin otwarcie przyznał się do błędu w stosunkach z Moskwą. Takiego oddalenia obu krajów nie było od dziesięcioleci. Szkoda tego nie wykorzystać.
Chociaż czasy wymagają - zdawałoby się - polityki opartej mocniej na emocjach, kanclerz nie zrezygnował z dotychczasowego stylu i mocno trzyma się swojej ulubionej dewizy zaczerpniętej zresztą od brytyjskiej królowej Elżbiety II: "Never complain, never explain" - "Nigdy nie narzekaj, nigdy się nie tłumacz". Postawa technokratycznego, niezbyt charyzmatycznego, nietłumaczącego się mówcy nie przeszkadza Niemcom.
- Krytyka Scholza, skądinąd słuszna, zupełnie przysłania to, ile się w Niemczech w tak krótkim czasie zmieniło. Scholz przyjął taką taktykę, że o głębokich zmianach, które się teraz dokonują, lepiej mówić ostrożnie. Można z tym polemizować. Ja to oceniam raczej sceptycznie, ale to rozumiem - podsumowuje Janusz Reiter.
Tomasz Waleński, dziennikarz Wirtualnej Polski