PolskaObudzimy się z ręką w nocniku...

Obudzimy się z ręką w nocniku...

Platforma Obywatelska ma już pełnię władzy. Ma zagwarantowane cztery następne lata rządów dość bezpiecznej koalicji z PSL i przy tym – życzliwego sobie prezydenta. Oczywiście Bronisław Komorowski będzie manifestował przed Donaldem Tuskiem swoją niezależność i czasem mu się postawi, ale nie zrobi niczego, co mogłoby na poważnie zaszkodzić Platformie.

17.10.2011 | aktual.: 25.10.2011 12:28

Nie jest wykluczone, że będzie prowadził razem z Grzegorzem Schetyną gry mające nieco osłabić pozycję premiera, ale nie będzie niszczyć ich partii.

Donald Tusk ma więc wolne ręce. Nie ma naprzeciwko siebie ani niechętnego sobie prezydenta, ani zbliżającej się perspektywy wyborów prezydenckich, w których musi startować. Nie ma już żadnego powodu, by unikać podejmowania poważnych decyzji, by unikać poważnego rządzenia, które nie sprowadza się jedynie do utrzymania miłego nastroju.

Premier nie może już tłumaczyć, że czyha na niego zły prezydent, który miał rzekomo wetować wszystko, co zrobi rząd. Nie da się opowiadać, że zły prezydent będzie blokować reformy. Jest wręcz przeciwnie – to prezydent będzie mówił o tym, że państwo wymaga reform i poważnych działań. Bronisław Komorowski najwyraźniej ma zamiar dopingować rząd do realizacji trudniejszych reform.

Pamiętamy, ile razy politolodzy i wybitni politycy powtarzali, że jeśli jakaś ekipa polityczna chce przeprowadzać zmiany w kraju, jeśli chce przeprowadzić trudne, ale niezbędne rozwiązania, wymagające pewnych poświęceń, musi to zrobić na początku swych rządów. W pierwszym miesiącu, w pierwszych stu dniach. Bo wtedy, po pierwsze, ma jeszcze dość zapału i determinacji, po drugie - jeśli zacznie wtedy, to ma jeszcze szanse, w tej samej kadencji zobaczyć dobre efekty swych działań. Trudne reformy zawsze przeprowadza się na samym początku, bo jest szansa, że wyborcy po trzech latach nie będą pamiętali trudów i wyrzeczeń a będą widzieli dobre owoce. Tak postępowali wielcy mężowie stanu, politycy, którzy przechodzili do historii.

A co robi Donald Tusk, polityk, który przez cztery lata tłumaczył dlaczego teraz jeszcze nie może reformować? Pierwszą rzeczą jaką ogłosił po wygranych wyborach to to, że nie ma zamiaru zmieniać rządu do końca roku, czyli mniej więcej przez sto dni. Bo prezydencja wymaga stabilności u władzy. Nie wiem, na czym miałby polegać problem, gdyby w tej samej koalicji, mając zapewniona większość, premier zmieniłby część ministrów i ogłosiłby ambitny plan zmian.

Gdyby Donald Tusk, właśnie w momencie kiedy Polska przewodzi Unii, zapowiedział plan wielkich reform, które m.in. poprawią stan naszego zadłużenia i uporządkują finanse publiczne, zapewne spotkałby się wyłącznie z aplauzem w całej Europie. Najprawdopodobniej jednak tego nie zrobi.

Choć prezydent zmusił go już, by zmian w rządzie dokonał wcześniej, czyli w ciągu miesiąca, to nie może zmienić jego nastawienia do reform.

Prawdopodobnie czeka nas więc okres następnych czterech, niezmąconych trudnymi wyzwaniami lat. Dużej części wyborców pewnie to nie zmartwi, bo kto lubi nieprzyjemne zmiany, które w końcu dotkną naszych portfeli? Lepsza jest przyjemna błogość i odkładanie trudnych decyzji na potem, z nadzieją, że sytuacja w gospodarce światowej w końcu się poprawi a my jakimś cudem zaczniemy spłacać nasze długi.

Tą nadzieją będziemy żyć tak długo, aż coś naprawdę się nie zawali. I wtedy dopiero zostaniemy my wszyscy z ręką w nocniku. Bo wtedy będziemy płacić bardzo wysoką cenę za kunktatorstwo polityków. My albo nasze dzieci.

Igor Janke specjalnie dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (630)