Nowe wybory w Wielkiej Brytanii. W co gra Theresa May?
Zwołane na czerwiec wybory w Wielkiej Brytanii mogą uczynić z Theresy May najsilniejszego premiera Zjednoczonego Królestwa od II wojny światowej i dać jej swobodę do wynegocjowania takiego Brexitu, jakiego sobie życzy. Ale decyzja może okazać się ryzykowna zarówno dla niej samej, jak i przyszłości całej Wielkiej Brytanii.
"Zgnieść sabotażystów" - w ten sposób wniosek Theresy May o wcześniejsze wybory na swojej okładce tabloid Daily Mail. Użyte przez sprzyjający konserwatystom brukowiec słownictwo, przypominające slogany sowieckiej propagandy (wcześniej ten sam tabloid nazwał sędziów "wrogami ludu") wywołało kontrowersje, jednak uchwyciło istotę rzeczy. Za decyzją brytyjskiej premier stała bowiem chęć wzmocnienia swojej pozycji i wyzwolenia się spod wpływów ludzi ograniczających jej swobodę działania w sprawie Brexitu - głównie z jej własnej partii. Rozpisanie nowych wyborów jest do tego dobrym sposobem, bo według niektórych prognoz Torysi mogą w nich powiększyć swoją przewagę nad laburzystowską opozycją nawet o ponad 200 mandatów, co zdaniem publicysty "Financial Times" Janana Ganesha może uczynic z niej najpotężniejszego brytyjskiego premiera od czasów Churchilla.
Kto sabotuje Brexit
Jednak nie wszyscy się zgadzają co do tego, kim są ci sabotażyści. Wedle narracji tabloidu i antyunijnych Torysów, to "remoaners", czyli ci, którzy wciąż "marudzą" nad podjętą przed Brytyjczyków decyzją i chcą zmusić rząd do zachowania bliskich związków z Brukselą oraz członkostwa w unijnym rynku - lub wręcz do wycofania się z decyzji o wyjściu z UE. Ale zdaniem większości ekspertów oraz rynków finansowych jest wręcz przeciwnie: pole działania May ograniczają zwolennicy twardej linii, którzy popychają premier do "twardego" rozwodu z Unią.
- Jeśli sondaże się potwierdzą i konserwatyści w wyborach uzyskają ogromną przewagę nad opozycją, da to premier May większą niezależność od twardych eurosceptyków, którzy w tej chwili wywierają na nią bardzo dużą presję w kwestii warunków wyjścia z Unii - ocenia w rozmowie z WP Agata Gostyńska-Jakubowska, analityk Centre for European Reform w Londynie.
Jak jednak zaznacza, prawdziwe intencje May w sprawie przyszłych relacji z UE nie są do końca znane. Jedyną podstawą do takich przewidywań są wysyłane przez nią sygnały mogące wskazywać na chęć "łagodnego" wyjścia z Unii oraz postawa May w kampanii przed referendum, kiedy opowiedziała się za pozostaniem w UE ze względu na ekonomiczny koszty opuszczenia Unii. Ekonomiści przewidują tymczasem, że "twardy" Brexit - wyjście bez pozostania częścią unijnego rynku - może mieć katastrofalne skutki dla brytyjskiej gospodarki.
- Tak naprawdę to, w jakim kierunku pójdzie Wielka Brytania okaże się dopiero po tym, jak zostanie sformowany nowy gabinet - mówi Gostyńska-Jakubowska.
Brexit na twardo?
Nie wszyscy są przekonani, że efektem spodziewanej wielkiej wyborczej wygranej Torysów będzie bardziej pragmatyczne podejście do negocjacji z Brukselą. Przeciwnego zdania jest m.in. Denis MacShane, były minister ds. europejskich w rządzie Tony'ego Blaira. Jak przewiduje były polityk, beneficjentem wyborów okaże się antyunijne skrzydło konserwatystów, które wprowadzi do Parlamentu nowych członków i zwiększy swoje wpływy.
- Spodzewam się, że May rzeczywiście wygra, jak John Major w 1992, ale okaże się, że będzie miała w swoich szeregach o wiele więcej antyunijnych torysów, co uczyni negocjacje w sprawie Brexitu nie łatwiejszymi, lecz trudniejszymi - powiedział. Na pytanie WP dlaczego tak uważa, wyjaśnił, że wynika to z charakteru lokalnych struktur partyjnych, które do wyborów w większości wystawią eurosceptycznych kandydatów.
Problemy na horyzoncie
To, czy optymistyczne sondaże się potwierdzą, zależy w dużej mierze od frekwencji. A ta może być niska, biorąc pod uwagę fakt, że będzie to dla Brytyjczyków czwarte ważne głosowanie w ciągu ostatnich trzech lat (w 2014 roku było to szkockie referendum, w 2015 wybory parlamentarne, w 2016 - referendum unijne). Co symptomatyczne, w mediach społecznościowych furorę zrobił wywiad z panią Brendą z Bristolu, która, dowiedziawszy się o decyzji rozpisania nowe wyborów odpowiada z desperacją: "Jeszcze jedne? Na litość boską, mam tego dość!".
Ale to nie koniec zmartwień dla rządu w Londynie. Nowe wybory mogą bowiem dodatkowo wzmocnić podziały między krajami i dać nowy impet dla separatystycznych dążeń w Szkocji i Irlandii Północnej. W Szkocji, gdzie w 2015 roku nacjonaliści zdobyli 54 z 56 mandatów, wynik ten może się powtórzyć, co przy wielkim zwycięstwie konserwatystów w Anglii dodatkowo wzmocni kontrast między dwoma krajami.
- Premier Szkocji Nicola Sturgeon wykorzysta każdy przejaw arogancji i szowinizmu Torysów i bezradności Laborzystów aby wzmocnić swoje argumenty za niepodległością - komentuje dr Alexander Clarskon, politolog z King's College w Londynie. Ekspert przewiduje też problemy w innych częściach Zjednoczonego Królestwa. - W Irlandii Północnej nowe wybory tylko podniosą lokalne napięcia w sytuacji, w której obie strony już teraz skaczą sobie do gardeł. A wyborcy w Walii mogą zauważyć, jak bardzo kampanie dwóch wielkich partii są oddalone od tego, co trapi ich region - dodaje.