O przeszłości teraźniejszości

Pojawiło się kilka książek historyków, którzy podjęli ryzyko opisania na bieżąco dziejów i dorobku III RP. Jedni ją bilansują, inni już pogrzebali.

Czemu diabli Polskę rozszarpali? – pytał 120 lat temu Michał Bobrzyński, wielki polski historyk. To było wtedy, w czasie zaborów, pytanie najważniejsze. Po 1939 r., gdy spoglądano na zamknięte dzieje II RP, pytano przede wszystkim o zmarnowane szanse i czy w ogóle można było nieszczęścia uniknąć. Przy pogrzebie PRL zastanawiano się, czy było to państwo jakoś polskie i czy w jego ramach realizowano jakąś polską rację stanu. Teraz nadszedł czas, żeby spytać o III RP. Pytać warto i trzeba, tym bardziej że jej negatywny obraz stworzył ideologię IV RP, która dała sukces wyborczy Prawu i Sprawiedliwości. A też dlatego, że tak zwyczajnie chcemy wiedzieć, czy żyjemy w czasach szczęśliwych, czy wręcz odwrotnie. Czy znowu może coś przegapiliśmy i nasi potomkowie po latach wystawią nam bezwzględny i wysoki rachunek.

Kto, jeśli nie historyk, powinien tu być arbitrem? Co prawda z reguły unikają oni opisu współczesności, gdyż brakuje im stosownego dystansu i nie znają jeszcze wielu historycznych skutków, które zrodzą dzisiejsze wydarzenia. Dopiero po wielu latach przecież wyłoni się jakaś obiektywna miara rzeczy, wymierzająca oceny na tle epoki wcześniejszej, ale też tej późniejszej. To tak, jakby jakiś historyk chciał opisać w okresie międzywojennym dzieje Polski mu współczesnej i postawił kropkę 31 sierpnia 1939 r. Już na drugi dzień cała ta opowieść niewarta byłaby funta kłaków. I takiego blamażu historycy boją się chyba najbardziej.

Przecież nie wszyscy. Już Tukidydes potrafił z bliskiej perspektywy opisać wojnę peloponeską, a Adam Próchnik wydać w 1933 r. swoje „Pierwsze piętnastolecie Polski niepodległej (1918–1933)”, które zachowywało obiektywną wartość jeszcze przez kilka dziesiątków lat. Trudno zresztą pozostawać w wieży z kości słoniowej, gdy w dzisiejszym świecie wszyscy uczestniczą na tysiące sposobów w obserwacji historii in statu nascendi, a dziennikarze w tysiącach obiegów opisują ją na gorąco.

Krakowski historyk Andrzej Chwalba poszedł w ślady Próchnika i również opisał pierwsze piętnastolecie współczesnej mu Polski; odwołał się zresztą do słów i wskazań swojego poprzednika: „Niełatwo jest pisać historię współczesności... A jednak należy tę historię pisać, gdyż jest potrzebna... Pisze się ją, nie roszcząc sobie pretensji do osiągnięcia ideału. Przyszły historyk poprawi błędy dzisiejszego historyka... Zresztą i on będzie miał wielkie trudności, choć innego rodzaju. Tu obraz za blisko, tam zbyt odległy. Ten ocenia wypadki przez pryzmat współczesności, tamten przez szkła zabarwione poglądami i zapatrywaniami swojej epoki... jeżeli historia czegoś uczy, to przede wszystkim uczy historia najnowsza... Musimy zatem utrwalać jej bieg”.

Próba utrwalenia biegu III RP przez Andrzeja Chwalbę nie jest pierwsza. Wcześniej próbowali Jakub Karpiński i Antoni Dudek, którzy poświęcili temu swoje obszerne książki, także Andrzej Paczkowski, który w swojej syntezie historii Polski XX w. w końcowych rozdziałach zajął się współczesnością. Jakie pytania III RP zadał Andrzej Chwalba? Oczywiście, czy dobrze wykorzystaliśmy te piętnaście lat i jaka jest lista naszych sukcesów i porażek. A także jaką cenę zapłacili Polacy jako pionierzy odchodzenia od komunizmu, w swojej podróży od Wschodu (RWPG i Układ Warszawski) na Zachód (NATO i Unia Europejska).

Problem polega na tym, że na tak nadzwyczaj oczywiste pytania otrzymać można na poziomie najbardziej ogólnym tylko oczywiste odpowiedzi w stylu: były sukcesy i były porażki, były zyski i były koszta. I jeśli zaczyna się księgować po stronie „winien” i po stronie „ma” historię III RP, obie strony zawierać będą obszerną listę pozycji i czytelnik często nie będzie wiedzieć, czy bilans jest w końcu dodatni czy ujemny. Zwłaszcza że autorzy wszystkich przywołanych książek unikają jasnych i wyraźnych podsumowań, jak gdyby bali się lub po prostu nie chcieli konfrontować się z politykami, którzy uprawiają politykę historyczną i nie szczędzą przeszłości opinii gorących. Z tych opinii politycy budują w końcu swoje projekty na przyszłość, a często oskarżenia wobec swoich przeciwników.

Poza tym historyk ma ten zasadniczy kłopot z oceną rzeczywistości, że cały jego wysiłek polega na zrozumieniu, dlaczego ona ułożyła się tak, a nie inaczej, jakie przyczyny wywołały znane powszechnie skutki, a także na ile procesy, którym podlegała, były natury obiektywnej, a na ile subiektywnej. Czyli jaki udział w logice przemian mieli ludzie, zwłaszcza ci, którzy sprawowali władzę, a także ci – my wszyscy – którzy wypełniali sobą tę rzeczywistość, swoimi myślami i uczuciami, swoimi nawykami, swoimi nadziejami i rozczarowaniami. I nie jest mu łatwo uwolnić się od wiedzy, że gdzie spojrzeć, to takie widać pokomplikowanie rzeczy i materii, iż o prostych receptach i radach poniewczasie nie ma nawet co marzyć. To politycy mają skłonność, żeby takie recepty wypisywać: trzeba było wtedy po prostu zrobić to i to. Tak jak na przykład Jarosław Kaczyński, który wielokrotnie mówił, że już kilka miesięcy po czerwcu 1989 r. należało zerwać umowy Okrągłego Stołu i rewolucyjnymi metodami wyprowadzić Polskę na inną,
pożądaną drogę przemian.

I znowu można posłużyć się przykładem II RP. Badacze, którzy opisują jej dzieje, na każdym polu dają właściwie bardzo smutne świadectwo niezwykłych, właściwie nierozwiązywalnych trudności, przed którymi stanęła Odzyskana Niepodległość, monograficznie wnikają w politykę i gospodarkę pokazując trudności i dylematy czasu i tamtych okoliczności, błędów, a także – naturalnie – niekwestionowanych sukcesów. Horyzont tych opowieści wyznacza niby 1939 r., kończy on też historię sukcesów II RP. A przecież jesteśmy dumni z tamtej Polski, dzisiaj stanowi dla nas swoisty wzorzec polskiego usiłowania, patriotyzmu, dzielności organizacyjnej. I nawet jeśli zdarzają się od czasu do czasu popisy interwencji w tamtą epokę, że np. można było inaczej poprowadzić politykę zagraniczną, nikt na dobrą sprawę nie wierzy, że fatalizm determinizmu historycznego można było wówczas jednak zatrzymać. To politycy komunistyczni najmocniej wyrażali przez wiele lat tezę, że tylko na drodze rewolucji i przyjaźni ze Związkiem Radzieckim można
było zmienić bieg historii II RP, która – co oczywiste – musiałaby nazywać się już inaczej. III RP – nawet jeśli się kończy, nie kończy się dramatycznie. Można wręcz powiedzieć, że jeżeli jej cechą podstawową była umiejętność stosowania ewolucji, a nie rewolucji, to i ewolucyjnie przechodzi ona w stan następny, i zapewne proces przepoczwarzania potrwa jeszcze wiele lat. To także utrudnia historykom bilansowanie jej dorobku, a też musi im w głowach grzechotać obawa, że jakiekolwiek przedwczesne i ostre oceny III RP na tle tego, co wyłania się zza węgła, mogą za chwilę brzmieć kompromitująco.

Zatem Andrzej Chwalba pisze, że do największych sukcesów Polski po 1989 r. należała akcesja do Unii Europejskiej i do NATO. Przynajmniej tak uważają powszechnie Polacy, co potwierdzają w ankietach; także w sumie pozytywnie oceniają zasadniczy kierunek zmian w Polsce (58 proc. zadowolonych przy 11 proc. niezadowolonych). Przy zestawianiu negatywów profesor Chwalba ponownie korzysta z ankiet. „Największymi porażkami piętnastolecia, obok wysokiego bezrobocia, którego trudno było uniknąć, okazały się korupcja i nieuczciwość polityków. Oznacza to przyznanie się, że Polacy, którzy przeprowadzili głęboki przewrót polityczny, cywilizacyjny i kulturowy, są jednocześnie jego ofiarami. Niektórzy uważają, że cena, jaką zapłacili, była zbyt wysoka w stosunku do postawionych zadań. Niepokój może też budzić rozmywanie różnic kulturowych między Zachodem a Polską. Polacy trochę zapomnieli, że o ich sile i zewnętrznym zainteresowaniu Polską nie decyduje to, co jest i było wspólne z Zachodem, ale to, co w polskiej kulturze
oryginalne i specyficzne”.

Ta opinia pochodzi już od historyka, bo akurat tego w ankiecie Polacy nie powiedzieli. I tyle ocen ogólnych, schowanych za ankietami. Można wręcz powiedzieć, że zasadnicze pytania są bardziej interesujące niż zasadnicze odpowiedzi, ale tak często bywa z opracowaniami historycznymi, które niejako nie lubią wydawać osądów zasadniczych.

Choć w różnych miejscach swojej książki na poziomie obserwacji bardziej szczątkowych, wycinkowych czy etapowych Andrzej Chwalba jest bardziej otwarty i w opiniach bardziej zdecydowany. A zatem Okrągły Stół nie był owocem żadnego spisku, rząd Mazowieckiego – dzisiaj, po piętnastu latach – „budzi szacunek, w niepamięć odchodzi czas zaniechań i trudności”. Wojna na górze była świadectwem, że obóz postsolidarnościowy nie potrafił współpracować, co w efekcie zrodziło do niego społeczną nieufność i niechęć. „Znów, jak w PRL, zaczęto mówić o politykach oni”. Plan Balcerowicza nie był błędem, choć jego drakońskie zastosowanie nie było odpowiednio opakowane psychologicznie. „Zamiast dialogu społecznego proponował arbitralnie przygotowane dekrety do natychmiastowego wykonania”.

A obywatele mimo to w ciągu piętnastu lat nabyli – jak pisze Chwalba – doświadczenia w praktykowaniu demokracji. „Polska niedemokratyczna, odstająca od standardów demokracji, nie miałaby szans na wstąpienie do Unii Europejskiej. Polska niedemokratyczna zapewne nie zmusiłaby Millera do oddania władzy”. To te właśnie rozrzucone w książce opinie wyraźniej wytyczają linię myślenia o III RP jako o Polsce samorządnej, dzielnej i normalnej. Wydana prawie w tym samym czasie, a więc już pisana ze świadomością, że na III RP naciera IV, kolejna wersja syntezy Andrzeja Paczkowskiego również bliska jest temu poglądowi. „Bez względu na wszystkie cechy specyficznie polskie życie polityczne w zupełności mieści się w normach państwa demokratycznego i w istocie nie odbiega specjalnie od najbliższych Polsce państw postkomunistycznych”. W ocenach szczegółowych Paczkowski idzie nawet dalej niż Chwalba, w większym stopniu jest skłonny rozumieć, że wszystkie minusy III RP były trudnym do uniknięcia kosztem transformacji, że były w
dużej mierze obiektywnej natury.

Wydane kilka lat temu książki Jakuba Karpińskiego i Antoniego Dudka powstawały, gdy zdawać się mogło, że III RP trwać będzie w swojej postaci jeszcze długo, że rządy SLD trzymają się mocno, a Rywin nie wybiera się do Michnika. Karpiński starał się, prezentując szczegółowo fakt po fakcie zmiany w Polsce po 1989 r., zarysować przede wszystkim wielką perspektywę historii, która otworzyła się przed nami na wiele dziesiątków lat do przodu. Z tej perspektywy zdawał się czerpać spokój i siłę dla swojej narracji oraz wstrzemięźliwość w ferowaniu ocen.

Dudek, którego książka wywołała wiele krytycznych recenzji, zdawał się w 2002 r. przede wszystkim dawać wyraz swojemu rozczarowaniu wobec faktu, że oto żyje w Polsce rządzonej przez postkomunistów. Nie interesował go bilans pierwszych lat III RP, tylko odpowiedź na pytanie, dlaczego wszystkie ugrupowania wywodzące się z opozycji solidarnościowej zachorowały na „zdumiewającą krótkowzroczność” po Okrągłym Stole i weszły na drogę ugody z „elitą klasy właścicieli PRL”. I właściwie nie zostawiał suchej nitki na nikim, dostało się również Porozumieniu Centrum i Jarosławowi Kaczyńskiemu. No ale to był dopiero 2002 r. W każdym razie Dudek w swojej książce w największym stopniu z wszystkich historyków próbował wykreować czarny obraz III RP, podporządkowany prostej relacji przyczynowo-skutkowej, żeby nie powiedzieć ideologicznej.

Paczkowski i Chwalba mieli przewagę nad Karpińskim i Dudkiem, pisali swoje historie z większą wiedzą nie tylko o przeszłości, ale także o teraźniejszości. Być może to jednak Antoni Dudek lepiej tę teraźniejszość przeczuł, gdyż dzisiaj politycznie istnieje koniunktura na grzebanie III RP. Ale ona się kiedyś wygrzebie, kiedy w przyszłości zrodzi się nowa teraźniejszość.

Jakub Karpiński, Trzecia niepodległość. Najnowsza historia Polski, Warszawa 2001; Antoni Dudek, Pierwsze lata III Rzeczypospolitej, Kraków 2002; Andrzej Paczkowski, Pół wieku dziejów Polski, Warszawa 2005; Andrzej Chwalba, III Rzeczpospolita. Raport specjalny, Kraków 2005.

Wiesław Władyka

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)