Akcja w Lublinie poruszyła mieszkańców. Ludzie zaczęli działać
Wystarczyło wywieszenie kilkuset wstążek na drzewach przeznaczonych do wycinki. - Wtedy ludzie zrozumieli, co ich czeka - mówi Agnieszka Mazuś, aktywistka ekologiczna i dziennikarka, redaktor naczelna portalu Jawny Lublin. Rozmawiamy z nią o akcji, dzięki której w Lublinie wiele drzew nie zostanie wyciętych.
Blisko miesiąc temu przy ul. Samsonowicza i Diamentowej w Lublinie dwie aktywistki rozwiesiły wstążki na wszystkich 236 drzewach przeznaczonych do wycinki przy okazji przebudowy drogi i budowy parkingów, chodników i ścieżek rowerowych. To otworzyło oczy okolicznym mieszkańcom, którzy zaczęli protestować, m.in. wysyłając petycję do władz miasta. Akcja okazała się skuteczna. W sobotę miasto Lublin potwierdziło, że 70 proc. drzew pierwotnie wskazanych do wycinki zostanie ocalonych.
Paweł Buczkowski, dziennikarz Wirtualnej Polski: Przez wiele lat zajmowałaś się przede wszystkim opisywaniem tego typu spraw związanych z zielenią w mieście. Nadal jesteś dziennikarką, ale teraz bierzesz sprawy w swoje ręce.
Agnieszka Mazuś, aktywistka ekologiczna: Są takie sytuacje, kiedy trzeba zrobić coś więcej niż tylko pisać. Tak było z tym osiedlem, zresztą moim rodzinnym. Po raz pierwszy nasza redakcja napisała o planowanej wycince w grudniu ubiegłego roku.
Ale do akcji ze wstążkami właściwie nic się nie zmieniło.
Trochę liczyłam, że po artykułach znajdą się ludzie, którzy chcieliby się tym bardziej zainteresować. My pisaliśmy konkretnie, że przebudowa ulicy, na którą czekają mieszkańcy, oznacza w rzeczywistości wycinkę 236 drzew, w tym wielu dużych. Zrobiliśmy im zdjęcia. I nic.
Postanowiłaś działać.
Pomyślałam, że trzeba coś zrobić, skoro jest już wybrany wykonawca, który lada dzień przejmie plac budowy. Postanowiłam zrobić, to co w Lublinie robiliśmy już wcześniej, czyli obwiązać kolorowymi wstążkami drzewa skazane na wycinkę. Pojechałam tam ze swoją przyjaciółką. Też dziennikarką i która też się wychowała na tym osiedlu.
Dlaczego wstążki?
Kilka lat temu w Tajlandii zobaczyłam ogromne drzewa obwiązane kolorowymi szmatkami. Okazało się, że mnisi buddyjscy jak chcą przed wycinką uchronić jakieś drzewo, to robią właśnie coś takiego. Oznaczają je jako święte drzewo.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jak na wstążki na drzewach reagowali okoliczni mieszkańcy?
Podchodzili do nas, zatrzymywali się samochodami, pytali "co dziewczyny robicie? czy to jakieś święto?". Śmiałyśmy się, że "święto zielonego Lublina". Ale tym ludziom wcale nie było do śmiechu, nagle zdali sobie sprawę, że dziś pod oknami śpiewają im ptaki, a za chwilę będą mieli beton pod same klatki. Tych drzew było tyle, że wracałyśmy na osiedle przez trzy dni. Nawet więcej niż w dołączonej do projektu inwentaryzacji, bo w międzyczasie spółdzielnia i wspólnoty posadziły dużo nowych drzew. Nikt, mówię z ręką na sercu, nie powiedział "dajcie sobie spokój dziewczyny, my tu chcemy miejsc parkingowych". Nie rozumieli, dlaczego chodnik czy ścieżka rowerowa nie może biec obok szpaleru drzew. Pytali, dlaczego na skwerze, gdzie rośnie osiem dużych drzew, nie można zrobić tego parkingu obok drzew. W pewnym momencie skończyły się nam wstążki, więc jedna z mieszkanek pocięła jakieś materiały i przyniosła nam więcej.
Po tej akcji ludziom otworzyły się oczy.
Zrozumieli, co ich czeka. Ktoś napisał petycję do urzędu, kilkanaście osób przeszło się po swoich blokach i zebrało podpisy sąsiadów. Petycję można było podpisywać też w osiedlowym żłobku. Mieszkańcy sami na klatkach schodowych rozwiesili plakaty z ostrzeżeniami, że szykuje się rzeź drzew. My tylko zawiązałyśmy wstążki.
W internecie ktoś napisał, że "dwie odklejone kobitki zaśmieciły okolicę wstążkami". Jakieś głosy krytyczne musiały być.
Oczywiście. Śledzę lokalne fora i grupy w mediach społecznościowych. Były głosy takie, że przecież sami chcieliście parkingów, a teraz bronicie drzew. Więc kiedy miasto zorientowało się, jak wielkie poruszenie wywołała ta sprawa, ogłoszono, że jednak większość drzew uda się ocalić. Ale "kosztem miejsc parkingowych, o które tak walczyli mieszkańcy".
Trochę to brzmi, jakby miasto chciało pokazać, że to przez was ci, którzy chcieli mieć więcej miejsc parkingowych, nie będą ich mieli.
Tak. Takie skłócanie ludzi. Według zasady "dziel i rządź".
Będziecie dalej pilnować drzew, kiedy wykonawca wejdzie na plac budowy?
Myślę, że już nie będziemy musiały, bo sami mieszkańcy już tego przypilnują. To już kolejna taka sytuacja, kiedy w ten sposób udało się zablokować wycinkę drzew w Lublinie.
Akcja obrony drzew przy ulicy Lipowej w centrum Lublina była bardziej spektakularna, bo wtedy na protest na środku ulicy wyszło znacznie więcej osób.
Ale wcześniej na ul. Lipowej i al. Racławickich też były wywieszone wstążki, podobnie jak teraz przy ul. Samsonowicza.
Wtedy też był efekt.
Dzięki akcji ze wstążkami, o wycince przy Lipowej dowiedziały się panie, które mieszkają niedaleko. I w momencie, kiedy w środku nocy na ulicę wyjechała przesadzarka, która miała wydobyć z ziemi drzewa, to jedna z tych pań pobiegła na miejsce i swoim ciałem zablokowała ciężki sprzęt. O sprawie zrobiło się głośno i miasto musiało zareagować. I zadeklarować, że jednak nie będzie wycinać tak wielu drzew.
Oceniasz krytycznie politykę miasta Lublin w kontekście dbania o zieleń. A tymczasem w najnowszym wydaniu wydawanej przez urząd gazety można przeczytać, że w nowej kadencji prezydenta Krzysztofa Żuka "miasto zazieleni się jeszcze bardziej". Może nie jesteś obiektywna?
Prezydent Żuk zastał ten Lublin bardzo zielony, więc myślę, że zajmie mu jeszcze dużo czasu, zanim wytnie wszystko. Więc Lublin owszem, nadal jest zielony. Ale urzędnicy prezydenta nadal nie rozumieją, że sadzenie małych drzewek nic nie da, jeśli będziemy wycinać w pień te stare i duże, które są prawdziwym dobrem.
Może chodzi o koszty? Jeżeli projektuje się ścieżkę albo chodnik między drzewami, a nie na wprost z wycinką, to inwestycja może robi się droższa?
Mam wrażenie, że projekty tych wszystkich remontów robi ktoś, kto nigdy nie zobaczył terenu na żywo, a rysuje wyłącznie na podstawie map. Ale urzędnik, który to przecież przyklepuje, może jednak powinien się wybrać na miejsce i zastanowić, czy to, co dostaje, ma jakikolwiek sens.
Niedawno miasto Lublin zgodziło się, żeby właściciel supermarketu wyciął kilkadziesiąt drzew tylko po to, żeby powstał tam skwer.
To jest tak absurdalna sytuacja, że miasto Lublin powinno dostać za to jakąś antynagrodę. Przy ul. Mełgiewskiej był fajny, dziki zagajnik. Rada dzielnicy prosiła o to, żeby go trochę uprzątnąć, bo były tam śmieci i butelki, a teren należy do miasta. Więc miasto pytane potem o tę wycinkę zaczęło kombinować, że tego właśnie chciała rada dzielnicy. Oczywiście nic takiego nie miało miejsca.
Wierzysz w zmianę myślenia w mieście o zieleni?
Jak czytam w miejskim biuletynie, że "Lublin zazieleni się jeszcze bardziej", to zaczynam się bać. Bo zazielenianie w tym mieście to wycinanie co stare i sadzenie nowych. Z których zresztą większość usycha. Jak nie w pierwszym roku, to w kolejnym, gdy już się ich nie podlewa.
Paweł Buczkowski, dziennikarz Wirtualnehj Polski
Napisz do autora: pawel.buczkowski@grupawp.pl
Czytaj także: