Nowy Święty Graal - dziś tego szukają wszyscy
Pokój w Ziemi Świętej od dekad stanowi coś na kształt Świętego Graala - jest nieosiągalnym trofeum, o którym dużo się mówi. Robi się jeszcze więcej, jednak niewiele z tej ciężkiej pracy wynika. Od czasu porozumień z Oslo, które podpisali w 1993 roku Mahmud Abbas po stronie palestyńskiej, Szymon Peres po stronie izraelskiej oraz przedstawiciele USA i Rosji, odpowiednio Warren Christopher i Andriej Kozyriew, proces pokojowy stoi w miejscu.
26.09.2011 | aktual.: 26.09.2011 13:43
Podejmowano wiele prób dojścia do finału, jakim byłoby powstanie niepodległego Państwa Palestyńskiego (dziś istnieje namiastka państwowości, Autonomia Palestyńska - co stanowi bardzo niefortunne tłumaczenie z angielskiej nazwy Palestinian Authority), m.in. Camp David, kolejne mapy drogowe przygotowywane przez tzw. Bliskowschodni Kwartet (USA, Rosja, UE, ONZ)
, a także wielokrotne wywieranie presji przez Stany Zjednoczone na strony konfliktu. Wszystko bez rezultatu. Kolejnym aktem sztuki pt. "Powstanie Państwa Palestyńskiego" może być próba zyskania uznania Palestyny na forum Zgromadzenia Ogólnego Organizacji Narodów Zjednoczonych, które rozpoczęło doroczne posiedzenie 20 września. Co prawda przyjęcie państwa do grona ONZ leży w gestii Rady Bezpieczeństwa (a w niej Stany Zjednoczone na pewno zawetowałyby takie rozwiązanie), jednak uznanie przez Zgromadzenie miałoby wymiar symboliczny.
W kościach czuć zmianę
Sytuacja jest patowa, a nadzieje na zmianę raczej umiarkowane. Jedynie Stany Zjednoczone mogłyby wymusić na Izraelu i Palestyńczykach podjęcie poważnej próby dogadania się. Poważnej, gdyż kilka niepoważnych podjęto w ostatnich latach i wszystkie zakończyły się fiaskiem. Tymczasem wiatr historii zdaje się transformować geopolityczny krajobraz regionu. Arabskie rewolucje obalają autorytarne reżimy (Egipt, Tunezja, Libia) bądź sygnalizują poważne kłopoty dyktatorów (Syria, Bahrajn, Jemen). Turcja, grając na zwiększenie własnej roli w regionie i zyskanie poklasku arabskich sąsiadów, wydaliła właśnie izraelskiego ambasadora z Ankary i zerwała z Izraelem stosunki wojskowe i wywiadowcze.
W samym Izraelu mamy do czynienia z największą w historii falą protestów wymierzonych w politykę społeczno-gospodarczą prawicowego rządu Benjamina Netanjahu. Krajobraz polityczny Bliskiego Wschodu ulega istotnym zmianom, co wywrze oczywiście wpływ na konflikt izraelsko - palestyński.
Z tego stanu rzeczy zdaje sobie sprawę amerykański prezydent Barack Obama. 19 maja wygłosił on w Departamencie Stanu USA przemówienie, w którym wezwał do zawarcia pokoju pomiędzy Izraelem a Palestyńczykami. Porozumienie miałoby opierać się na granicach z 1967 roku, z wzajemnie uzgodnionymi wymianami terytoriów - kwestie bezpieczeństwa, izraelskie osiedla i inne powody sprawiają, że w pewnych miejscach konieczne będą istotne korekty.
Wypowiedź Obamy najcelniej ocenił Leslie Gelb, amerykański ekspert ds. międzynarodowych i zdobywca nagrody Pulitzera: "Przemówienie było rozsądnym (…) pragmatycznym oświadczeniem amerykańskich interesów i wartości, a także w realistyczny sposób oceniało to, co Stany Zjednoczone mogą, a czego nie mogą zrobić [by pomóc stronom wyjść z ich trudnej przeszłości - przyp. autora]".
Unia Europejska, co nie dziwi, jest w tej sprawie podzielona. Wsparcie dla niepodległościowych aspiracji Palestyńczyków jest oczywiste, jednak kilka państw (głównie Niemcy) uzależnia decyzje polityczne od osiągnięcia porozumienia z Izraelem.
Pytanie, czy Izrael chce porozumienia, gdyż obserwując politykę obecnego gabinetu można odnieść wrażenie, że niekoniecznie. Obecnie, pod przewodnictwem Polski, kraje unijne próbują wypracować stanowisko wobec zbliżającej się palestyńskiej próby sił na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Zadanie jest karkołomne i nie zakończy się sukcesem. Unia nie przemówi jednym głosem, podobnie jak w przypadku Kosowa.
Trudna i daleka droga do pokoju
Trudno spodziewać się, by przy nieugiętej postawie rządu Izraela - na który składają się prawicowcy i ultraprawicowcy, w tym partie ultraortodoksyjnych Żydów - udało się posunąć proces pokojowy do przodu. Izraelska demografia, znaczący przyrost populacji w rodzinach religijnych i bardzo religijnych (w tym osadniczych, a osiedla znajdują się najczęściej na terytoriach, które przypadłyby w wyniku pokoju Palestyńczykom), nie wróżą rokowaniom dobrej przyszłości. Izrael przesuwa się na prawo i jest niezbyt skory do kompromisów. Palestyńska próba zyskania uznania Narodów Zjednoczonych pokazuje ich bezsilność i jest bardziej obliczona na wywarcie presji na Izraelu, niż osiągnięcie konkretnego rezultatu.
Premier Netanjahu, nie zgadzając się dziś w zasadzie na żadne ustępstwa, ryzykuje brakiem szans na porozumienie jutro i pojutrze. W tym kontekście mniej istotne jest to, na co celnie zwrócił uwagę publicysta CNN i "Time'a" Fareed Zakaria, iż "Netanjahu przeistacza się w kogoś na wzór sowieckiego ministra spraw zagranicznych Andrieja Gromyko, zwanego 'Panem Niet', który zostanie pominięty przez historię". Najważniejszy jest bowiem fakt, iż utrzymanie obecnego stanu będzie bardzo kosztowne i szkodliwe, przede wszystkim dla Izraela i jego mieszkańców, lecz także dla Stanów Zjednoczonych i całego świata zachodniego.
Wywrzeć nacisk na silniejszego
W kontekście polskiej prezydencji w Radzie Unii Europejskiej, zważywszy na szczególnie bliskie relacje Polski i Izraela, warto byłoby przekazać Izraelowi jasne przesłanie. Moglibyśmy liczyć tutaj także na wsparcie administracji USA. Powinniśmy wyrazić przekonanie, iż nie można dłużej zwlekać z dokończeniem rozpoczętego w 1993 roku w Oslo procesu pokojowego. Zaprzestanie okupacji palestyńskiej ziemi i powstanie niepodległej Palestyny w znaczący sposób odmieni regionalną politykę. Zniknie jeden z punktów zapalnych świata, a także jeden z przykładów "starcia cywilizacji", wykorzystywanych przez terrorystów występujących pod płaszczykiem islamu.
Piotr Wołejko, dla Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego
Autor jest ekspertem ds. międzynarodowych, prowadzi bloga Dyplomacja, współpracuje z tygodnikiem "Polska Zbrojna"
Czytaj więcej na stronie: pulaski.pl