O Armii Czerwonej nie wolno mówić źle
Nie słychać o medialnej burzy. Nie protestują autorytety ani czcigodne organizacje zawodowo trudniące się obroną praw człowieka i monitorowaniem demokracji. Tymczasem w Rosji ustanowiono prawo, wedle którego za rozpowszechnianie informacji o zbrodniach Armii Czerwonej w trakcie wojny można zostać skazanym na kolosalne grzywny lub więzienie.
Czy reakcje światowe i tym razem skończą się na wzruszeniu ramion i stwierdzeniu "taka jest specyfika rosyjskiej demokracji..."
Co ciekawe są przecież kraje, które jak Stany Zjednoczone czerpią wręcz masochistyczną przyjemność z epatowania własnymi niegodziwościami (od tępienia Indian, ciemiężenia Murzynów, po mordowanie złaknionych komunizmu Azjatów) lub takie jak nasz – pozwalające by szkalowaniem, gdy zbraknie sił własnych, zajmowały się ludy ościenne.
To, że rozrachunki takie dawno przekroczyły granice fikcji nie ma najmniejszego znaczenia. Przez część naszych mediów przetoczyła się fala oburzenia po "Pokłosiu", kłamliwej hucpie lżącej Polaków za polskie pieniądze. Teraz telewizja i jej prezes obrywają za emisję filmu "...nazi ojcowie". Ale czemu tu się dziwić? Przyzwolenie rozzuchwala.
Osobiście czekam na film (być może w koprodukcji rosyjsko-niemieckiej) pod roboczym tytułem "Wyzwoliciele" – który nareszcie przyniósłby całą prawdę o dramatycznych latach 1944-1945. Byłoby tam o umęczonym przez hitlerowców narodzie niemieckim, bombardowaniach dokonywanych przez zdradzieckich anglo-amerykańców i heroicznej Armii Radzieckiej spieszącej Niemcom na pomoc. Byłoby też tam o Polakach z AK, którzy w tym dziele przeszkadzają i ich ruchawkach w rodzaju operacji "Burza".
Widzielibyśmy piękne miasta Ziem Odzyskanych wyzwalanych często w stanie nienaruszonym, ale podpalanych później przez polskich szabrowników. Widzielibyśmy też rodzimych wyrostków atakujących żołnierzy radzieckich usiłujących zapobiec pogromom Żydów i niemieckich autochtonów gnębionych przez "polską dzicz". Jak wiadomo jej charakterystycznym upodobaniem było zrywanie wyzwolicielom zegarków z rąk. Byłyby przykłady odrażających obyczajów "priwislańców" regularnie gwałcących sowieckie żołnierki z żeńskich batalionów. Tu znalazłby się fascynujący obraz gwałtu dokonanego na sanitariuszce Marusi przez czteroosobową załogę polskiego czołgu!
Obawiam się, że gdy dzieło takie powstanie (a co do tego, że powstanie nie mam wątpliwości) doczeka się od części polskiej krytyki pochwał ("obraz kontrowersyjny, ale potrzebny"), otrzyma nagrodę w Gdyni za najlepszy film zagraniczny i zostanie wyemitowane w prime time naszej telewizji publicznej. O ile do tego czasu ta się jeszcze nie rozleci.
A gdyby ktoś chciał pisać, że to fałsz i że było dokładnie odwrotnie niech przypadkiem nie wybiera się później na wycieczkę do krajów byłego ZSRR.
* Marcin Wolski specjalnie dla WP.PL*