O. Hejmo: IPN złamał ustalenia
Ojciec Konrad Hejmo powiedział, że informacje na temat jego - jak mówi, rzekomej - współpracy z SB są elementem "większej operacji mającej na celu zszarganie pamięci Jana Pawła II i jego otoczenia". W rozmowie, przeprowadzonej w Domu Polskiego Pielgrzyma w Rzymie, o. Hejmo oświadczył, że Instytut Pamięci Narodowej złamał wcześniejsze ustalenia, zgodnie z którymi miał on pojechać do Warszawy i osobiście zapoznać się z materiałami na swój temat, zanim wiadomość o jego teczce zostanie podana do wiadomości publicznej.
Element większej akcji
O. Hejmo wyraził opinię, że wskazanie go jako donosiciela Służby Bezpieczeństwa w niecały miesiąc po śmierci Jana Pawła II jest, jak to ujął, "elementem większej, być może nie tylko polskiej, ale międzynarodowej akcji, której celem jest zszarganie pamięci polskiego papieża oraz jego otoczenia".
To jest większa robota, ja jestem dopiero jej początkiem. Teraz donoszą mi dobrze poinformowani księża z Warszawy, że szykuje się jeszcze jedna wielka afera, której celem ma być zburzenie wielkiego mitu Jana Pawła II. Trudno mi powiedzieć, kto za tym stoi, ale to ma zdaje się związek ze wszystkimi wyborami, które się zbliżają. Chodzi nie tylko o wybory parlamentarne i prezydenckie, ale także wybory nowego szefa IPN - oświadczył o. Hejmo.
O. Hejmo zaznaczył, że nie ma nic na sumieniu, a dopiero teraz zaczyna kojarzyć fakty, między innymi częste wizyty u niego polskiego uchodźcy z Kolonii, obecnie już nieżyjącego, o nazwisku M. Mężczyzna ten - jak mówi o. Hejmo - nagrywał ich rozmowy na magnetofon. Duchowny powiedział, że nie poda jego personaliów, bo nie chce wyrządzić krzywdy jego rodzinie. Nie wykluczył jednak, że jeśli zaistnieje taka potrzeba, ujawni, o kogo chodzi.
"Kładł na stole magnetofon"
Odwiedzał mnie często z rodziną, wypytywał o różne rzeczy, a nawet kładł na stole magnetofon i zmuszał mnie do zwierzeń przy posiłkach. Kiedy mówiłem mu, żeby wyłączył magnetofon, on tłumaczył, że ma słabą pamięć i dlatego nagrywa moje wypowiedzi. Kiedyś zajrzałem na jego kartkę i tam były pytania, które mi zadawał, i jego notatki, to wyglądało jak ordynarny donos, teraz dopiero to sobie uświadamiam - opowiada o. Hejmo.
Zapytany o to, czy był kiedykolwiek szantażowany, odpowiedział, że bezpośrednio nigdy, ale przyznał, iż był "nieustannie otoczony przez ludzi wydających mu się" agentami i oficerami SB. W rozmowie podał nazwisko jednego z nich, dodając, że nie ma pewności, czy to pseudonim, czy prawdziwe nazwisko.
Opiekun polskich pielgrzymów powiedział, że właśnie w celu zapoznania się z materiałami IPN zamierzał w środę lecieć do Warszawy, by w czwartek zobaczyć je na miejscu, gdy nieoczekiwanie otrzymał na lotnisku wiadomość, że prezes IPN Leon Kieres ogłosił jego nazwisko.
Złamanie ustaleń
To było złamanie wcześniejszych ustaleń, poczynionych przez moich przyjaciół, którzy kontaktowali się z IPN - powiedział o. Hejmo, dając do zrozumienia, że ma na myśli arcybiskupa Stanisława Dziwisza. Jak dodał, zrezygnował w tej sytuacji z podróży do Warszawy, choć oczywiście chciałby zajrzeć do swojej teczki, zawierającej dokumenty liczące ponad 700 stron. Musiałbym w tym celu polecieć do Warszawy, ale kiedy to zrobię, w obecnej sytuacji nie wiem - przyznał. Zastrzegł, że nie chce prowadzić batalii z Instytutem, który - jego zdaniem - jest potrzebny.
Nigdy nie było na mnie żadnych tak zwanych haków i dlatego mnie nie szantażowali bezpośrednio, nigdy nie miałem żadnej wpadki, na niczym mnie nie złapano, choć zawsze czułem w swoim otoczeniu obecność jakiegoś opiekuna z tamtej strony - przyznał Hejmo, który na razie nie zamierza opuszczać Rzymu.
Jak powiedział prezes IPN, o. Hejmo nie zwracał się oficjalnie do Instytutu z prośbą o spotkanie przed ogłoszeniem w środę, że w Instytucie są akta wskazujące na jego współpracę z SB. Kieres przyznał, że przed ujawnieniem, iż chodzi o ojca Hejmę, dowiedział się, że chce się on z nim spotkać, ale - jak podkreślił prezes IPN - "oficjalnie się do mnie o to nie zwrócił".
Sylwia Wysocka