Ogłosili wyniki "referendum". Putin ryzykuje, Rosjanie bez entuzjazmu

W środę mają być znane wyniki pseudoreferendów na okupowanych przez Rosjan ukraińskich terenach. Wyniki, które w rzeczywistości znane były od dawna. - Poprzez fikcyjne referenda i wymuszoną mobilizację, rosyjski dyktator został niejako przymuszony do eskalowania konfliktu. To dla niego politycznie ryzykowne. Zaczyna tracić zdolności antykryzysowe - mówi Wirtualnej Polsce dr hab. Agnieszka Legucka, analityczka ds. Rosji w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych (PISM).

Na zdjęciu Władimir Putin
Na zdjęciu Władimir Putin
Źródło zdjęć: © Getty | Contributor
Sylwester Ruszkiewicz

28.09.2022 07:17

Pseudoreferenda na okupowanych terytoriach - obwodów donieckiego, ługańskiego, chersońskiego - rozpoczęły się w piątek i trwały do wtorku. I już we wtorkowe popołudnie rosyjski Kommersant podał pierwsze wyniki "głosowania" w sprawie przyłączenia terytoriów do Rosji. Przekazał, że zdecydowana większość obywateli głosowała za.

W obwodzie zaporoskim 93,11 proc., w donieckiej republice 99,23, w ługańskiej 98,42 proc., a w chersońskiej 87,05 proc. głosujących było za aneksją. Wyniki takie podała na Telegramie rosyjska agencja RIA Novosti.

Oddawanie głosów przypominało operację specjalną i często było wymuszane pod groźbą utraty pracy czy świadczeń socjalnych. Odnotowywano również przypadki oddawania przez jedną osobę wielu głosów "w imieniu członków rodziny". W wielu miejscach "głosowanie" odbywało się pod obserwacją ludzi uzbrojonych w broń automatyczną. W innych uczestniczyli rosyjscy żołnierze, a w kolejnych krążyły ochraniane przez żołnierzy mobilne urny.

Jak zauważył Ośrodek Studiów Wschodnich, choć zakończenie "głosowania" planowane było na 27 września, już dwa dni wcześniej organizatorzy poinformowali o przekroczeniu 50-procentowej frekwencji, co oznaczało, że tzw. referenda uznano za "ważne".

Według brytyjskiego ministerstwa obrony, podczas piątkowego wystąpienia przed obiema izbami rosyjskiego parlamentu, Władimir Putin prawdopodobnie formalnie ogłosi przyłączenie do Rosji okupowanych terytoriów Ukrainy.

Kreml wdrożył plan B

- Przyłączenie okupowanych terytoriów to jeden ze sposobów na wyjście z twarzą przez Putina z pasma porażek w Ukrainie. Rosyjski przywódca próbuje ratować się wizerunkowo po porażce w operacji kijowskiej, a obecnie po udanej ukraińskiej kontrofensywie w obwodzie charkowskim. I choć ten pierwotny cel jeszcze nie zniknął, to Kreml wdrożył plan B, czyli ogłoszenia części ukraińskich ziem jako rosyjskich - mówi Wirtualnej Polsce dr hab. Agnieszka Legucka z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Jej zdaniem, Putin robi to na wewnętrzny użytek.

- Musi pokazać, że nadal ma sprawczą siłę - zarówno w polityce krajowej, jak i międzynarodowej. Widzieliśmy, co ostatnio zrobiła kontrofensywa ukraińska. Putin wówczas stracił swoją pozycję na Kremlu - wskazuje analityczka w rozmowie z WP.

- M.in. rosyjska Partia Wojny zaczęła kwestionować jego polityczne zdolności, do kreowania rzeczywistości - również na międzynarodowej arenie. Zaczął tracić zdolności antykryzysowe. W efekcie mieliśmy wznowienie konfliktu między Armenią a Azerbejdżanem, czy Tadżykistanem i Kirgistanem. A na spotkaniu Szanghajskiej Organizacji Współpracy zaczął być lekceważony jako przywódca - ocenia analityczka ds. Rosji.

Przypomnijmy, że Kijów już poczynił kroki prawne, mające wykazać, że organizacja tzw. referendów jest nielegalna.

Jak informuje Ośrodek Studiów Wschodnich, 23 września Prokuratura Generalna wszczęła postępowania karne w sprawie przeprowadzenia "referendów" w obwodach donieckim, ługańskim, zaporoskim i chersońskim. Na etapie postępowania przygotowawczego gromadzona jest dokumentacja, a weryfikacji podlega udział w nielegalnej działalności ponad 4 tys. osób zaangażowanych w organizację "głosowania".

Tego samego dnia prezydent Wołodymyr Zełenski wezwał mieszkańców okupowanych terytoriów do przekazywania ukraińskim służbom specjalnym wszelkich danych o organizatorach pseudoreferendów, a także o postępach rosyjskiej mobilizacji.

Ryzykowny ruch Putina

W ocenie dr hab. Agnieszki Leguckiej, Rosja - według podejścia Putina - jest mocarstwem, kiedy używa militarnych narzędzi w sposób skuteczny i efektywny.

- Poprzez fikcyjne "referenda" i wymuszoną, częściową mobilizację, rosyjski dyktator został niejako przymuszony do eskalowania konfliktu. To bardzo ryzykowne dla niego politycznie wewnątrz Rosji. Obecnie prowadzona mobilizacja odwróci tendencję poparcia dla "wojskowej operacji specjalnej". Putin uderzył we własny elektorat, bowiem dla Rosjan wojna rozpoczęła się teraz. W momencie, kiedy ta mobilizacja będzie dotyczyć szerszych kręgów, a w szczególności klasy średniej, opór w rosyjskim społeczeństwie będzie wzrastać - uważa ekspertka z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Karty się odwracają. "Rosja słabnie jako mocarstwo"

Symboliczny sprzeciw wobec tzw. referendów wyraziły w ostatnich dniach Serbia i Kazachstan. Oba państwa były jeszcze do niedawna postrzegane jako sojusznicy Putina. Jak powiedział serbski minister spraw zagranicznych Nikola Selakovic, jego kraj nie może zaakceptować wyników "głosowania" w zajętych republikach. Powodem jest zaangażowanie Serbii w Kartę Narodów Zjednoczonych i poszanowanie prawa międzynarodowego.

Z kolei Kazachstan mocno zaakcentował, że jego kraj kieruje się "zasadami integralności terytorialnej państw, ich suwerennej równości i pokojowego współistnienia".

- Kazachstan musi działać zgodnie z własnymi interesami. Wyraźnie daje znać Putinowi, że jego Rosja słabnie jako mocarstwo. Traci swój potencjał ekonomiczny i militarny na ukraińskich frontach. Kazachstan skalkulował i postawił na Chiny, które wysłały ostatnio bardzo mocny sygnał do Moskwy, że uznają integralność terytorialną Kazachstanu - zwraca uwagę dr hab. Agnieszka Legucka z PISM.

- Pekin tym samym nie zgodzi się na powtórkę scenariusza ukraińskiego w przypadku Astany. Do tej pory Kazachstan dużo zainwestował wspólnie z Rosją w infrastrukturę m.in. energetyczną, a teraz wyraźnie chce dywersyfikować swoje kontakty z pominięciem Moskwy. Wykorzystując do tego dobre relacje m.in. z Unią Europejską i USA. Kazachstan stał się asertywnym graczem - podkreśla Legucka.

W jej ocenie Serbia prowadzi dwuznaczną politykę.

- Z jednej strony nie będzie uznawać wyników tzw. referendum na okupowanych ziemiach w Ukrainie, w kontekście jej procesu integracji z Unią Europejską. A z drugiej strony podpisuje szereg umów gospodarczych z Federacją Rosyjską. I jest takim koniem trojańskim na Bałkanach. Nie prowadzi do końca polityki antyrosyjskiej - uważa rozmówczyni WP.

Co ciekawe, na rosyjskim Telegramie w ostatnich dniach pojawiło się sporo głosów wśród tamtejszych blogerów i publicystów, że Rosji nie opłaca się przyłączyć do terenów Federacji Donbasu i obwodów chersońskiego i zaporoskiego. Krytykują Putina za "referenda", pisząc o donbaskiej republice jako "najgorszym miejscu na ziemi".

Pytana przez nas o podejście Rosjan do anektowania ukraińskich ziem, dr hab. Agnieszka Legucka potwierdza, że nie można tego traktować w kategoriach entuzjastycznych.

Lewada: 45 proc. Rosjan za powiększeniem terenów Rosji

- Według badań centrum Lewady, czyli najważniejszego i niezależnego od władz ośrodka badania opinii publicznej w Rosji, 45 proc. ankietowanych jest za przyłączeniem obwodów chersońskiego i zaporoskiego do Federacji. Ok. 21 proc. jest za tym, aby były niezależne, a 14 proc., żeby zostały w granicach Ukrainy. O ile w Rosji, ale też głównie w rosyjskich przekazach propagandowych, występuje poparcie za decyzją Putina ws. okupowanych terytoriów, o tyle w całej Federacji Rosyjskiej nie widać tego entuzjazmu - komentuje analityczka Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

I jako przykład podaje podejście Rosjan do przyłączenia Krymu.

Rosjanie pytają dlaczego muszą dopłacać do Krymu

- W 2014 r. historyczne i kulturowe uwarunkowania spowodowały, że Rosjanie z radością przyjęli informację, że Krym wrócił do nich. Ale obecnie te same uwarunkowania nie są już takim nośnikiem, jak wówczas. Kwestionuje się decyzję Putina ze względu na wysokie koszty związane z utrzymaniem półwyspu. Rosjanie pytają, dlaczego muszą dopłacać do Krymu. Podobnie może być z ukraińskimi republikami, które mają być przyłączone. Nie widzę hurra optymizmu w Rosji dla aneksji nowych terenów - ocenia rozmówczyni Wirtualnej Polski.

Według dr hab. Agnieszki Leguckiej w latach 2014-2015, przy pierwszej wojnie o Donbas, Rosja miała inną filozofię prowadzenia wojny w Ukrainie.

- Myślała, że kotwica w postaci Donbasu spowoduje, że Kijów znajdzie się w rosyjskiej strefie wpływów. I, że poprzez "zgniłe, donbaskie jajo" Ukraina sama się nie utrzyma, a Zachód jej nie pomoże. I to się nie zrealizowało. Putin przeszedł więc do obecnego scenariusza wojny. Nie sądzę jednak, żeby w przyszłości Rosjanie chcieli odbudowywać zniszczony Donbas, czy Zaporoże i Chersoń. Będą chcieli, żeby to były "czarne dziury", które mają pogrążać całą Ukrainę. Tyle że stanowisko Kijowa ws. przyłączenia ich terenów jest jasne od początku. Nie będzie na to żadnej zgody - podsumowuje analityczka ds. Rosji.

Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski