PublicystykaOfiary własnej propagandy. Paweł Lisicki: Kaczyński osiągnął dokładnie to, co zamierzył

Ofiary własnej propagandy. Paweł Lisicki: Kaczyński osiągnął dokładnie to, co zamierzył

Każdy, komu zdarzyło się grać choć raz w życiu w pokera wie, jakie to uczucie, kiedy nadchodzi moment ostatecznego sprawdzenia kart. Dla jednych to chwila triumfu, dla drugich gorzkiego rozczarowania, kiedy to okazuje się, że ryzykowali na darmo. Do tych pierwszych zdaje się zaliczać po spotkaniu z liderami partii opozycyjnych Jarosław Kaczyński - pisze Paweł Lisicki dla Wirtualnej Polski.

Ofiary własnej propagandy. Paweł Lisicki: Kaczyński osiągnął dokładnie to, co zamierzył
Źródło zdjęć: © Eastnews | Rafal Oleksiewicz/REPORTER
Paweł Lisicki

Rozegrał je perfekcyjnie. Sam wybrał dogodną dla siebie chwilę, w czasie, gdy z prezydentem Barackiem Obamą spotykał się Andrzej Duda i tuż przed poniedziałkowymi rozmowami przewodniczącego Rady Europy z polskimi politykami. Sam określił temat - poszukiwanie kompromisu wokół Trybunału i, co najważniejsze, przedstawił po swojemu przebieg rozmów. Słowa prezesa PiS, że wreszcie zamiast wojny doszło do dialogu politycznego, można uznać tylko za przypieczętowanie zwycięstwa.

Jarosław Kaczyński osiągnął dokładnie to, co zamierzył: bez najmniejszych choćby realnych ustępstw mógł przedstawić opinii publicznej spotkanie jako początek dialogu. Udało mu się to przede wszystkim dlatego, że jak zwykle opozycję zaskoczył. Jej liderzy tak bardzo przyzwyczaili się do tego, żeby widzieć w nim złowrogiego i nienawistnego dyktatora, że pisowska "polityka miłości" całkiem ich sparaliżowała. Byli pewni, że mają monopol na mówienie o dialogu i kompromisie. W ich umysłach Kaczyński był tym, który się obraża, nie przychodzi, odmawia, nie pojawia się, bojkotuje. Sami uwierzyli we własną propagandę. Dlatego jeden prosty gest otwarcia i zmiana tonu skutecznie rozbiły opozycję.

Najlepszym znakiem klęski opozycji jest zachowanie tych publicystów, którzy od dłuższego czasu stanowią najbardziej fanatyczną część antypisowskiej jaczejki. Nic nie czyni sukcesu Jarosława Kaczyńskiego bardziej wymownym niż wściekłość publicystów "Gazety Wyborczej" i Tomasza Lisa. Nim się biedacy połapali o co chodzi, już było po wszystkim. Teraz mogą się jedynie zżymać i złościć: mleko się rozlało. Cały świat zobaczył to, co Jarosław Kaczyński chciał, żeby zobaczył: w Polsce rozpoczęły się negocjacje, w których wzięli udział wszyscy liderzy najważniejszych partii, także ci spoza parlamentu. Nikt rozmów nie zerwał, nikt nie ogłosił, że nie będzie brał w nich udziału. Co najwyżej dwóch liderów uczestniczy w dość groteskowym sporze o to, czy to w czym brali udział było czy nie było "światełkiem w tunelu". Cokolwiek by jednak teraz nie mówili i jakkolwiek głośno by nie protestowali i ile radykalnych komentarzy nie wyrzuciliby z siebie antyrządowi zagończycy, banalna prawda jest dla nich gorzka: komunikat, jaki
popłynął na zewnątrz jest dla PiS wyjątkowo korzystny. Nie da się już teraz tak łatwo opowiadać, jak robiła to do tej pory opozycja, że w Polsce doszło do zamachu stanu, ataku na konstytucję, rozbicia demokracji liberalnej, wreszcie uderzenia w podstawowe wartości zachodnie. Wszystkie te i podobne im oskarżenia nagle się zdezawuowały. No bo jak wytłumaczyć komuś z zewnątrz, że z partią oskarżaną o najgorsze przestępstwo przeciw ładowi demokratycznemu prowadzi się negocjacje, spotyka się i rozmawia? Jak mobilizować opinię publiczną przeciw komuś, kto jest teraz naszym partnerem?

Jarosław Kaczyński wygrał tę partię, bo doskonale zrozumiał, że opozycja stała się zakładnikiem swojej własnej histerii. Tak głośno i tak mocno krzyczała, że PiS nie chce z nikim rozmawiać, że kiedy propozycja rozmowy padła, nie mogła się z rozmów wycofać. Tak głośno wołała, że nikt z nią niczego nie konsultuje, że kiedy PiS pokazał, że jest na to gotów, musiała wziąć udział w grze. Tyle razy mówiła, że Jarosław Kaczyński nie zna słowa "kompromis", że kiedy ten zaproponował, żeby o nim rozmawiać, musiała przyjąć rozmowy bez warunków wstępnych.

Dodatkowym elementem, korzystnym dla PiS, jest rozbicie i konkurencja między dwoma najsilniejszymi ugrupowaniami opozycyjnymi. Na szczęście dla Jarosława Kaczyńskiego, Grzegorz Schetyna musi walczyć z Ryszardem Petru. A to oznacza, że żaden z nich nie mógł pozwolić sobie na to, żeby na rozmowy nie pójść. Jedni i drudzy musieli się obawiać, że niechęć do rozmów sprowadzi na nich zarzut o awanturnictwo. Poszli tam nie tyleż po to, by negocjować z PiS, co po to, by nawzajem siebie kontrolować. Te podziały staną się jeszcze silniejsze wraz z rozwojem sporu o aborcję. W największym stopniu zyska na nich lewica pozaparlamentarna, reprezentowana przez partię Razem. Dla PO i .Nowoczesnej wojna ideologiczna to poważny problem. W obu ugrupowaniach, a przede wszystkim w tym pierwszym, są zwolennicy ochrony życia, obie budowały swój wizerunek podkreślając pragmatyzm i niechęć do sporów światopoglądowych. Podobnym problemem jest dla nich program 500+. Do tej pory oba ugrupowania nie potrafiły zdobyć się na nic więcej
poza albo jego totalną krytyką, albo komiczną skądinąd próbą przelicytowania PiS.

Czasy i epoki mijają, ale stara rzymska paremia - divide et impera - wciąż obowiązuje. Lider PiS dobrze to zrozumiał i nauczył się ją stosować w praktyce. A zachłyśnięci własną retoryką politycy opozycji są wobec niego bezradni.

Paweł Lisicki dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Opinie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1329)