Oczy świata zwrócone na to spotkanie. Putin i Łukaszenka byli w szoku
Trwa zła passa Władimira Putina. Oprócz niepowodzeń na froncie w Ukrainie, dyktatorowi sypie się sojusz w ramach bloku uważanego za "wschodnie NATO". Na szczycie Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (ODKB) było bardzo nerwowo, a premier Armenii sprzeciwił się podpisaniu końcowej deklaracji. - Dopóki wszyscy uważali, że Rosja ma najgroźniejszą armię świata, sojusz trwał. Kiedy okazało się, że Rosjanie na wojnie w Ukrainie w wielu punktach są nieskuteczni, sojusz zaczyna się rozsypywać – mówi Wirtualnej Polsce Jerzy Marek Nowakowski, były ambasador w Armenii.
Przywódcy Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (ODKB), do której należą Armenia, Białoruś, Kazachstan, Kirgistan, Rosja i Tadżykistan, spotkali się w stolicy Armenii – Erywaniu. Jeszcze przed rozpoczęciem rozmów na ulice wyszło kilkaset osób przeciwnych obecności Władimira Putina i Aleksandra Łukaszenki. Protestujący zarzucali Rosji i innym członkom sojuszu, że nie udzielili Armenii pomocy podczas wrześniowych, śmiertelnych starć przygranicznych z Azerbejdżanem.
W podobnym tonie mówił już na szczycie premier Armenii Nikol Paszynian. - Do dziś nie udało nam się wypracować decyzji o odpowiedzi na agresję. Te fakty wyrządzają poważną szkodę wizerunkowi sojuszu — mówił Paszynian w obecności Władimira Putina.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Przypomnijmy, że po wrześniowym ataku Azerbejdżanu na Armenię rząd w Erywaniu zgłosił się po pomoc do Rosji i pozostałych państw w ramach ODKB. Według traktatu Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym, atak na jedno z państw jest uznawany także za atak na innych członków tego paktu. Sojusznicy na pomoc Armenii jednak nie przyszli.
– Brak jasnej politycznej oceny sytuacji przez ODKB i brak podjęcia powyższej decyzji może oznaczać nie tylko odmowę przez ODKB zobowiązań sojuszniczych, ale także zostać zinterpretowany przez Azerbejdżan jako zielone światło od ODKB dla dalszej agresji przeciwko Armenii. A to jest sprzeczne nie tylko z literą, ale także z duchem i znaczeniem podstawowych dokumentów ODKB – mówił armeński premier podczas szczytu. W efekcie Paszynian odmówił podpisania projektu "Deklaracji Rady Bezpieczeństwa Zbiorowego ODKB i wspólnych działań na rzecz pomocy Republice Armenii". Wywołało to konsternację u Putina i Łukaszenki, którzy po ogłoszeniu decyzji ormiańskiego polityka bezradnie rozkładali ręce.
Zdaniem dr. hab. Agnieszki Leguckiej, analityczki ds. Rosji w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych, to już od dawna nie jest sojusz państw w ramach Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym.
Rosja tylko "głęboko się zaniepokoiła"
- Niedawno Azerbejdżan przetestował jedność sojuszników ODKB, atakując bezpośrednio terytorium Armenii. W poprzednich latach było podobnie – Azerowie "testowali" wiarygodność sojuszu, atakując Górski Karabach. Wówczas członkowie ODKB również wycofywali się z pomocy dla Armenii, argumentując, że tereny Karabachu należą formalnie do Azerbejdżanu, a więc nie jest to terytorium sojusznicze - mówi Wirtualnej Polsce dr hab Agnieszka Legucka z PISM.
I zaznacza, że obecnie, z racji tego, że Rosja jest uwiązana w Ukrainie, Azerowie zdecydowali się zaatakować bezpośrednio terytorium Armenii. - Jedyną odpowiedzią Putina był "deep concern" (głębokie zaniepokojenie – przyp. red.). Co prawda sekretarz ODKB zapowiedział wysłanie tzw. misji sprawozdawczej, ale najważniejsze ustalenia sojuszu, czyli ochrona zaatakowanego państwa, nie została wdrożona – dodaje.
I jak przypomina, w odpowiedzi Armenia nie wysłała swoich żołnierzy do wspólnych ćwiczeń w ramach ODKB, a teraz nie podpisała konkluzji na szczycie w Erywaniu.
- Armenia już wcześniej wypowiadała się, że sojusznicy nie stoją po jej stronie, a bardziej wspierają Azerbejdżan. Mówiąc w skrócie: handlują z władzami w Baku. I to nie tylko Rosja, ale też Kazachstan, Kirgistan czy Tadżykistan. Tylko siedem procent Ormian liczy na wsparcie Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym. Mieszkańcy Armenii nie wiążą nadziei na wojskowy sojusz w ramach ODKB – uważa analityczka z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W podobnym tonie wypowiada się Jerzy Marek Nowakowski, były ambasador RP w Armenii i na Łotwie. - W OKDB jest głęboka rozbieżność interesów. Dlatego sojusz traci poparcie wśród Armenii i innych państw. Do tej pory "trzymała go za twarz" Moskwa. I dopóki wszyscy uważali, że Rosja dysponuje najgroźniejszą armią świata, sojusz trwał. Ale kiedy okazało się, że Rosja jest na wojnie z Ukrainą w wielu punktach nieskuteczna, sojusz zaczyna się rozsypywać - ocenia Jerzy Marek Nowakowski.
"Osłabienie Rosji oznacza, że sojusz się rozsypie"
I podkreśla, że dla Armenii Rosja i ODKB były jedyną gwarancją bezpieczeństwa w obliczu konfliktu z Azerbejdżanem. - Po czym okazało się, że ani organizacja, ani sama Rosja w żaden sposób nie pomogły władzom w Erywaniu. A dodatkowo część członków ODKB zaopatrywała w broń Azerbejdżan, szczególnie Kazachstan i Białoruś. Trudno się więc dziwić irytacji i odmowie podpisania rezolucji przez ormiańskiego premiera Paszyniana – komentuje były dyplomata.
Jego zdaniem, w przypadku ODKB wyszło na jaw to, co jest charakterystyczne we wszystkich organizacjach stworzonych przez Rosję. - A mianowicie ich kolonialny charakter. Dopóki Moskwa jest w stanie dominować, narzucać innym państwom swoje priorytety i cele, te organizacje działają. W momencie jakiegokolwiek osłabienia Moskwy i braku zdecydowania Putina, one się rozsypują. Podobnie funkcjonowały instytucje w czasach ZSRR. To tzw. model gwiaździsty, gdzie centrum gwiazdy jest w Moskwie, a "wypustki" idą do poszczególnych krajów. Jakakolwiek możliwość współpracy tej układanki zakłada, że wszystkie decyzje muszą zapadać na Kremlu. Osłabienie centrum, czyli Rosji, powoduje, że organizacja się rozsypuje – mówi Jerzy Marek Nowakowski.
I jak dodaje, dopóki Putin był w stanie narzucać swoje decyzje, to sojusz trwał. - Już kryzys w Kazachstanie na początku roku pokazał, że Moskwa musiała ustąpić prezydentowi Kasymowi-Żomartowi Tokajewowi i wycofać – pod naciskiem Chin – wojska, które trafiły tam pod pretekstem misji pokojowej ODKB. To pokazało, że organizacja jest potrzebna jedynie jako "zasłona dymna dla Rosji" – uważa Nowakowski.
W opinii ekspertów, mimo że sojusznicy Rosji z ODKB coraz bardziej się od niej dystansują, Organizacja będzie formalnie działać nadal. Ale określanie jej mianem rosyjskiego czy wschodniego NATO nie ma już racji bytu.
- Widać, że Rosja słabnie. Na wojnie w Ukrainie rzekoma druga armia świata ponosi porażki na froncie. Sojusznicy dystansują się wobec Putina. Byłabym jednak daleka w stawianiu tezy, że Armenia nie będzie liczyła na porozumienie z Rosją. Oni nie mają innego wyjścia, są skazani na Putina. Rezygnacja z bliskiego sojuszu z Moskwą oznacza wejście Azerbejdżanu do Górskiego Karabachu i całkowita utrata tego terytorium. ODKB jeszcze całkowicie się nie rozpadło – mówi dr. hab. Agnieszka Legucka z PISM.
Z kolei w opinii Jerzego Marka Nowakowskiego, Armenia w sytuacji realnego zagrożenia niepodległości i braku wsparcia sojuszników w ramach ODKB zaczyna rozglądać się gdzie indziej.
- Dużo bardziej efektywne rozmowy Ormian z Azerami toczą się w Europie i Stanach Zjednoczonych, a nie w Moskwie. Spotkanie w Soczi, które zwołał Putin, okazało się kompletną klapą. Rosja, będąc osłabiona przez wojnę w Ukrainie, nie może sobie pozwolić na konflikt z Azerbejdżanem i Turcją, popierającym Azerów. Armenia stała się dla Putina sprawą marginalną, ponieważ ma zupełnie inne priorytety – uważa były dyplomata.
Jego zdaniem, ODKB będzie trwać, ale nie będzie efektywne. - W międzyczasie jakieś państwo może z niej wystąpić. Armenia już straszyła takich ruchem. Ormianie mają głębokie poczucie, że zostali zdradzeni przez Putina – podsumowuje Nowakowski.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski