Egzotyczna koalicja, której miało nie być
Przed wygranymi przez PiS wyborami w 2005 roku Jarosław Kaczyński zarzekał się, że koalicja z Samoobroną nie wchodzi w grę, tak samo jak poparcie kogoś z wyrokiem sądu lub przeciwko komu toczą się sprawy sądowe, bo to sprzeczne z ideałami PiS.
O Samoobronie Kaczyński zawsze mówił źle m.in., że jest tworem byłych oficerów służb bezpieczeństwa: - To są ludzie, którzy nabrali kredytów i chcą żyć jak przedsiębiorcy, a mają kwalifikacje do kopania rowów (wywiad dla "Głosu Wybrzeża", czerwiec 2003 r.) , a innym razem w sejmie stwierdził: - A jeżeli chodzi o te nieustanne ataki ze strony Samoobrony, to my się z tego cieszymy, bo wiemy, że dzięki temu rozgarnięci Polacy wiedzą, kto jest w Polsce uczciwy, a kto jest bandą jak wy (13 czerwca 2003 r.). Jego brat dodawał: - Andrzej Lepper udowodnił, że ma za nic prawo i jest politycznym awanturnikiem. Poparcie PiS-u dla tego polityka w jakiejkolwiek sytuacji jest nierealne (Radio RMF FM, marzec 2005 r.).
Do tej wydawałoby się niemożliwej (choć w polskiej polityce nie ma chyba takich granic, które byłyby nie do przekroczenia) koalicji jednak doszło. Także po głośnym zdymisjonowaniu Leppera we wrześniu 2006 r. - kiedy J.Kaczyński nazwał zachowanie swojego byłego partnera koalicyjnego warcholstwem - politycy PiS zapewniali, że żadnych rozmów z Samoobroną nie będzie.
Tymczasem kilkanaście dni później Lepper powrócił do rządu. - PiS zawarł koalicję z Samoobroną i LPR wbrew poprzednim deklaracjom, ale tak to w polityce bywa - powiedział w sejmie premier J.Kaczyński w trakcie debaty nad wotum nieufności dla Leppera.