PolitykaNiepokojące dane: podwoi się liczba chorych na raka

Niepokojące dane: podwoi się liczba chorych na raka

W ciągu najbliższych 10-15 lat, według danych epidemiologicznych, podwoi się liczba zachorowań na nowotwory. W zeszłym roku w Polsce na raka zachorowało 140 tys. osób, a 90 tys. zmarło. 70-80 % Polaków, którzy zgłaszają się do lekarza, robią to w momencie, gdy rak jest już w stadium zaawansowanym – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską dr n. med. Janusz Meder, prezes Polskiej Unii Onkologii. Zaznacza, że problem leży również po stronie lekarzy pierwszego kontaktu, którzy często banalizują pierwsze objawy nowotworu.

Niepokojące dane: podwoi się liczba chorych na raka
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

27.01.2010 | aktual.: 04.06.2018 14:43

O tym, że polska onkologia przeżywa poważny kryzys wiadomo od dawna. Już raport szwedzkich naukowców z 2009 r. (przeprowadzany co dwa lata) alarmował, że Polska należy do krajów Europy, które wydają najmniej na onkologię i udostępniają pacjentom nowych leków przeciwnowotworowych. Niestety problem ten uderza również w najmłodszych. „Nasz Dziennik” donosił niedawno, że dziecięcym szpitalom może zabraknąć pieniędzy. Dlaczego? Bo NFZ nie zwiększył poziomu finansowania w stosunku do roku ubiegłego.

O kondycji polskiej onkologii, absurdalnych decyzjach NFZ i ignorancji Polaków wobec profilaktyki zdrowotnej rozmawiamy z dr. n. med. Januszem Mederem, prezesem Polskiej Unii Onkologii. Zachęcamy również do przeczytania pierwszej części wywiadu: "Szokująca prawda o polskiej służbie zdrowia"

WP: Panie doktorze, kim są ci ludzie w poczekalni Instytutu Onkologii w Warszawie?

– Chorymi na raka. Również ludźmi, którzy przychodzą do Instytutu od niedawna, czekając na zdiagnozowanie choroby. Przysłał ich lekarz lub sami zauważyli u siebie niepokojące objawy. Są też tacy, którzy już dawno mają zdiagnozowany nowotwór. Nastąpił nawrót choroby i są zmuszeni uczestniczyć w kolejnych terapiach.

W tej poczekalni są ludzie w różnym wieku. Spotykam się z przypadkami nowotworów, które – choć kiedyś bardzo rzadko występowały – teraz zdecydowanie przybrały na sile. Żyjemy dłużej, ale wcale nie lepiej. Prowadzimy pospieszne życie, mamy złe nawyki odżywiania, stresujemy się, pijemy alkohol, palimy i nie uprawiamy sportu. To wszystko sprawia, że obniża się wiek zachorowań. Choć kiedyś rak atakował przede wszystkim ludzi po 60 czy 70 roku życia, dziś ta skala znacznie się przesunęła. Jeden procent zachorowań dotyczy dzieci.

WP: Lekarz podejrzewa u kogoś raka. Ile taki pacjent czeka na podstawowe badania?

– Nieraz pacjent ma taki typ nowotworu, że komórki dzielą się niemalże w oczach. Wiadomo, że nie może on czekać 2-3 miesiące na operację, więc traktuje się go indywidualnie. W onkologii nie sprawdza się system kolejkowy. To typ raka i jego zjadliwość decydują o tym, kto i kiedy będzie miał zabieg.

U niektórych pacjentów nowotwór rozwija się bardzo wolno. Czasem kilka tygodni w kolejce na chirurgię, chemio- czy radioterapię nic nie zmieniają w przebiegu choroby. Dlatego tak ważne jest indywidualne podejście do każdego pacjenta. Powiedziałbym, że większą bolączką jest znaczny deficyt onkologów. Polskiej służbie zdrowia przydałoby się przynajmniej 2-3 razy tyle fachowców. Nadzieją, że będzie ich przybywać, są specjalne szkolenia lekarzy różnych specjalizacji onkologicznych z funduszy Unii Europejskiej. Uczestnicy nie ponoszą z tego tytułu żadnych kosztów.

WP: Jeszcze w kwietniu 2009 r. raport szwedzkich naukowców, przeprowadzany co dwa lata, donosił, że „Polska należy do krajów Europy, które wydają najmniej na onkologię i udostępniają pacjentom najmniej nowych leków przeciwnowotworowych”. Coś się w tej kwestii zmienia?

– W pełni bym się z tymi wynikami nie zgodził. Tego typu raporty przeprowadzane są w oparciu o fragmentaryczne, nie w pełni zanalizowane dane. Wnioski w stosunku do Polski wyciąga się nawet na podstawie analiz podobnych krajów, gdzie na przykład przeznacza się równie mało pieniędzy na służbę zdrowia. Nie są więc całkiem aktualne i precyzyjne. Faktycznie oddają pewien trend w zakresie onkologii w Polsce, ale wyłącznie jako dane szacunkowe.

Tutaj akurat broniłbym minister Ewy Kopacz. Odkąd jest ministrem, to nakłady na onkologię kosztowne procedury z chemioterapii, systematycznie rosną. Odbiegają oczywiście jeszcze od tych, jakie są w Holandii, Szwajcarii czy Francji. Ale i tak zdecydowanie więcej chorych dostaje się na kosztowne terapie, niż było to jeszcze kilka czy kilkanaście lat temu. Niestety, jest to wciąż niewystarczające, bo nie przeganiamy w tym względzie nawet sąsiadów z Czech. U nas przeznacza się 6% PKB na ochronę zdrowia, czyli dwa procent więcej niż jeszcze trzy lata temu (przy czym 4 proc. tej sumy pochodzi ze środków publicznych, a pozostałe 2,2% to wydatki prywatne obywateli). Tymczasem kraje bogatsze, również borykające się z problemem finansowania wysoko kosztownych zabiegów z onkologii, mają 10% PKB. W samych Stanach Zjednoczonych wynosi ona 16%. WP: Czyli idziemy w dobrą stronę, ale zbyt wolno?

– Przede wszystkim w stosunku do postępu wiedzy medycznej. Ale to nie jest sprawa tylko minister Ewy Kopacz. Jak wysokie by nie było jej stanowisko, to jest ona tylko urzędnikiem. To zadanie przede wszystkim rządu i parlamentu, żeby uczciwie powiedzieć społeczeństwu, że bezpłatny dostęp do ochrony zdrowia ma swoje ograniczenia. Może trzeba Polaków poprosić o zgodę na współpłacenie. Na to, żeby był równy rozdział składek i żeby niektóre środki przesunąć z innych dziedzin życia właśnie na ochronę zdrowia. Bo czy jest coś ważniejszego dla społeczeństwa niż zdrowie i edukacja? Moim zdaniem nie.

Może Polacy wcale nie chcą się godzić na to, żeby wysyłać kolejne wojska interwencyjne do Afganistanu. Może środki ze zbrojeń powinny być przesunięte na ochronę zdrowia. Może wreszcie, na koniec, należałoby podwyższyć składkę dużo wcześniej, niż jest to planowane. Ale do tego potrzebne jest rozeznanie. Przede wszystkim na ile społeczeństwo rozumie problem i wyraża zgodę na zmiany, które musiałyby zostać przeprowadzone szybko i jednocześnie. Ciągle mamy do czynienia z reformą małych kroczków, która nie rozwiązuje najważniejszych dla sprawy problemów. Od czasu kampanii medialnych pokazujących krzywdę chorych, jest to w zasadzie temat zastępczy.

W dużych ośrodkach onkologicznych nie może być też limitu świadczeń. Jak będzie, to ci pacjenci będą jeździli po całej Polsce. Do Instytutu Onkologii w Warszawie często przyjeżdżają ludzie, którzy równie dobrze mogliby być leczeni w innych ośrodkach. Ale tam dyrektor szpitala, mówi „stop” już w połowie roku, bo mu się budżet na cały rok wyczerpał. NFZ nie chce z nim tego budżetu negocjować, a on z kolei – jeszcze bardziej zadłużać szpitala. Są takie ośrodki jak nasz, w których właściwie każdy zgłaszający się pacjent otrzymuje pomoc. Z ryzykiem, że potem nam za nią nie zapłacą. Robią się długi, przez co tworzy się jeszcze większy problem.

WP: „Nasz Dziennik” alarmował, że w niektórych regionach kraju do tej pory nie ma ani jednego zakładu onkologii i hematologii dziecięcej. Pana doktora to dziwi?

– Widzę ten problem trochę inaczej niż opisują go media. W Polsce jest rocznie 140 tys. nowych zachorowań na raka, z czego blisko 90 tys. osób umiera. Jeden procent stanowią dzieci, czyli osoby poniżej 18 roku życia. W skali globalnej nie ma więc potrzeby, żeby tych ośrodków pediatrycznych i hematologiczno-onkologicznych było więcej. A te, które są, są całkiem nieźle zorganizowane z tym, że wymagają stałego doposażania i dofinansowania adekwatnie do bieżących potrzeb. O tym czy nowe ośrodki są rzeczywiście potrzebne powinien decydować krajowy konsultant w dziedzinie onkologii i hematoonkologii dziecięcej.

Media nie mówią o tym, że wyniki leczenia u dzieci są znacznie lepsze niż u dorosłych. Głównie przez to, że chorych jest znacznie mniej, a lekarze i ośrodki są na bardzo wysokim poziomie. Tu trzeba podziękować panu Jurkowi Owsiakowi za to, że dzięki WOŚP udaje się zebrać naprawdę duże pieniądze i zakupić niezbędną aparaturę.

Dużo jest jeszcze do poprawienia, szczególnie w związku z kontraktami zawieranymi przez placówki. Nastąpiła znaczna poprawa, więc teraz nacisk powinien być położony na edukację rodziców, dzieci a przede wszystkim lekarzy pierwszego kontaktu. Po co? Głównie dlatego, żeby wcześnie rozpoznawać raka. Bo te świetne wyniki leczenia, które są naprawdę znakomite, bo to jest 70-75% wyleczeń u dzieci (w porównaniu z 35-40% u dorosłych), są właśnie związane z tym, że coraz wcześniej rozpoznaje się chorobę.

WP: Boi się Pan, jako onkolog, o Polaków?

– Boję się danych epidemiologicznych. Szacuje się, że w ciągu najbliższych 10-15 lat nastąpi dwukrotny wzrost liczby zachorowań na nowotwory. Finansowanie onkologii staje się więc priorytetem dla krajów całego świata. W Polsce 80% pacjentów, którzy zgłaszają się do lekarza, robi to w momencie, gdy rak jest już w stadium zaawansowanym. Nie biorą udziału w profilaktycznych badaniach. A przecież pierwszy raz w historii powojennej Polski – odkąd istnieje narodowy program zwalczania chorób nowotworowych – państwo wysyła zaproszenie na bezpłatne badanie. Tylko trzeba z tego korzystać. Ale winni są także lekarze pierwszego kontaktu, którzy często lekceważą wczesne objawy raka.

Znaczne obniżenie kosztów leczenia chorych na nowotwory widzę przede wszystkim w nieustającej edukacji społeczeństwa, podwyższaniu jego świadomości prozdrowotnej, korzystaniu z badań oferowanych przez państwo. Polska Unia Onkologii przeszkoliła w ostatnich sześciu latach już 12 tys. lekarzy rodzinnych w zakresie tzw. minimum onkologicznego, do przeszkolenia jednak pozostało jeszcze ok. 8 tys. lekarzy. Dlaczego są lepsze wyniki leczenia w USA, Kanadzie, Australii czy niektórych krajach Europy Zachodniej? Bo tam 80% ludzi wtedy przychodzi do lekarza, gdy choroba jest we wczesnym stadium zaawansowania. Czyli zupełnie odwrotnie niż w Polsce.

Polska Unia Onkologii, dążąc do dokonania zmian w świadomości Polaków, prowadzi od trzech lat kampanię i konkurs w szkołach licealnych na terenie całego kraju pod hasłem „Mam haka na raka” (www.mamhakanaraka.pl). Od tego roku również kampanię przeznaczoną dla władz samorządowych, początkowo jedynie na terenie województwa mazowieckiego, pod hasłem: „Zdrowa Gmina” (www.konkurszdrowagmina.pl).

Rozmawiała Anna Kalocińska, Wirtualna Polska

Dr Janusz Meder jest prezesem Polskiej Unii Onkologii i Kierownikiem Kliniki Nowotworów Układu Chłonnego Centrum Onkologii w Warszawie. Jako pierwszy wpadł na pomysł stworzenia w Polsce stowarzyszenia (PUO), działającego na rzecz uchwalenia przez sejm ustawy o realizacji Narodowego Programu Zwalczania Chorób Nowotworowych. Wprowadził i udoskonalił nowatorskie programy onkologiczne. Jak choćby metodę napromieniowania całego ciała przed przeszczepami szpiku kostnego, za którą w 1986 r. otrzymał nagrodę Polskiego Towarzystwa Onkologicznego. Napisał ponad sto prac naukowych opublikowanych w Polsce i zagranicą. Wykłada na licznych kursach naukowo-szkoleniowych z zakresu walki z chrobami nowotworowymi.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
nfzchorobanowotwór
Zobacz także
Komentarze (0)