Odebrać prawa niemieckiej mniejszości w Polsce?
Niemieckie media wypowiadają się jednogłośnie niechętnie wobec inicjatywy polskiej senator Doroty Arciszewskiej-Mielewczyk z PiS, szefowej "Powiernictwa Polskiego". Pani senator żąda zniesienia praw niemieckiej mniejszości w Polsce, których nie mają Polacy w Niemczech.
O tym, że obywateli polskich, tak ze względu na korzenie, jak i obywatelstwo, jest w Niemczech o wiele więcej, niż osób niemieckiego pochodzenia w Polsce, wie każdy. O różnicach w przywilejach, jakie obie mniejszości mają w kraju sąsiada, wiedzą nie wszyscy, ale z całą pewnością każdy, kto choć trochę interesuje się polityką. Dwa miejsca w polskim parlamencie dla przedstawicieli mniejszości niemieckiej, zupełnie niezależne od kartki wyborczej, to dobry przykład różnicy praw obydwu mniejszości, w tym jednej istniejącej oficjalnie.
Przyczyn tych nierówności można upatrywać w dokumencie z okresu III Rzeszy, podpisanego przez Hermanna Göringa. Na ten właśnie dokument powołuje się senator Arciszewska, wskazując że siedemdziesiąt lat po drugiej wojnie światowej to bardzo dobry moment na oficjalne zerwanie z kontrowersyjnymi zapisami. Żądanie wyciągnięcia wniosków kieruje ona do szefa polskiego rządu, proponując rewizję istniejących zapisów odnośnie praw wyborczych, etnicznych i językowych dla Niemców w Polsce.
Zanim zajmiemy oficjalnymi powodami, dla których Niemcy obstają przy swoim, warto powiedzieć, że jakakolwiek inicjatywa pani senator jest skazana na krytyczne uwagi niemieckich mediów. Wskazują one na jej "braki w wykształceniu", jej macierzystą partię (PiS) określając jako "antyniemiecka", zaś "Powiernictwo Polskie", pozostające pod jej przywództwem jako zajmujące się "antyniemiecką agitacją".
Odpowiedź niemiecka jest jednoznaczna: nie ma mowy o szczególnych prawach dla obywateli polskiego pochodzenia, bo osoby te nie stanowią mniejszości. Teraz proszę sie trzymać za brzuchy: na nieosiągalnych dla Polaków prawach mniejszości narodowej żyją w Niemczech: Fryzowie, Cyganie, Romowie, Duńczycy oraz Serbołużyczanie, które to grupy etniczne swoim statusem cieszą się, ponieważ rzekomo zamieszkiwali te ziemie przed tysiącem lat. Dla Niemców nie ma większego znaczenia, że wszystkie te grupy razem wzięte stanowią mniej liczne środowisko, niż osoby polskiego pochodzenia za Odrą.
Według tej argumentacji polskim obywatelom należałby się status mniejszości narodowej w szeregu państw wschodnioeuropejskich. Jak jest w rzeczywistości, łatwo się zorientować. Kolejne perełki w niemieckiej argumentacji "przeciw" to choćby te: większość z około dwóch miliona osób polskiego pochodzenia nie mówi po polsku (ciekawe skąd takie szacunki?).
Poza tym Polacy nie żyją w Niemczech w obszarach dziedzicznych, rodowych (cokolwiek to znaczy), w odróżnieniu od Niemców, jak sami o swojej mniejszości w Polsce sądzą. Dalej tłumaczą media niemieckiej opinii publicznej, że jeśli chodzi o Polaków nie można mówić o ich dbaniu o swoją kulturę, język czy historię na terenie Niemiec; prawdopodobnie i ten argument sprowadza się do tezy, że "Polaków nie było tu przed x laty".
Wszystkie te argumenty, choć na pierwszy rzut oka spójne, nie znalazły najwyraźniej poparcia w środowisku politycznym Republiki Weimarskiej, bo działalność licznych polskich organizacji i stowarzyszeń w Niemczech przedwojennych była doskonale zorganizowana i cieszyła się akceptacją niemieckiej administracji.
I wreszcie ostatnia kwestia, którą podnosi sama Angela Merkel: prawo wprowadzane za czasów hitlerowskich nie ma dziś zastosowania i nie potrzeba go unieważniać żadnym oficjalnym aktem. Dlaczego jednak oficjalnego przekreślenia prawnych "dokonań" nazistów doczekali niektórzy Niemcy, pod rządami Hitlera odsądzeni od czci i wiary, dziś zrehabilitowani mocą stosownego unieważnienia dawnych dokumentów, a doprosić się nie mogą właśnie Polacy?
Z Drezna dla polonia.wp.pl
Witold Horoch