Ocalały z katastrofy w Topolowie: słyszałem jęki kolegów
- Nie wiem, dlaczego akurat ja przeżyłem - mówi w rozmowie z "Super Expressem" Marek H., jedyny ocalały z sobotniej katastrofy w Topolowie pod Częstochową.
Marek H. podczas lotu siedział na podłodze w tylnej części samolotu. Wspomina, że gdy byli na wysokości 100-150 metrów silniki straciły moc, maszyna zaczęła pikować w dół. - Wstrząs, uderzyłem w coś głową. (...) Nie miałem czucia w nogach. Czołgałem się na rękach w stronę światła. Słyszałem jęki kolegów. Wołałem o pomoc - wspomina.
Potem usłyszał głos na zewnątrz. - Poczułem, że ktoś mnie chwyta, wyciąga. Twarz mężczyzny, potem druga. Dziękuję ludziom, którzy wydobyli mnie z wraku, personelowi szpitala. Dzięki nim żyję. Ale ciągle nie rozumiem, dlaczego ja...? - pyta.
Katastrofa w Topolowie
W sobotnim wypadku samolotu piper navajo używanego przez prywatną szkołę spadochronową zginęło 11 osób; ocalał tylko 40-letni Marek H.
Stan mężczyzny jest stabilny mimo odniesionych obrażeń - urazu kręgosłupa, klatki piersiowej oraz złamanej ręki.
Prokuratorzy badający okoliczności wypadku zakładają trzy główne wersje - błąd pilota, awarię silnika, a także nieprawidłowości w organizacji lotu. - Wszystkie są równoważnie badane, nie mogę powiedzieć, aby któraś była bardziej lub mniej prawdopodobna - zastrzegł jeden z prokuratorów.
Źródło: "super Express", PAP