Okłamuj mnie ładnie, czyli lekowa wpadka PO (OPINIA)
W ciągu kilku ostatnich dni kolejnym politykom PO zaczęło brakować leków, co gorsza, okazały się one niedostępne w aptekach. Media społecznościowe błyskawicznie zaczęły rewidować te historie. Całość mogłaby posłużyć za antypodręcznik propagandy politycznej.
Jednym z nieszczęść, które dotyka naszych polityków, jest to, że odbiorca manipulacji i propagandy jest coraz cwańszy i bardziej wyrobiony. Czego nie można powiedzieć o kierowanych do niego przekazach. Efekt? Ułożone subtelnie strategie medialne zamieniają się w ośmieszające ich autorów memy. Jagnie Marczułajtis-Walczak, wybitnej snowboardzistce i działaczce krakowskiej Platformy, miało zabraknąć leku regulującego nadczynność tarczycy.
- Byłam w kilku aptekach #Krakow i nigdzie nie ma. Zaproponowano mi zamiennik, ale o innej dawce. Teraz będę musiała kroić tabletkę i na oko mierzyć dawkę – napisała na Twitterze była posłanka. Na życzliwą poradę nie musiała długo czekać. Jak się okazało, lekarstwo znalazło się w krakowskich aptekach, wystarczyło zadzwonić, jak zrobił to tłiterowy życzliwy.
W tym samym czasie tego samego lekarstwa miało zabraknąć Dorocie Brejzie, żonie i współpracownicy szefa sztabu PO. Sytuacja rysowała się jeszcze dramatyczniej, bo leku miało zabraknąć dla dziecka. Co z tego, jeśli po chwili okazało się, że lek jest w kilku aptekach położonych tuż obok miejsca pracy mecenas Brejzy? Wystarczyło użyć przeglądarki. Podobne przygody zdarzyły się choćby byłej minister Krystynie Szumilas i posłowi Markowi Rząsie. Niemal równocześnie wielu politykom zabrakło leków, ale prawdziwość wielu z opowieści została z miejsca negatywnie zweryfikowana przez media społecznościowe.
Czy to oznacza, że sytuacja w polskich aptekach jest znakomita? Zapewne nie. Problem niedoborów części leków nie jest ani problemem nowym, ani obcym innym krajom Unii. Rolą ministra zdrowia jest go minimalizować, a wilczym prawem opozycji maksymalnie go wyolbrzymiać – w końcu jak twierdził Napoleon – przesada to nieodzowna cecha ludzkiego umysłu. Problemem stała się forma.
Taka, w której mający wzruszać swoją sytuacją i znajdować "bliżej ludzi" politycy nie zadali sobie nawet trudu, by zadzwonić do kilku aptek. Potraktowali swój potencjalny elektorat jak ludzi z epoki przedinternetowej, bo wówczas można było założyć, że nawet jeśli ktoś wzruszające "human story" polityka telefonicznie zweryfikuje, to będzie to jakaś uparta wyizolowana jednostka niemająca wpływu na inne.
Dziś jest inaczej, a ludzie nawet jeśli nie ufają politykom, to nie lubią ostentacji w nieautentyczności. - Kłam, ale mów do mnie ładnie – śpiewała Kasia Klich. A elektorat przecież też się uwodzi.
Wśród ludzi, którzy mieli swoje warholowskie "kilka minut sławy", była między innymi ghostwriterka Bronisława Komorowskiego – pani, która szeptała do ucha byłego prezydenta, co ma mówić. Zapewne niewiele osób, w tym ja, pamięta, co dokładnie głowa państwa wówczas mówiła, czy było to mądre czy nie, istotne czy błahe. Doskonale zapamiętana została za to dama szepcząca do prezydenckiego ucha podczas przemowy. Odbiorców nie obchodziło już specjalnie, co prezydent mówi, a to, że nie są to słowa jego, nie są autentyczne.
Nie inaczej jest z akcjami społecznymi, "spontanicznymi" protestami, sygnalizowanymi problemami. Poruszają dopóty, dopóki, sprawiają wrażenie autentycznych, ale żeby były takie, trzeba się przyłożyć i obejść wszystkie apteki w mieście, a nie tylko wykazać "zapałem".