Obrażam, więc jestem
Bracia Kaczyńscy od czasu, gdy jeden z nich – Lech – został ministrem sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka, skutecznie pracowali na zaufanie wyborców. Potrafili na zgliszczach AWS, przy zupełnej degrengoladzie polskiej prawicy, stworzyć partię, która weszła do Sejmu z niezłym wynikiem, i to mimo przygniatającej wtedy potęgi SLD – pisze Andrzej Brzeziecki na łamach "Tygodnika Powszechnego".
14.05.2003 | aktual.: 14.05.2003 09:38
Prawo i Sprawiedliwość, zwłaszcza przy niemrawej Platformie Obywatelskiej, było dla ludzi o prawicowych poglądach nadzieją na przeciwwagę dla lewicy – uważa Brzezicki. Komentator przypomina, że bracia w latach 90. zdobyli sławę największych rozbijaczy "postsolidarnościowej" części polskiej sceny politycznej. Wydawało się, że poniesione w następstwie takiej postawy porażki nauczyły ich, czym jest i jakie znaczenie ma kultura polityczna i umiarkowanie – dodaje.
Nic z tego. Zamiłowanie do obrażania się, do wyzwisk, chęć odegrania się za wszelką cenę i przenoszenie osobistych urazów ponad sprawy państwa wzięły znowu górę. Znów, gdy Jarosław Kaczyński nazwał SLD "organizacją przestępczą" bez wskazania jakichkolwiek dowodów – co jak na doktora nauk prawniczych jest dość dziwne – okazało się, że bracia nie potrafią trzymać języków na wodzy, a "wojna na komisje" wydaje się im najlepszym sposobem na rywalizację z SLD.
Nikt nie mówi, że SLD to anioły, jednak sprowadzenie politycznych polemik do poziomu języka Leszka Millera – "pan jest zerem" – ustawia braci właśnie na poziomie byłych sekretarzy KC. Poziomie zerowym - konkluduje Brzeziecki.