ŚwiatOfensywa na Sindżar, atak na Johna Dżihadystę - IS w prawdziwych opałach? Niezupełnie

Ofensywa na Sindżar, atak na Johna Dżihadystę - IS w prawdziwych opałach? Niezupełnie

Peszmergowie odbijają z rąk Państwa Islamskiego Sindżar, irackie wojsko może szykować się do podobnego uderzenia w Ramadi, a do tego w Syrii w nalocie USA prawdopodobnie zginął symbol propagandy i brutalności islamistów - John Dżihadysta. Czy IS znalazło się właśnie w poważnych tarapatach? Dr Wojciech Szewko, ekspert ds. Bliskiego Wschodu, studzi nastroje i przyznaje, że trzeba znacznie więcej, by przetrącić kręgosłup kalifatu. Problem w tym, że owo "więcej" byłoby nie po myśli Turcji. Wydaje się więc, że nawet kilka zwycięskich ruchów na bliskowschodniej szachownicy nie będzie jeszcze oznaczać postawienia IS w szachu.

Ofensywa na Sindżar, atak na Johna Dżihadystę - IS w prawdziwych opałach? Niezupełnie
Źródło zdjęć: © AFP | Safin Hamed
Małgorzata Gorol

13.11.2015 | aktual.: 13.11.2015 14:24

W czwartek kilka tysięcy (według różnych źródeł od 7,5 tys. do nawet 20 tys.) peszmergów rozpoczęło operację odbicia Sindżaru na północy Iraku. To miasto o podwójnym znaczeniu. Strategicznym, bo znajduje się na drodze łączącej syryjską Ar-Rakkę, stolicę samozwańczego kalifatu, i Mosul, drugie największe miasto w Iraku, które również jest w rękach dżihadystów. Ale walka o Sindżar ma także wymiar symboliczny. Gdy został zajęty latem ubiegłego roku, IS pokazało tam swoje najokrutniejsze oblicze. Dżihadyśći wymordowali tysiące mężczyzn ze społeczności jazydów, którą uważają za heretyków. A kobiety i dziewczynki porwali - wiele z nich stało się seksualnymi niewolnicami islamskich fanatyków. Właśnie dlatego w szeregach peszmergów, kurdyjskich irackich bojowników, walczy kilkuset ochotników jazydzkich. W ofensywie brać też mają udział oddziały Partii Pracujących Kurdystanu, ale o tym mówi się już dużo ciszej, bo PKK jest solą w oku Turcji.

Jeszcze w dniu ataku siłom peszmergów udało się otoczyć miasto, ale też zająć punkty na drodze 47 - to o tyle ważne, że właśnie tą trasą wożono zaopatrzenie między Ar-Rakką i Mosulem. Przejęcie kontroli, choćby na jej fragmentach, oznacza, że dżihadyśći będą musieli szukać alternatywnych szlaków, a to co najmniej ich spowolni. W piątek agencje prasowe informowały już o zdobyciu przez peszmergów centrum Sindżaru i ucieczkach dżihadystów.

Krótka zwycięska bitwa? To za mało

Krótką bitwę o miasto przewidywał, pytany o to przez Wirtualną Polską niedługo przed ogłoszeniem przez Kurdów odbicia Sindżaru, Wojciech Szewko, ekspert ds. Bliskiego Wschodu. Zwracał on uwagę na przewagę liczebną peszmergów nad żołnierzami kalifatu, których było 600 do tysiąca. - Ponadto IS, ponoszące ciężkie straty na południu w walkach o Beidżi, Ramadi, Faludżę, nie może sobie pozwolić na komfort wielkich strat na północy - oceniał ekspert, dodając, że IS "prawdopodobnie dokona taktycznego odwrotu, starając się zadać peszmergom tak duże straty, jak to tylko możliwe".

Obraz
© (fot. AFP)

Kurdowie nie zaatakowali jednak dżihadystów w Sindżarze sami. Z powietrza ich siły wsparli Amerykanie. Takie zaangażowanie Waszyngtonu w skoordynowaną z kurdyjskimi siłami operację to nowość. - Kilka miesięcy temu Amerykanie bombardowali to, co chcieli - nie było bezpośredniego związku między nalotami a bojowymi potrzebami oddziałów lądowych. W tej chwili amerykańskie lotnictwo wspiera bezpośrednio działania peszmergów. To zasadnicza różnica - komentował Szewko, tłumacząc, dlaczego obecna ofensywa ma większe szanse na sukces niż wcześniejsza, grudniowa próba odbicia przez Kurdów miasta. Ekspert przypomniał również, że "Kurdowie otrzymali nową broń z Niemiec, Włoch, Hiszpanii, Kanady oraz gruntowne przeszkolenie w jej używaniu".

Nie znaczy to jednak, że dżihadyści są bezzębni. Przeciwnie, Wojciech Szewko zaznacza, że w ich rękach nadal jest najnowsze amerykańskie uzbrojenie. Zdobili je z irackich arsenałów, gdy w zeszłym roku przeprowadzali swój "blitzkrieg" na północy kraju.

Niestety nawet pełne zdobycie Sindżaru nie będzie oznaczać - w ocenie Szewki - przetrącenia kręgosłupa kalifatowi. - To ważne zwycięstwo, ale prawdziwym ciosem dla kalifatu może być tylko zajęcie Mosulu lub Ar-Rakki. Wszystkie inne mają znaczenie taktyczne - nie strategiczne - wyjaśnia ekspert.

To oznaczałoby kłopoty dla kalifatu, ale...

Ofensywa w Sindżar to jednak nie jedyny cios, jaki ostatnio spadł na IS. W nocy z czwartku na piątek lotnictwo USA zbombardowało okolice stolicy kalifatu w Syrii, gdzie ukrywać miał się John Dżihadysta, czyli 27-letni Mohammed Emwazi, Brytyjczyk o kuwejckich korzeniach. Uważa się, że to właśnie on pojawiał się zamaskowany na nagraniach egzekucji zakładników IS. Dżihadysta odcinał jeńcom głowy, grożąc przy tym Zachodowi. Jego zgładzenie miałoby więc przede wszystkim wymiar symboliczny.

Zagraniczne media, w tym The Jordanian Times, donoszą za to, że irackie wojsko otoczyło Ramadi - miasto w środkowej części kraju, które znajduje się zaledwie ok. 1,5 godziny jazdy samochodem od Bagdadu. Według jordańskiego serwisu irackie wojsko ma najlepszą do tej pory możliwość do przeprowadzenia ofensywy. Także w północnej Syrii popierani przez USA rebelianci mają czynić postępy.

Mimo to, zdaniem Szewki, kalifat nie jest jeszcze w opałach. - Zasadniczą różnicę przyniosłoby np. odcięcie IS od granicy z Turcją lub atak na Ar-Rakkę, ale tego owi "rebelianci" z północy Syrii - SDF (Syryjskie Siły Demokratyczne - przyp.), czyli YPG (kurdyjskie Powszechne Jednostki Ochrony - przyp.) występujące w koalicji z kilkunastoma lokalnymi organizacjami, w tym z FSA (Wolną Armią Syryjską), nie mogą zrobić. Są bowiem przekonani, że wówczas wojska tureckie zaatakują ich od północy. Zresztą Turcja wyraźnie to zapowiedziała - wyjaśnia Szewko.

Tymczasem stanowisko Ankary w tej bliskowschodniej układance nie jest bez znaczenia. Turcy oficjalnie przyłączyli się do koalicji przeciw IS i sami byli celem ataków dżihadystów - ostatni zamach w stolicy kraju przyniósł ponad 200 ofiar. Udostępnili też swoją bazę wojskową dla amerykańskiego lotnictwa, które przeprowadza naloty w regionie. Ale tureckie władze nie godzą się na silne ruchy Kurdów tak wewnątrz, jak i wokół swoich granic. Boją się, że ogłoszenie niepodległości przez ten naród bez państwa mogłoby doprowadzić do prób secesji części Turcji.

Właśnie dlatego Szewko, pytany o reakcję Ankary na ewentualne zwycięstwo Kurdów w Sindżarze i to przy wsparciu USA, przyznaje, że "po Turcji możemy spodziewać się wszystkiego". Ekspert nie wyklucza nawet nalotów na pozycje peszmergów czy interwencji w północnym Iraku i Syrii. - Codzienne bombardowania pozycji Kurdów w północnym Iraku (na północ od Sindżaru) oraz artyleryjski ostrzał wojsk kurdyjskich próbujących zaatakować IS nad Eufratem potwierdzają, że groźba ta jest realna. Erdogan (prezydent Turcji - red.) kilkukrotnie powtarzał, że nie dopuści do ogłoszenia niepodległości przez Kurdów i nie będzie zważał na żadne sojusze, czyli również na sojusz z NATO i USA - ocenia Szewko.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (156)