18+
Uwaga!
Ta strona zawiera treści przeznaczone
wyłącznie dla osób dorosłych.
Wróć

Odciął głowę i podpalił samochód. Po tym... pojechał na wesele

Marcin Strona wchodzi do prosektorium Zakładu Medycyny Sądowej w Krakowie. Laborant przy pierwszym stole już czeka na polecenia. Zanim rozbierze zwłoki i zacznie je otwierać, medyk zapewne będzie chciał wykonać zdjęcia, dokładnie obejrzeć odsłonięte fragmenty skóry.

ProsektoriumTajemnice polskich medyków sądowych; zdjęcie ilustracyjne
Źródło zdjęć: © Agencja Wyborcza.pl | Robert Robaszewski
Dawid Góra

Strona jednak nic nie mówi. Stoi przed stołem i beznamiętnym wzrokiem skanuje ciało. Na twarzy maluje się zestaw pytań, jaki z chęcią zadałby policji. Otrzymał informację, że sześćdziesięciotrzyletniego mężczyznę znaleziono w zgliszczach domu po pożarze. Tymczasem zwłoki są w daleko posuniętym rozkładzie gnilnym.

Kolor brunatny. Naskórek ześlizguje się po dotknięciu. Paznokcie odchodzą od ciała. Włosy, po lekkim pociągnięciu, zostają w dłoni. Do tego pęcherze gnilne, larwy owadów w otworach ciała i charakterystyczny zapach. Nie ma znamion świadczących o pożarze.

Kilka zdjęć z szerokim kadrem, drugi rzut oka na odsłonięte powierzchnie skóry. Medyk prosi o rozebranie zwłok.

Wystarczy jedno spojrzenie, aby Strona doznał drugiego zaskoczenia w ciągu kilkunastu minut. W klatce piersiowej denata, w okolicy przedsercowej, zionie dwucentymetrowy otwór. Medyk podchodzi bliżej. Czasem zdarza się wyginięcie tkanek, sam otwór jeszcze nie musi świadczyć o czymś niespodziewanym.

Laborant, na prośbę medyka, przecina skórę klatki piersiowej. Z teorii biegłego nici – pod otworem zauważa złamanie żebra z rozfragmentowaniem. Czyli coś dogłębnie spenetrowało klatkę piersiową. Jednocześnie w opłucnej, po tej samej stronie, nie dostrzega płynu, który mógłby wskazywać, że mężczyznę za życia uderzono jakimś ostrokończystym narzędziem.

Medyk niewiele z tego rozumie, ale kontynuuje sekcję. Po niej dzwoni na policję, aby upewnić się, czy zwłoki na pewno pochodzą z pożaru. Otrzymuje twierdzącą odpowiedź – znaleziono je w ruinach domu, który uległ spaleniu.

Strona uzyskuje jednak nową informację. Zwłoki odkryto w zgliszczach budynku dopiero kilkadziesiąt godzin po pożarze. W tym czasie padał deszcz. Dach spłonął, więc ciało było wystawione na działanie wody.

Strona nie może stwierdzić, czy mężczyzna zginął poprzez zatrucie tlenkiem węgla, czyli gazem powstającym w płomieniach. Zwłoki są w takim etapie gnicia, że same wydzielają ten gaz. Badanie mogłoby przynieść fałszywe wyniki.

Ze względu na otwór w klatce piersiowej policja zajmuje się sprawą, zakładając, że mogło dojść do zabójstwa. Mimo że nie ma obrażeń dobitnie o tym świadczących.

Dochodzenie trwa już kilka miesięcy. Nie ma sprawcy ani narzędzia ewentualnej zbrodni. Nie ma nowego tropu. Wreszcie Strona, wiedząc, na jakim etapie jest śledztwo, sugeruje policjantom przesłuchanie wszystkich strażaków, którzy brali udział w akcji gaśniczej. Czuje, że to wśród nich należy szukać odpowiedzi. Nie posądza ich o zabójstwo – przypuszcza jednak, że dokładne pytania i precyzyjne odpowiedzi mogą wskazać przyczynę śmierci mężczyzny.

Policja idzie tym tropem i szybko okazuje się, że pomysł był strzałem w dziesiątkę.

Jeden ze strażaków przyznaje się do używania bosaka w trakcie przeszukiwań ruin. To długi metalowy element wyposażenia zakończony dwoma szpikulcami – jednym prostym, drugim zagiętym. Stanowi podstawowy sprzęt strażacki, jednak dziś używa się go stosunkowo rzadko. Strażak, który sporządzał protokół po akcji, nawet nie odnotował użycia tego sprzętu – prawdopodobnie zdawał sobie sprawę, że jest to pomysł niestandardowy.

– Podczas prac w domu, chodząc po ruinach, podpierał się bosakiem. W którymś momencie, zupełnie nieświadomie, trafił na ciało mężczyzny, który zginął w pożarze, zatruwszy się tlenkiem węgla, i przebił jego klatkę piersiową. – Marcin Strona rozkłada ręce.

Zresztą sprawy, w których występują zwęglone, spalone zwłoki, często bywają nieoczywiste. W niektórych po czasie okazuje się, że samo ciało to tylko mały element układanki.

Prosektorium
Zdjęcie ilustracyjne © Agencja Wyborcza.pl | Robert Robaszewski

Zwłoki bez głowy

Dwudziesty drugi maja 2010 roku. Niewielka miejscowość kilkanaście kilometrów od Krakowa. Upał, promienie słońca pieką nieprawdopodobnie, choć do kalendarzowego lata został jeszcze miesiąc.

Policjanci wchodzą na posesję Jerzego. To pięćdziesięciotrzyletni drobny przestępca. Jest poszukiwany, uchyla się od kary pozbawienia wolności. Funkcjonariusze byli tu już poprzedniego wieczoru, w domu nikogo nie zastali. Zaglądali przez okna i nie zauważyli niczego, co przykułoby ich uwagę. Porządek, w miarę czysto. Czyli mężczyzna mieszka w tym domu na co dzień. Postanowili przychodzić codziennie, aby wreszcie trafić na moment, w którym go zastaną.

Zaglądają przez okno. Natychmiast zauważają zmianę względem poprzedniej wizyty – w środku poprzewracane meble, mieszkanie w kompletnym nieładzie.

Patrzą po sobie zdezorientowani. Jeden z nich robi kilka kroków wokół domu.

– Jest jeszcze ciekawiej! Patrz tutaj – woła kolegę z patrolu. Na posesji po drugiej stronie domu stoi spalony samochód. Policjanci podchodzą do niego ostrożnie. Jeden decyduje się zajrzeć do bagażnika. Otwiera osmolony kawał blachy i szybko odchodzi na krok. Błyskawiczne spojrzenie na partnera i znów na samochód.

W bagażniku leżą zwęglone zwłoki. Już na pierwszy rzut oka widać, że są pozbawione głowy. Na torsie leży łańcuszek ze sporej wielkości ogniwami.

Policjanci informują przełożonych o znalezisku. Na miejsce przyjeżdżają kryminalni i prokurator. Potem dojeżdża medyk sądowy.

Na drugi dzień w Zakładzie Medycyny Sądowej w Krakowie odbywa się sekcja zwłok. Wnioski są co najmniej zaskakujące.

Poza spaleniem zwłok medyk potwierdza także ich… rozkład. A przecież dzień wcześniej policjanci, którzy zajrzeli na posesję, nie widzieli niczego niepokojącego. Nie było tam spalonego samochodu.

Biegły nie stwierdza urazów zadanych za życia. Głowę na pewno odcięto przed pożarem. Wskazuje na to ząb obrotnika, jeden z elementów kręgosłupa, który wystaje poza kikut kręgosłupa szyjnego. W przypadku zwęglenia zwłok długo nie ulega działaniu wysokiej temperatury. Brak jakichkolwiek kości podstawy czaszki, przy zachowanym kręgu obrotowym, wskazuje, że głowę od ciała oddzielono, kiedy zwłoki były w daleko posuniętym rozkładzie. Biegły nie spotkał się jeszcze z odcięciem głowy dokładnie w tym miejscu z oczywistego powodu – struktury więzadłowe są tutaj wyjątkowo silne, a samo miejsce połączenia głowy z kręgosłupem niezwykle złożone. Musiały więc występować ułatwienia, które pozwoliły na odcięcie głowy – choćby właśnie rozkład zwłok.

Ojciec Jerzego potwierdza, że łańcuszek należał do syna. Policja podejrzewa jednak, że mógł brać udział w całym zdarzeniu, więc jego zeznania nie są do końca wiarygodne. Kryminalni po sekcji zwłok doskonale wiedzą, że nie chodzi o zabójstwo Jerzego i spalenie zwłok w samochodzie. Bardziej prawdopodobne jest sfingowanie własnej śmierci. Takie przypadki zdarzają się jednak bardzo rzadko.

Zadecydowano o areszcie tymczasowym dla ojca Jerzego. Zatrzymano także Franciszka, siostrzeńca mężczyzny. I właśnie te decyzje okazują się doskonałym ruchem kryminalnych oraz prokuratora.

Trzy dni później. Dalsza rodzina Jerzego, która słyszała o jego przypuszczalnej śmierci, ale nie znała szczegółów sprawy, słyszy dzwonek do drzwi. Przyszywana ciotka zaginionego schodzi z piętra na dół. Nie ma wizjera, ale nie ma też czego się obawiać, więc pewnie otwiera drzwi.

Uginają się pod nią nogi. W progu domu stoi Jerzy. Wychudzony, brudny, wyniszczony. Prosi o jedzenie.

Ciotka daje mu jeść i dzwoni na policję. Jest pewna, że w ten sposób pomoże Jerzemu.

Funkcjonariusze przyjeżdżają na miejsce i zakuwają go w kajdanki. Zabierają zatrzymanego do komendy.

Mniej więcej w tym samym czasie trwa kolejne przesłuchanie siostrzeńca Jerzego, który przyznaje się do pomocy wujkowi. W komendzie pęka także Jerzy. Dokładnie opowiada o swoim nieudanym pomyśle. Sprawa układa się w spójną, choć makabryczną całość.

Jerzy kilka miesięcy wcześniej wykupił polisy ubezpieczeniowe na życie. Ich łączna kwota przekraczała półtora miliona złotych. Ojciec zatrzymanego zeznał, że syn planował najpierw zabić kogoś zbliżonego wiekiem i wyglądem do niego samego, ale ostatecznie zrezygnował z tego pomysłu i poszedł na pobliski cmentarz. Wiedział, że półtora tygodnia wcześniej samobójstwo popełnił mężczyzna z sąsiedniej miejscowości. Z pomocą znajomego, którego nazwiska nie ujawnił (potem przyjęto, że chodzi o jego ojca, choć ten się do tego nie przyznał), zdjął płytę z grobu, otworzył trumnę, po czym wytoczył z niej zwłoki. Siekierą odciął głowę i wrzucił z powrotem. Potem zamknął trumnę i płytą przykrył grób. Ciało włożył do bagażnika. Przyjechał na swoją posesję. Na zwłokach położył łańcuszek, oblał samochód oraz zwłoki benzyną i podpalił.

Sąd skazał Jerzego na dwa lata więzienia. Do tego okresu doliczono kary za inne przestępstwa, za które był poszukiwany. Jego ojca także skazano na dwa lata. Siostrzeniec usłyszał wyrok w zawieszeniu.

Kary za wyłudzenie odszkodowania nie było, bo sprawcy nie zdążyli nawet wszcząć postępowania w tym celu.

Aby zapobiec podobnym sytuacjom, prawo określa czas wymagany między zaginięciem a uznaniem kogoś za zmarłego. W Polsce ten okres wynosi dziesięć lat. Jedynym sposobem wyłudzenia odszkodowania jest więc bezprawne uzyskanie aktu zgonu. Taka sztuczka udała się w Poznaniu, gdzie dzięki skorumpowaniu urzędników akt sporządzono Zbigniewowi W. Rodzina postawiła mu nawet grób. On sam jednak, zamiast robić wszystko, aby jego oszustwa nie ujawniono, uznany za zmarłego, pojechał na… wesele.

– W obecnych czasach nie ma możliwości wykorzystania innych zwłok do upozorowania własnej śmierci. Jeśli zwłoki są okaleczone, to praktycznie zawsze poddaje się je sekcji. W dobie badań DNA taki sposób na wzbogacenie się jest niewykonalny – tłumaczy Tomasz Konopka, kierownik Zakładu Medycyny Sądowej w Krakowie.

"Wywlec jej flaki"

Początek dwudziestego pierwszego wieku, okolice Lublina. W domu jednorodzinnym wybucha pożar. Sąsiedzi zauważają go, jeszcze zanim zdąży się rozprzestrzenić. Odważnie wchodzą do domu i wyciągają na zewnątrz siedemdziesięcioletnią właścicielkę. W tym czasie inny sąsiad dzwoni po straż pożarną.

Zaraz po zgłoszeniu wykonuje kolejne połączenie. Sąsiedzi bowiem przed chwilą go poinformowali, że kobieta nie żyje, jest naga, a z jej pochwy wystają jelita. Trzeba zadzwonić na policję.

Strażacy dogaszają pożar. Kilku policjantów przygląda się sąsiadom i gapiom, którzy przyszli zobaczyć akcję gaśniczą. Ich wzrok przyciąga siedemnastolatek. Jak wskazali sąsiedzi, to on pierwszy był na miejscu tragedii. A przecież ze swojego domu nie mógł widzieć pożaru.

Prokurator szybko wydaje zgodę na przeszukanie miejsca zamieszkania chłopaka. Już po kilku godzinach policjanci wchodzą do domu. Znajdują suszące się ubranie, na którym, mimo niedawnego prania, widać brunatne ślady. U chłopaka stwierdzają podbiegnięcia krwawe na kolanach, do tego otarcia naskórka. Jego slipy są pobrudzone krwią.

Sekcja zwłok kobiety wykazuje między innymi rozległe rany tłuczone i rąbane z otarciami naskórka i podbiegnięciami krwawymi w obrębie głowy, złamania twarzoczaszki oraz podstawy i sklepienia czaszki, podbiegnięcia krwawe okolic gruczołów piersiowych, zwichnięcie prawego stawu barkowego. Ponadto medycy stwierdzają rozerwanie ścian pochwy, jej sklepienia i krocza, rozerwanie jelit i wytrzewienie dwóch fragmentów jelita cienkiego.

Na miejscu zbrodni znaleziono siekierę ze spalonym trzonkiem, a także dwa długie fragmenty jelita cienkiego i jeden krótki jelita grubego. Wymazy z pochwy nie wykazują obecności plemników ani płynu nasiennego.

Medycy stwierdzają, że do zgonu mogły doprowadzić zarówno obrażenia układu nerwowego, jak i uszkodzenia narządów miednicy i jamy brzusznej. Sprawca najpierw wprowadził do pochwy kobiety twarde i tępe narzędzie o długości ponad trzydziestu czterech centymetrów i to ono rozerwało ściany narządu. Drugie narzędzie zahaczyło o jelita i przy jego wyjmowaniu z pochwy wyprowadziło wnętrzności poza jamę ciała. Jak wykazuje badanie, w chwili zadawania makabrycznych obrażeń kobieta jeszcze żyła. Taki przebieg wydarzeń podpowiadają medykom wylewy krwawe na końcach rozerwanych jelit.

Sprawca przyznaje się do winy. Pamięta, jak wielokrotnie bił kobietę siekierą – częściej obuchem. Co było dalej, nie wie. Nie wyklucza jednak włożenia trzonka siekiery do pochwy kobiety, a także tego, że ręką mógł "wywlec jej flaki".

Siedemnastolatka skazano na dwadzieścia pięć lat pozbawienia wolności z pozbawieniem praw publicznych na dziesięć lat.

"Prosektorium. Tajemnice polskich medyków sądowych" Dawida Góry
"Prosektorium. Tajemnice polskich medyków sądowych" Dawida Góry © Licencjodawca

Jedna mała kostka

Podczas sekcji spalone zwłoki należy poukładać na stole. Niektóre elementy medyk jest w stanie rozróżnić w lot. Inne obraca w palcach, porównuje, żeby dojść, która to część ciała.

– Pierwszą i podstawową kwestią do rozstrzygnięcia jest to, czy człowiek żył, zanim spłonął. Mógł zostać zabity przed pożarem, a sprawca wywołał pożar dla zatarcia śladów. Zmarły mógł też, z czym mamy do czynienia najczęściej, zatruć się tlenkiem węgla itd. Należy więc stwierdzić, czy we krwi jest obecna hemoglobina tlenkowęglowa, ale to wychodzi dopiero w badaniach laboratoryjnych. Trzeba sprawdzić, czy zachowały się drogi oddechowe, a jeśli tak, czy jest w nich sadza, która dostała się tam podczas oddychania. Oczywiście do tego dochodzą obrażenia, które powstały jeszcze przed wybuchem pożaru. Niestety, jeśli ciało jest całkowicie spalone, trudno cokolwiek dostrzec na jego powłokach. Dlatego dokładnie badamy narządy wewnętrzne – one na ogół nie ulegają spaleniu i często dają nam odpowiedzi na zadawane przez prokuraturę pytania – wylicza powoli Filip Bolechała, medyk sądowy, kierownik tanatologii (nauki o śmierci) w krakowskim Uniwersytecie Jagiellońskim.

Zgon wskutek pożaru jest często wynikiem działania skojarzonego. Do takich zgonów prowadzą: zatrucie tlenkiem węgla, zatrucie innymi gazami dymowymi (na przykład cyjanowodorem), hipoksja (brak wystarczającej ilości tlenu do oddychania), bezpośrednie działanie ognia, inhalacja gorącego powietrza, wstrząs termiczny, absorpcja sadzy i pyłu do dróg oddechowych, wtórne urazy, na przykład wskutek skoku z płonącego budynku lub przygniecenia.

Wśród zmian widocznych gołym okiem odpowiadających na pytanie, czy zmarły żył przed wybuchem pożaru, jest czerwony obrąbek na brzegach ogniska zapalnego, który, jako zmiana pośmiertna, występuje wyłącznie w formie szczątkowej. Siateczka naczyń krwionośnych prześwitująca w miejscu oparzenia nie występuje natomiast jako zmiana pośmiertna, a więc jej obecność świadczy o tym, że denat żył, zanim rozprzestrzenił się ogień. Wiele odpowiedzi przynoszą też same pęcherze, ewentualne zakażenie, uszkodzenia nabłonka i zapalenie w drogach oddechowych, zatory tłuszczowe i mnóstwo innych.

–   No i nie można zapominać o informacjach, jakie dostajemy od policji. Trzeba też ustalić tożsamość zmarłego, aby przekazać go rodzinie, zabezpieczyć materiał do badań DNA – zaznacza Bolechała.

Tomasz Konopka dodaje, że w naturalnym pożarze człowiek nigdy nie spali się w całości. Inaczej jest, jeśli pożar podsyca się nieustannie. Pamiętam dwa przypadki, kiedy sprawca tak długo trzymał zwłoki nad ogniem, że faktycznie został z nich tylko popiół. Pierwszy mężczyzna rozpalał ognisko za domem, palił przez kilka dni. Drugi, syn, który zamordował ojca, zbudował coś w rodzaju domowego krematorium, ruszt zrobił ze stelaża żelaznego łóżka, podłożył duży palnik z propan-butanem i na to położył ciało. Miał na tyle szacunku do ojca, że popiół umieścił w rodzinnym grobie.

Kiedy medycy mają zbadać tylko popiół, najpierw muszą stwierdzić, czy są to szczątki ludzkie. Zwłaszcza kiedy DNA uległo całkowitemu spaleniu. I jest to... zaskakująco trudne! – Istnieje jedna jedyna mała kostka, która w naszej szerokości geograficznej występuje wyłącznie u człowieka. Chodzi o paliczek paznokciowy. Każdy palec składa się z trzech paliczków: bliższego, środkowego i dalszego. Ten dalszy to właśnie paliczek paznokciowy. Wygląda inaczej od pozostałych, bo jest zaokrąglony od góry. Czasem udaje się znaleźć taką kość w zgliszczach. Wtedy wszystko staje się jasne – tłumaczy Konopka.

Chyba jeszcze bardziej zabójczy od działania samego ognia jest wspomniany już tlenek węgla. Jeśli jego stężenie we krwi przekracza trzydzieści procent, medycy przyjmują, że człowiek był żywy w momencie wybuchu pożaru. Czasem wykrywa się stężenia nawet osiemdziesięcioprocentowe.

Do wytworzenia śmiertelnego stężenia tlenku węgla jednak nie zawsze konieczny jest pożar...

Pietruszka

–   Był taki okres – wspomina Konopka – kiedy w Polsce bardzo podrożała pietruszka. Rolnikom opłacało się gromadzić zapasy pietruszki i sprzedawać je w wielu miejscach. Mogli też kilka chwil zaczekać, aż cena będzie jeszcze wyższa. Powstawały składy tego warzywa. W jednej z podkrakowskich wsi funkcjonował prywatny magazyn pietruszki. Skrzynie w sporym pomieszczeniu stały jedna na drugiej pod sam sufit.

Gdyby to był budynek państwowy lub prowadzony przez dużą firmę, może by zadbano o wentylację. A tutaj pietrusz- ka niemal zatkała otwory mające zapewnić przewiew.

–   Pietruszka jest przecież żywa. Cały czas używa tlenu i produkuje dwutlenek węgla. Bardzo powoli co prawda, ale tam, gdzie warzyw jest ekstremalnie dużo, dwutlenku węgla gromadzi się naprawdę sporo – zaznacza medyk.

Pewnego dnia po pietruszkę przyszli pracownicy. Jeden z nich był synem właścicielki. Drugi jego kolegą. Postanowili najpierw zabrać warzywo zmagazynowane we wnęce położonej najniżej. Zeszli kilka stopni schodami. Zrobili parę kolejnych kroków.

I upadli.

- Zmarli bardzo szybko. Nagle, bez żadnej świadomości, jakichkolwiek podejrzeń, że tak się może stać. Znaleźli się w atmosferze pozbawionej tlenu. Gdyby było go choć trochę, może poczuliby duszności, ale tak, wszystko działo się błyskawicznie – relacjonuje Konopka. – Wykonywałem sekcję jednego z mężczyzn. Nie doszedłbym do przyczyny śmierci, gdyby nie informacje o miejscu znalezienia zwłok. Kobieta, właścicielka magazynu, przyszła niedługo po nich. Nie pamiętam, kto wezwał karetkę, ale ją udało się szybko wyciągnąć i przeprowadzić reanimację. Niestety zmarła w szpitalu.

Po karetce na miejsce tragedii przyjechali strażacy. Profesjonalnie zabezpieczeni zeszli do pomieszczenia i zmierzyli stężenie dwutlenku węgla. Po okolicznościach sprawy szybko się domyślono, co zabiło mężczyzn. Pomiar tylko to potwierdził. – Czasami naprawdę nie wiadomo, co doprowadzi do śmierci. Jak widać, są przypadki, w których wystarczy zrobić o jeden krok za daleko, żeby człowiek padł bez świadomości, a jego serce przestało bić – puentuje Konopka.

Wybrane dla Ciebie
Putin grozi Ukrainie. "Osiągniemy ten cel metodami zbrojnymi"
Putin grozi Ukrainie. "Osiągniemy ten cel metodami zbrojnymi"
Pobili 34-latka, spowodowali wypadek. Zarzuty po porwaniu we Wrocławiu
Pobili 34-latka, spowodowali wypadek. Zarzuty po porwaniu we Wrocławiu
Wyciek rozmów Witkoffa. Putin komentuje. "Niech zajmują się swoimi sprawami"
Wyciek rozmów Witkoffa. Putin komentuje. "Niech zajmują się swoimi sprawami"
34-latek zmarł po porwaniu. Nowe ustalenia o sprawcach i ofierze
34-latek zmarł po porwaniu. Nowe ustalenia o sprawcach i ofierze
Jasne stanowisko Putina ws. wojny. "Pokój jest legalnie niemożliwy"
Jasne stanowisko Putina ws. wojny. "Pokój jest legalnie niemożliwy"
Tusk uderza w Nawrockiego. "To sabotaż"
Tusk uderza w Nawrockiego. "To sabotaż"
Ziobro odpowiada Tuskowi. "Zdeprawowanej władzy należy stawić opór"
Ziobro odpowiada Tuskowi. "Zdeprawowanej władzy należy stawić opór"
Rzecznik prezydenta zarzuca kłamstwo Siemoniakowi. "Nie mówi prawdy"
Rzecznik prezydenta zarzuca kłamstwo Siemoniakowi. "Nie mówi prawdy"
Co z paszportem Ziobry? Wojewoda wszczął procedurę
Co z paszportem Ziobry? Wojewoda wszczął procedurę
Tajny plan Niemiec na wojnę z Rosją. Prace trwają od ponad dwóch lat
Tajny plan Niemiec na wojnę z Rosją. Prace trwają od ponad dwóch lat
Czwarta linia metra w Warszawie. Trzaskowski o pierwszych szczegółach
Czwarta linia metra w Warszawie. Trzaskowski o pierwszych szczegółach
Będzie wniosek o ENA ws. dywersji na torach. "Dzisiaj, albo jutro"
Będzie wniosek o ENA ws. dywersji na torach. "Dzisiaj, albo jutro"