Nikt nie będzie umierał za Gruzję
Gruzja miała swoje pięć minut zainteresowania świata. Wizyta prezydenta RP zakończona strzelaniną przedłużyła to zainteresowanie. I co dalej? Co kto uzyskał w tej rozgrywce?
02.12.2008 | aktual.: 02.12.2008 10:28
Najwięcej zyskała Rosja. Udało się jej ugruntować wrogość Gruzinów i Osetyńczyków, i jeszcze bardziej osłabić pozycję Gruzji w Abchazji i Południowej Osetii. Do czasu wybuchu zbrojnego konfliktu, były to gruzińskie enklawy chcące zachować status terytoriów autonomicznych. Świat tolerował fikcję rosyjskich wojsk pokojowych w błękitnych hełmach ONZ. Jednak teraz toleruje jeszcze większą fikcję, bo Rosja nie wycofuje stamtąd swoich oddziałów, pomimo obietnic i międzynarodowych porozumień, których żyrantem jest Zjednoczona Europa pod przewodnictwem Francji.
Rosja uznała niepodległość separatystycznych prowincji. Na razie inne państwa się do tego nie kwapią. Rosjanie wykorzystując swoje wpływy jeszcze z czasów Związku Radzieckiego – namówili jedynie lub zmusili starego komunistę – Daniela Ortegę, żeby jego kraj – Nikaragua – również uznał niepodległość gruzińskich enklaw. Co będzie z tego miała Nikaragua – trudno powiedzieć. Może jakieś interesy z Rosją, a może w grę wchodzi jakiś szantaż. Ortega był przed laty bardzo zaangażowany w projekt przekształcenia Ameryki Łacińskiej w latynoski związek republik radzieckich. Na razie Gruzja zerwała stosunki dyplomatyczne z Nikaraguą. To jedyny obok Rosji kraj, który opowiedział się za niepodległością gruzińskich separatystycznych powiatów. Piszę „powiatów”, bo o tego rzędu terytoria chodzi.
Ogromna Rosja, która ma problemy z utrzymaniem integralności swojego terytorium – wybrała jednak politykę obrony swoich tradycyjnych wpływów na południowym Kaukazie i postanowiła pokazać, że mimo ogromnych kosztów politycznych i ekonomicznych – nie zamierza wycofywać się z tamtego regionu. Zwłaszcza, że biegną tamtędy ważne szlaki transportu paliw z regionu Morza Kaspijskiego. W dzisiejszym świecie, nad którym wisi Damoklesowy miecz energetycznego kryzysu – to najważniejsza strategiczna sprawa. Rosja pozostaje paliwową potęgą. Jedna piąta dochodu tego kraju pochodzi z eksportu ropy i gazu. Dla tak jednowymiarowej, opartej na eksporcie surowców gospodarki – nie ma innej alternatywy jak zabezpieczanie i umacnianie monopolistycznej pozycji. Energochłonna Europa prędzej czy później musi ulec paliwowej presji. Pomagać Gruzji - Europa nie musi. Paliwa importować - jak najbardziej. Żadne afery i strzelaniny podczas wizyt głów państw – niczego tu nie zmienią. Warto przypomnieć, że całkiem niedawno podczas wizyty
prezydenta Busha w Tbilisi zamachowiec rzucił w niego granatem, który jakimś cudem nie eksplodował. Świat zajmował się tym epizodem kilka dni. Dziś już nikt o tym nie pamięta. Strzelanina w pobliżu konwoju z prezydentem RP pokazała światu, że Rosja prowadzi na Kaukazie agresywna politykę. Jednak to niczego nie zmienia, bo wszyscy od dawna o tym wiedzą. Nikt nie będzie chciał umierać za Tbilisi – to smutna prawda wynikająca z tego konfliktu. Gruzja z kartoteką w postaci dwóch prowincji, w których dominują separatyści i w których stacjonują rosyjskie wojska, będzie miała bardzo małe szanse realizacji swoich marzeń o członkostwie w NATO i Unii Europejskiej. A Rosji o to właśnie chodzi.
Zakładnikiem geopolityki jest również prezydent Saakaszwili – zwalczany przez Rosję i przedstawiany przez nią jako nieobliczalny watażka, który nie może być nigdy partnerem do rozmów. Saakaszwili musi odejść – mówią Rosjanie. Z nim nie ma żadnych szans na ułożenie cywilizowanych relacji z Gruzją. Świat - niestety dla Saakaszwilego - podziela w zaciszu dyplomatycznych gabinetów tę opinię i przyznaje Rosji prawo do co najmniej współdecydowania o tym, co się będzie działo na południowym Kaukazie.
Dla Polski sprawą strategiczną jest wspieranie takich krajów jak Gruzja, ale to wsparcie musi mieć konkretny wymierny charakter w postaci nie tylko politycznych deklaracji. Potrzebny jest rozwój stosunków gospodarczych, a o to w czasie wojny bardzo trudno. Dla Gruzji naturalnym partnerem gospodarczym i największym rynkiem jest Rosja. Alternatywą są Turcja i Ukraina. Pamiętajmy, że Gruzja to zaledwie 5 milionów mieszkańców. To determinuje potencjał gospodarczy tego kraju. Atutem Tbilisi są reformy gospodarcze pod nadzorem Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Walka z korupcją i bardziej przejrzyste struktury państwa spowodowały zainteresowanie Gruzją kapitału zagranicznego. Ten aspekt jest najistotniejszy. Gruzja musi walczyć o przynależność do cywilizacji Zachodu i bronić się przeciwko próbom zdominowania i wprowadzenia znów fatalnych standardów odstraszających zachodni kapitał. Jednak to sama Gruzja musi wykazywać determinację w tej kwestii. Prezydent Saakaszwili ją wykazuje, ale ma w
kraju mnóstwo zdeklarowanych przeciwników oraz Rosję, która nie zamierza się pogodzić z utratą swoich trwających już ponad dwa wieki wpływów. Rosja przy pomocy swoich służb specjalnych i komandosów obaliła na początku lat 90. pierwszego prezydenta niepodległej Gruzji – Zwiada Gamsahurdię i osadziła w Tbilisi byłego ministra spraw zagranicznych Związku Radzieckiego – Eduarda Szewardnadzego. Szewardnadze, gdy na skutek jego działań rozgorzała wojna domowa - rozprawił się z niepodległościową opozycją przy pomocy swoich sojuszników z Rosji, Azerbejdżanu i Armenii. Ten fakt pokazuje, że niepodległa prozachodnia Gruzja, którą chce uosabiać Saakaszwili, ma zdecydowanych wrogów także w sąsiednich krajach w mniejszym lub większym stopniu kontrolowanych przez Rosję.
Co może więc zrobić Polska, żeby wzmocnić niepodległość Gruzji? Powinna wspierać ją politycznie na międzynarodowej arenie. Jednak warto tu zaznaczyć, że wskazywanie na nieprawidłowości i problemy przy pomocy niespodziewanych wizyt w okolicach rosyjskich patroli jest źle odbierane na dyplomatycznych salonach i nie jest skuteczną metodą wspierania zachodnich aspiracji Gruzji. Mało tego - ugruntowuje przekonanie o niestabilnej i dalekiej od europejskich standardów sytuacji w tym kraju oraz zniechęca do odbywania oficjalnych wizyt w Tbilisi. Właściwymi metodami są aktywna dyplomacja i wspieranie kontaktów gospodarczych, a to jest dużo trudniejsze niż samochodowe rajdy w kierunku „ruskiej” granicy.
Jarosław Gugała specjalnie dla Wirtualnej Polski