Obama nie zdołał doprowadzić do izraelsko-palestyńskiego porozumienia. Trump je zniszczy
Sekretarz stanu John Kerry przedstawił swój plan na rzecz pokojowego zakończenia konfliktu w Palestynie; plan, który był już martwy przed jego ogłoszeniem. Jednak nadchodząca administracja Trumpa nie tylko nie przybliży , lecz tylko doleje oliwy do ognia niekończącego się sporu.
29.12.2016 | aktual.: 29.12.2016 13:15
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Podobnie jak niemal każdy prezydent USA przed nim, Barack Obama przez osiem lat swojej prezydentury próbował doprowadzić do rozwiązania sporu w Ziemi Świętej - i podobnie jak wszyscy inni, poległ. W środę sekretarz stanu John Kerry, w ramach "próby ostatniej szansy" przedstawił swoją wizję rozstrzygnięcia problemu. W istocie jednak jego przemówienie było w głównej części nie tyle planem działania, co ostrą krytyką izraelskiej polityki - która jego zdaniem grozi "permanentną okupacją" i niekończącą się wojną. Kerry wyjaśnił tym samym, dlaczego USA wbrew dotychczasowej praktyce nie zdecydowały się zablokować rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ potępiającej najbliższego sojusznika Ameryki za budowę nielegalnych osiedli żydowskich na okupowanych terytoriach. Rezolucji, której - według oskarżeń Izraela - Amerykanie byli w istocie współautorem.
Po ośmiu latach Obamy perspektywa pokoju w Ziemi Świętej jeszcze się oddaliła, zaś relacje USA z Izraelem zanotowały najniższy punkt od czasów prezydentury Eisenhowera. Trump zapowiada całkowity zwrot w tej kwestii. Ale o ile stosunki bez wątpienia ulegną dramatycznej poprawie, to wszystko wskazuje na to, że nadchodząca administracja tylko rozogni odwieczny konflikt.
W środę Trump potępił Kerry'ego jeszcze zanim ten skończył przemawiać. "Nie możemy dłużej pozwalać na to, by Izrael by traktowany z tak całkowitą pogardą i brakiem szacunku. To był zawsze dobry przyjaciel USA, ale już nim nie jest. Początkiem końca była okropna umowa z Iranem, a teraz to (ONZ) ! Bądź silny Izraelu, 20. stycznia [data inauguracji Trumpa - przyp. OG] niedługo nadejdzie" - napisał Trump na Twitterze. Ale to nie jedyna zapowiedź radykalnego ocieplenia stosunków z państwem żydowskim. Wszystko wskazuje na to, że nowa administracja w poparciu dla Izraela posunie się dalej niż jakakolwiek inna przed nią.
Jednym z sygnałów na to wskazującym jest zapowiedź przeniesienia ambasady USA do Jerozolimy, którą jedynie Izrael uznaje za stolicę kraju. Wszystkie inne państwa - z Ameryką włącznie - ze względu na to, że miasto jest terytorium spornym i każde przyszły plan rozwiązania sporu opiera się na jego podziale. Jak zauważył w rozmowie z WP Szewach Weiss, Trump nie jest pierwszym prezydentem, który zapowiedział przeprowadzkę ambasady - ale wszyscy inni wycofywali się z nich, obawiając się, że decyzja ta rozsierdzi i zaprzepaści perspektywy rozwiązania konfliktu.
- Gdyby rzeczywiście do tego doszło, byłby to dyplomatyczny cud - powiedział Weiss.
W przypadku Trumpa cud ten może się spełnić- ale nie dzięki dyplomacji. Zwiastuje to jego nominacja przyszłego ambasadora USA w Izraelu. Ma nim zostać David Friedman, prawnik wspierający żydowskich osadników na Zachodnim Brzegu i osoba, której poglądy sytuują go na skrajnym skrzydle izraelskiej skrajnej prawicy. "To dobrze że desygnowany na ambasadora David Friendman będzie miał immunitet dyplomatyczny. W przeciwnym wypadku zostałby aresztowany za podżeganie" - skomentował wybór Trumpa izraelski dziennik "Haaretz". To tylko trochę przesada. Friedman uważa Obamę za antysemitę, żydowskich liberałów za gorszych od kapo w Auschwitz, kwestionuje lojalność arabskich obywateli Izraela i absolutnie odrzuca możliwość powstania państwa palestyńskiego. Wręcz przeciwnie, nawołuje do całkowitej aneksji Palestyny.
Innymi słowy, zapowiedzi i wybory Trumpa jasno sugerują, że nie będzie on zainteresowany doprowadzeniem do pokojowej koegzystencji Żydów i muzułmanów w Ziemi Świętej.
"To nie jest ambasador, którego przysłałaby racjonalna amerykańska administracja, jeśli miałaby jakiekolwiek plany posunięcia procesu pokojowego do przodu" - stwierdził publicysta "Haaretz" Chemi Shalev. "Trudno wyobrazić sobie bardziej destabilizującego ambasadora w jednym z najbardziej wrażliwych placówkach dyplomatycznych na świecie" - ocenił amerykański portal Vox.
Efekt takiego wyboru na sytuację w Palestynie nie jest trudny do przewidzenia. Jak prognozują eksperci, jego nominacja osłabi umiarkowane siły po obu stronach i doprowadzi do większej radykalizacji na Zachodnim Brzegu. Dla Palestyńczyków będzie to oznaczać, że jeśli nie chcą się podporządkować woli i rządom Izraela, jedynym wyjściem walki o swoje prawa może być walka zbrojna. W rezultacie, po czterech latach Trumpa ziścić mogą się dramatyczne słowa z środowego przemówienia Kerry'ego "jeśli wyborem Izraela będzie rozwiązanie oparte na jednym państwie, a nie dwóch Izrael może być albo żydowski, albo demokratyczny - i nigdy tak naprawdę nie doświadczy pokoju".