Świat"NYT" krytycznie o nalotach USA na pozycje dżihadystów w Syrii

"NYT" krytycznie o nalotach USA na pozycje dżihadystów w Syrii

"New York Times" krytykuje władze USA za naloty na Państwo Islamskie (IS) w Syrii. Nie tylko wzmacniają syryjski reżim, ale też nie zostały poprzedzone publiczną debatą, konieczną przed zaangażowaniem kraju w kosztowny i długi konflikt - pisze gazeta.

"NYT" krytycznie o nalotach USA na pozycje dżihadystów w Syrii
Źródło zdjęć: © PAP/EPA | Spencer Platt

Rozpoczęcie ataków w Syrii "było złą decyzją", bo nie poprzedziła go publiczna debata, w której prezydent Barack Obama wyjaśniłby społeczeństwu, "jak kampania bombardowań osłabi ekstremistyczne ugrupowania bez prowokowania nieprzewidzianych skutków w niestabilnym i skorym do przemocy regionie" - ocenia "NYT" w komentarzu redakcyjnym.

Nowojorski dziennik krytykuje prezydenta za to, że nie zwrócił się do Kongresu o zgodę w sprawie nalotów w Syrii, a Kongres - za to, że nie domagał się wyjaśnień, tym samym "chroniąc administrację i dowódców wojskowych od trudnych pytań na temat tej operacji, od jej kosztów po związane z nią bardzo oczywiste zagrożenia". Zdaniem "NYT" także ONZ powinna była zagłosować w sprawie nalotów, aby zagwarantować ich zgodność z prawem międzynarodowym.

"Dwóch wrogów zamiast jednego"

Dziennik zwraca też uwagę, że strategia walki z islamistami, jaką Obama przedstawił w telewizyjnym orędziu, różni się od ataków w Syrii, rozpoczętych w nocy z poniedziałku na wtorek.

"Miesiącami administracja skupiała się na zagrożeniu ze strony ISIS (dawna nazwa Państwa Islamskiego - przyp.), ale naloty wymierzone były także w Chorasan, ugrupowanie zdaniem rządu powiązane z Al-Kaidą i stanowiące bezpośrednie zagrożenie dla USA, a potencjalnie także dla amerykańskich sojuszników. Zastanawia więc, dlaczego Obama w swoim wystąpieniu do narodu nie wspomniał o ugrupowaniu stanowiącym dla kraju bezpośrednie zagrożenie, choć nie stanowi go IS" - czytamy w komentarzu.

Administracja twierdzi, że nie dzieliła się informacjami o Chorasan, aby grupa nie wiedziała, że jest śledzona, ale przecież w przeszłości podobne sprawy, np. zagrożenie ze strony Osamy bin Ladena, były omawiane "publicznie i na bieżąco" - dodaje "NYT".

"Takie niespójności - dwóch wrogów zamiast jednego - każą kwestionować celowość i planowość (operacji), o których chce przekonywać administracja" - podkreśla gazeta.

Piętrzące się problemy

Ponadto - zdaniem "NYT" - uzyskanie dla nalotów wsparcia lądowego, które według Obamy jest kluczowe dla sukcesu kampanii, może potrwać i wcale nie gwarantuje sukcesu; przywołuje tu przykład irackiego wojska, które mimo wsparcia USA z powietrza nie odnosi znaczących sukcesów w walce z IS.

Problemem jest wreszcie to, że ataki na IS pośrednio są z korzyścią dla wroga islamistów, syryjskiego prezydenta Baszara al-Asada. "To może być najbardziej niebezpieczny i moralnie niepokojący skutek" rozpoczęcia nalotów w Syrii - ocenia gazeta. Według władz USA Asad w swej brutalności posunął się do użycia broni chemicznej przeciw swoim rodakom, stracił legitymację do rządzenia krajem i powinien odejść.

Choć administracja i armia USA zapewniają, że nie ma mowy o koordynowaniu ataków z reżimem w Damaszku, to i tak dają one Asadowi "czas na skupienie środków i energii na atakowaniu popieranych przez Zachód rebeliantów na spornych obszarach kraju". Ponadto wzmocnienie syryjskiej umiarkowanej opozycji - co według Obamy ma stanowić przeciwwagę zarówno dla sił reżimu, jak i ekstremistów - "może potrwać całe lata, a i to przy założeniu, że (prezydencka) strategia zadziała" - podkreśla "NYT".

Dziennik wskazuje też, że IS i Chorasan w przyszłości mogą nie tylko odzyskać siłę, ale także z łatwością wykorzystać ataki do ożywienia antyamerykańskich resentymentów wśród sunnitów, przez co naloty w istocie posłużyłyby jako "narzędzie rekrutacyjne".

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (171)