Okrucieństwo rosyjskiej armii. "Gorszy sort, swołocz i bestie"
- W tych miejscach, gdzie są popełniane zbrodnie na ludności ukraińskiej, rosyjski dowódca, jak sobie nie radzi, mówi do żołnierzy: "Rozpier***cie wszystko do gołej ziemi". Oni nie mają żadnych zahamowań, to są bestie - mówi Wirtualnej Polsce płk Maciej Matysiak, ekspert fundacji Stratpoints, były zastępca szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego.
Wirtualna Polska: Od kilku dni jesteśmy świadkami barbarzyństwa rosyjskiej armii w niektórych regionach Ukrainy. Według informacji ukraińskiego wywiadu, za brutalizacją stoją żołnierze ze wschodnich rejonów Rosji, m.in. z Buriacji, Dagestanu, Tuwy, Kałmucji. Co Pańskim zdaniem jest podłożem takich działań?
Płk Maciej Matysiak: Dla wielu mężczyzn z tamtego rejonu, którzy się znaleźli na wojnie w Ukrainie, to jedyna szansa, żeby się wydostać z biedy. Nie mają innych perspektyw. Po pierwsze, armia oferuje im pracę i przyzwoitą pensję. Po drugie, łupy wojenne traktują jako możliwość wzbogacenia się.
Są też traktowani jak mięso armatnie w rosyjskiej armii i żołnierze drugiej kategorii?
Jednostki ze wschodu Rosji są gorzej traktowane, a nadzór nad nimi jest znacznie słabszy. To taki "gorszy sort" naboru do rosyjskiej armii, który jest bardzo słabo wyedukowany. Do tego dochodzi również zjawisko fali w rosyjskim wojsku. Mamy tam do czynienia ze znęcaniem się i mobbingiem wobec żołnierzy ze wschodnich regionów. Podobnie było w armii radzieckiej, u której to zjawisko pojawiło się, kiedy przebywała w koszarach. Jeszcze w latach 90. w Polsce mieliśmy podobne problemy. Mówiło się o ok. 300 zgonów rocznie wskutek niewyjaśnionych okoliczności, samobójstw i w wypadkach. W Rosji trzeba te liczby przemnożyć przez 10.
Okrucieństwo, jakiego doświadczają Ukraińcy z ich rąk, każe zadać pytanie, czy mają w sobie jeszcze jakiekolwiek resztki człowieczeństwa.
Do armii trafia "wszelka swołocz" z tamtych rejonów. Praktycznie każdy, kto się zgłasza. Nie ma selekcji jak w profesjonalnej armii. Dodatkowo są oni pod przemożnym wpływem rosyjskiej propagandy. Traktuje ona Ukrainę jako kraj do zdenazyfikowania, czyli de facto legitymizuje każde, nawet najbardziej brutalne działanie. Ukraińców ma się traktować jak hitlerowców. A działania wojenne jak Wielką Wojnę Ojczyźnianą. W Rosji nikt nie reaguje na przekraczanie granic, wszystko jest zamiatane pod dywan, nikogo nic nie obchodzi, ma być cisza i spokój. Jeżeli jeszcze ci żołnierze byli w regionach konfliktów zbrojnych - w Syrii, Karabachu, Czeczenii i Gruzji - to mamy do czynienia z dziczą. Jeśli dowódcy zaczną stawiać opór, żołnierze albo wypowiedzą im posłuszeństwo albo ich zabiją.
Co trzeci kat z Buczy walczył wcześniej w Syrii. Ale wśród wojskowych z 155. Brygady Piechoty Morskiej Floty Oceanu Spokojnego Marynarki Wojennej Federacji Rosyjskiej - odpowiedzialnych za masakrę lokalnej społeczności - byli też 20-letni żołnierze
W rosyjskiej armii stosuje się metodę zarządzania strachem, wywarcia presji przez dowódców każdego szczebla. Jest taka zasada, że żołnierz sprawniej wykona rozkaz, jeśli się będzie bardziej bał przełożonego niż przeciwnika. Do tego dochodzi rosyjska mentalność. Oni nadal żyją na poziomie XIX wieku. To posłuszne, zahukane i zdominowane społeczeństwo. Poddawane indoktrynacji, które nigdy nie doświadczyło demokracji. Rosjanie pokoleniowo nigdy nie doświadczyli demokracji i wolności. W Polsce popełniamy zasadniczy błąd, przykładając nasz system wartości do mentalności Rosji, rosyjskiego wojska i postępowania ich żołnierzy podczas wojny w Ukrainie.
Postępowania, które z dnia na dzień, jest coraz brutalniejsze…
W tych miejscach, gdzie są popełniane zbrodnie, dowódca czy to batalionu, czy dywizji, jak sobie nie radzi, mówi do żołnierzy: "Rozpier***cie wszystko do gołej ziemi". I to robią, bo mają zgodę. Na nic nie patrzą, na nikogo się nie oglądają. To dowódca za to odpowiada. Jak każe zrzucić bombę termobaryczną na szpital albo na szkołę, to wykonają rozkaz. Nie mają żadnych zahamowań.
Istnieje realna szansa, że kiedykolwiek rosyjscy barbarzyńcy i ich przełożeni poniosą za te zbrodnie odpowiedzialność?
Nikt nie będzie w stanie zebrać dowodów identyfikujących zbrodnie poszczególnych żołnierzy. Może uda się udokumentować kilku, kilkunastu z blisko 200-tysięcznej rosyjskiej armii. Będą polityczne dowody na Putina, Gierasimowa czy Szojgu. Może też na jakiegoś dowódcę. W przypadku barbarzyństwa żołnierzy jest to praktycznie niemożliwe. Najgorsze jest to, że oni sobie zdają sprawę z bezkarności. Ta bezkarność ich nakręca. Jeden bydlak pociąga za sobą pozostałych. Nie można się wyłamać z tej struktury. Ich mottem jest hasło: "Jesteś z nami albo przeciwko nam". Jak jeden zgwałci, drugi zabije, to trzeci nie ma wyjścia i zrobi to samo…
Do tego dochodzą informacje o pijanej rosyjskiej armii, która właśnie pod wpływem alkoholu dokonuje największych okrucieństw na ludności cywilnej w Ukrainie.
Pijaństwo w rosyjskiej armii jest na porządku dziennym. To radziecki nawyk, który osobiście widziałem w czasach Układu Warszawskiego. Mówiło się wówczas, że "wojsko zawsze pije". Byłem na terenie różnych konfliktów jako żołnierz Polski i NATO, więc widziałem, jak to wygląda. Oczywiście, że byli żołnierze, którzy pili i bywali agresywni. Byli też "psychole", którzy w trakcie wojny ujawniali swoje najgorsze instynkty. Ale w tych przypadkach, których byłem naocznym świadkiem, reagowały odpowiednie struktury wojskowe. A Rosjanie? Nie kiwną palcem. Będą udawać, że nie ma problemu. Pijaństwo, fala w armii, przemoc, znęcanie się, procesy w sądach to u nich norma.
Dlaczego?
Bo u nich inaczej nigdy nie było. Jeśli jakiś rosyjski dowódca wprowadzi im zakaz, to oni go ominą. A dodatkowo będą nienawidzić przełożonych. Inna sprawa, że dowództwo nie ma dbałości o pojedynczego, rosyjskiego żołnierza. Żywność? Albo dostanie, albo nie dostanie. Co najwyżej ukradnie. A rosyjski żołnierz, widząc, jak traktują go przełożeni, zachowują się jak bestie. To jest dla nich woda na młyn. Wychodzą z założenia: nie mam jedzenia, nie mam picia, za chwilę mogą mnie zabić, więc to ja będę katem i oprawcą.