"No to umrze. Każdy umrze". Szokująca rozmowa z dyspozytorem pogotowia
"No to umrze. Każdy umrze (...) Wysyłam tam policję" - te słowa usłyszał od dyspozytora mężczyzna, który próbował wezwać karetkę do kolegi, dławiącego się wymiocinami. Karetka pojawiła się na miejscu, ale lekarz już tylko stwierdził zgon.
O sprawie pisze portal tvn24.pl. Wszystko działo się minioną środę w Ostrowie Wielkopolskim. Przyjaciel pana Sebastiana Banasiaka po wspólnym obiedzie w ogródku, źle się poczuł. Usiadł na ławce, ale po chwili zniknął panu Sebastianowi z oczu. Okazało się, że siedzi pod drzwiami, ciężko oddycha. - Nie wiedziałem, co się dzieje z człowiekiem, w takiej sytuacji zacząłem dzwonić na numer alarmowy 112 - opowiada pan Sebastian.
Była 14:52. Taką godzinę pokazywał wówczas telefon Sebastiana Banasiaka, rejestrując połączenie z numerem alarmowym 112. Odbiera dyspozytorka z Poznania, a pan Sebastian wyjaśnia jej, co się dzieje. Dyspozytorka udziela rady, by poszkodowanego ułożyć na boku, a jego rękę umieścić pod głową. Po czym... łączy z Kaliszem.
Telefon odbiera dyspozytor. Zbiera wywiad. Dopytuje o okoliczności, pyta o alkohol. Kolega pana Sebastiana, 60-letni mężczyzna, podczas obiadu pił alkohol. - Bo ja to zgłaszałem... - mówi pan Sebastian. - Jeszcze z kimś innym mam gadać? Prosiłbym o karetkę - mówi, przekonany, że informacje przekazane poprzednio wystarczą. Dyspozytorowi zaczyna po raz kolejny tłumaczyć sytuację, ale gdy ten zaczyna zbierać ponowny wywiad, nie wytrzymuje: - Przed chwilą rozmawiałem z inną kobietą. Wszędzie łączenie jakieś! No ludzie, zgłosiłem! Ostrów Wielkopolski, ulica Kamienna.
W tym momencie słyszy reprymendę od dyspozytora: - Proszę nie dyskutować tu ze mną, tylko odpowiadać na pytania. Przedtem rozmawiał pan z Poznaniem, pan rozmawia teraz z centralą w Kaliszu.
Pan Sebastian irytuje się coraz bardziej: - To mnie jeszcze z Sopotem połączcie! To jest kpina. Nie chcę mieć człowieka na sumieniu a tu dziesięć telefonów trzeba wykonywać!
Dyspozytor wraca do zbierania wywiadu. Oprócz podstawowych informacji pyta m.in. o imię i nazwisko poszkodowanego, dopytuje, czy dobrze usłyszał nazwisko i kolejny raz pyta, czy mężczyzna jest pijany. - Ja tu muszę wywiad zebrać, wiedzieć, w jakim kodzie karetkę wysłać, jaką karetkę i tak dalej! - mówi dyspozytor.
Zgłaszający: - Wywiady będziemy robić, a tu człowiek umrze! - mówi pan Sebastian.
- No to umrze. Każdy umrze, panie! - słyszy od dyspozytora zgłaszający.
Pan Sebastian nie może uwierzyć: - Pan odbiera telefon i mówi: to niech umrze? Pan się zastanawia, co pan mówi? - wykrzykuje w telefon, ale dyspozytor upomina go ponownie: - Odpowiadać na pytania! Jeśli jest nieprzytomny, nie ma kontaktu z nim, na boku leży i wymiotuje treścią pokarmową, krew... - powtarza dyspozytor, ale pan Sebastian nie daje mu dokończyć.
- Proszę przyjechać, do cholery! Bo mnie szlag trafia - wykrzykuje. Po czym powtarza adres.
- Nie drzyj się człowieku. Policję wzywam - mówi dyspozytor i się rozłącza.
Po tej rozmowie Sebastian Banasiak ponownie zadzwonił na numer alarmowy. Po kilkudziesięciu sekundach poinformowano go, że karetka już jedzie.
Jak przekazał portalowi tvn24.pl Dariusz Bierła, dyrektor szpitala w Ostrowie Wielkopolskim, karetka wyjechała o godz. 15:01. Na miejscu karetka była siedem minut później, czyli kwadrans po pierwszym telefonie pana Sebastiana.
Lekarze stwierdzili zgon. Na miejsce - "do awanturującego się mężczyzny" - przyjechała także policja.
Źródło: tvn24.pl