O dwóch prokuratorach krajowych, trzech (neo)sędziach i jednej potrzebie niepodzielnego rządzenia [OPINIA]
W Izbie Karnej Sądu Najwyższego, dotychczas przez nikogo niekwestionowanej, zapadło orzeczenie niekorzystne dla rządu. Wynika z niego, że Dariusz Barski, kumpel Zbigniewa Ziobry, dalej jest prokuratorem krajowym, a sztuczki Adama Bodnara były nielegalne. Uchwałę wydali tzw. neosędziowie mający łącznie kilkadziesiąt lat doświadczenia orzeczniczego - pisze Patryk Słowik.
27.09.2024 16:30
Wydawać by się mogło, że kluczowe pytanie powinno brzmieć: czy rząd będzie respektował niekorzystne dla siebie orzeczenie i się do niego zastosuje? Ale przecież wszyscy wiemy, że nie. Tym się co najwyżej możemy różnić, że zdaniem części osób słusznie zlekceważy to, co Sąd Najwyższy orzekł, bo przecież orzekli neosędziowie, a zdaniem innych zlekceważenie wydanej uchwały będzie skandalem.
Zobacz także
O co chodzi w sprawie?
12 stycznia 2024 roku wieczorem Ministerstwo Sprawiedliwości poinformowało, że "prof. Adam Bodnar w czasie spotkania z prokuratorem krajowym panem Dariuszem Barskim wręczył mu dokument stwierdzający, że przywrócenie go do służby czynnej w dniu 16 lutego 2022 przez poprzedniego prokuratora generalnego pana Zbigniewa Ziobrę, zostało dokonane z naruszeniem obowiązujących przepisów i nie wywołało skutków prawnych. Zastosowano bowiem przepis ustawy, który już nie obowiązywał".
W ten oto sposób obecny rząd przejął kontrolę nad prokuraturą. Z kierującym Prokuraturą Krajową Barskim byłoby to niemożliwe. Barski jest bowiem bliskim znajomym Zbigniewa Ziobry i sympatykiem Prawa i Sprawiedliwości, na stanowisku znalazł się dzięki tej znajomości - był już w stanie spoczynku, ale kolega Ziobro potrzebował zaufanego człowieka, więc Barski "emeryturę" zawiesił.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Przy czym wyraźnie trzeba tu podkreślić: odwołanie prokuratora krajowego wymagałoby zgody prezydenta RP. Ale w ocenie Adama Bodnara jednak nie doszło do żadnego odwołania, bo Dariusz Barski w 2022 roku w ogóle nie wrócił z prokuratorskiej "emerytury" do pracy, w efekcie czego nie został prokuratorem krajowym.
Decyzja Bodnara poprzedzona była zamówieniem trzech opinii prawnych, z których wynikało, że Barskiego pozbyć się można.
Szkopuł w tym, że w dniu, w którym Adam Bodnar stwierdził, że Dariusz Barski nie wrócił w ogóle do stanu prokuratorskiego, ten sam Adam Bodnar uznał, że Barski jako prokurator krajowy skutecznie zawnioskował o powołanie innego prokuratora do "krajówki".
Krótko mówiąc: zdaniem samego Adama Bodnara jednego dnia rano Barski był czynnym prokuratorem, ba - prokuratorem krajowym, by tego samego dnia, kilka godzin później, w ogóle nie być czynnym prokuratorem od wielu lat. Tak czy inaczej: do przejęcia prokuratury doszło.
Czym zajmował się sąd?
W prokuraturze powstała dwuwładza: jedni twierdzili, że prokuratorem krajowym są ludzie wskazywani przez Bodnara (najpierw Jacek Bilewicz, obecnie Dariusz Korneluk), inni - że nadal szefem prokuratury jest Dariusz Barski.
Adwokaci w sądach przekonywali, że dany prokurator nie może oskarżać ich klientów - bo jest ze złej ekipy.
Jeden z sądów uznał, że czas to przeciąć i zawnioskował do Sądu Najwyższego o wydanie uchwały w tej sprawie. Tak, aby Sąd Najwyższy stwierdził, kogo traktować jako prokuratora krajowego. Czy jeszcze człowieka Zbigniewa Ziobry, czy już ludzi Adama Bodnara?
Sąd Najwyższy właśnie orzekł: "przepisy, na podstawie których prokurator Dariusz Barski został w 2016 roku przywrócony do służby, miały i mają nadal moc obowiązującą. Tym samym ten został skutecznie powołany na urząd prokuratora krajowego".
W praktyce więc nadal jest prokuratorem krajowym - bo nie został przecież odwołany. Mówiąc najprościej, jak się da: Dariusz Barski jest prokuratorem krajowym.
Jaki to sąd?
Uchwała została wydana w Izbie Karnej Sądu Najwyższego. Dotychczas była ona powszechnie uznawana. Żadne orzeczenie międzynarodowych trybunałów nie wskazywało, by można jej było nie traktować jak sąd. Rządzący do dziś uznawali uchwały, wyroki i postanowienia Izby Karnej SN. Zarówno w składach z tzw. neosędziami, jak i paleosędziami.
To się jednak zapewne zmieni. Powód? Niepomyślne orzeczenie wydali tzw. neosędziowie, czyli osoby, które trafiły do Sądu Najwyższego po przejściu procedury przed Krajową Radę Sądownictwa urządzoną przez poprzednią władzę - Prawo i Sprawiedliwość.
Prawnicy przychylni rządowi - jak choćby prokurator Ewa Wrzosek bądź adwokat i poseł Koalicji Roman Giertych - już wskazują, że żadne orzeczenie Sądu Najwyższego nie zostało wydane; że to co najwyżej opinia trzech panów, nawet nie sędziów.
Powołują się przy tym na tzw. uchwałę trzech izb Sądu Najwyższego z 2020 r. Wskazano w niej, że jeśli w składzie Sądu Najwyższego są neosędziowie, to dochodzi do nienależytej obsady sądu.
To jednak - wbrew temu co twierdzą Wrzosek i Giertych - nie oznacza, że orzeczenie nie istnieje. Jak najbardziej istnieje.
Zarówno Stowarzyszenie Sędziów Polskich "Iustitia", jak i Ministerstwo Sprawiedliwości wskazywały jednoznacznie, że czym innym jest nienależycie obsadzony sąd, a czym innym - samo orzeczenie. I że orzeczenia obowiązują - chyba że ktoś skutecznie je wzruszy.
Innymi słowy: zgodnie z dotychczasową praktyką i orzecznictwem uchwała jest ważna. Czy to się komuś podoba, czy nie.
Adam Bodnar napisał w serwisie X: "Neosędziowie SN bronią własnych stanowisk i upolitycznienia wymiaru sprawiedliwości. Chcą zablokować proces rozliczeń. Dzisiejsze stanowisko trzech neosędziów nie jest uchwałą Sądu Najwyższego i nie jest wiążące".
To o tyle ciekawe, że do dnia poprzedzającego wydanie orzeczenia Ministerstwo Sprawiedliwości przekonywało, że jedną kwestią jest sprawa neosędziów, a drugą - wydawanych przez nich orzeczeń. I że wszystkie orzeczenia pozostaną w mocy. Co więcej, prokuratura występowała przed tymi trzema przebierańcami, prezentowała swoje stanowisko. Jak widać, sporo się zmieniło po niekorzystnej dla rządzących uchwale.
Jacy to sędziowie?
Warto też w ramach ciekawostki przyjrzeć się trzem neosędziom, którzy wydali orzeczenie w sprawie Dariusza Barskiego. Łącznie mają kilkudziesięcioletni staż w sądownictwie. Można by więc - parafrazując obecne nazewnictwo - nazwać ich paleoneosędziami.
Zbigniew Kapiński został sędzią w 1992 r. - zaczynał w Sądzie Rejonowym w Siedlcach. W 2001 r. trafił do Sądu Apelacyjnego w Warszawie, aż w 2022 r. został powołany do Sądu Najwyższego. Jest jednym z najbardziej znanych polskich sędziów, autorem czołowego polskiego podręcznika dotyczącego apelacji karnych. Na Kapińskim ciąży obecnie zarzut dyscyplinarny za próbę odebrania Izbie Pracy SN sprawy wygaszenia mandatu posła Mariusza Kamińskiego.
Drugi z sędziów, Marek Siwek, został sędzią w 2001 r. Najpierw orzekał w Sądzie Rejonowym w Lublinie, następnie w Sądzie Okręgowym w Lublinie, potem zaś w Sądzie Apelacyjnym w Lublinie, by w 2018 r. trafić do Sądu Najwyższego.
Skład neosędziów uzupełnia Igor Zgoliński, sędzia od 2008 r., który również swoją karierę w sądownictwie zaczynał od najniższego szczebla wymiaru sprawiedliwości. Jest doktorem habilitowanym nauk prawnych.
Wszyscy trzej sędziowie robili kariery w wymiarze sprawiedliwości nie tylko za rządów Prawa i Sprawiedliwości, lecz także wcześniej.
Co z tego wszystkiego wynika
Ano wynika, że mamy niesamowity bałagan, a zerojedynkowe podejście najczęściej sprowadza na manowce.
Opcje na stole są już tylko dwie: albo zastosować się do orzeczenia zapadłego w Izbie Karnej SN i zaakceptować niesamowity burdel w wymiarze sprawiedliwości (a także kumpla Zbigniewa Ziobry na kluczowym stanowisku w prokuraturze), albo dopisać Izbę Karną SN do listy sądów nieuznawanych - bo co prawda żaden międzynarodowy trybunał nie stwierdził, że nie jest sądem, ale przecież mógłby stwierdzić - i zaakceptować niesamowity burdel w wymiarze sprawiedliwości. Oba warianty są beznadziejne. Lepszego, niestety, nie widać.
Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski