Niemieccy szpiedzy w USA podczas I wojny światowej
• W USA podczas I wojny światowej działała niemiecka siatka szpiegowska • Szpiedzy Rzeszy dokonali aktów sabotażu w ponad 40 amerykańskich fabrykach i składach; zginęło w nich ponad 100 osób, m.in. 10-tygodniowe dziecko • Niemieckie akty terroru w USA były jedną z przyczyn, dla których ten kraj przystąpił do I wojny światowej
05.02.2016 16:23
• Szpiedzy Rzeszy dokonali aktów sabotażu w ponad 40 amerykańskich fabrykach i składach
• Niemieckie akty terroru w USA były jedną z przyczyn, dla których ten kraj przystąpił do I wojny światowej
• Odszkodowanie za zamach na Wyspie Black Tom RFN spłacała USA aż do 1979 r.
John Pawelski podniósł kieliszek zmrożonej wódki. Spojrzał na siedzącą obok żonę Mary Wolinski, którą poślubił kilka godzin wcześniej w kościele św. Stanisława przy 7th Street na Manhattanie. Już miał wznieść kolejny toast, kiedy salą Progress Hall wstrząsnął ogłuszający huk. Szyby wzdłuż całej Avenue A na Manhattanie wypadały z okien, tłukąc się z hukiem o bruk. Kelnerzy zaczęli wybiegać z lokalu, rzucając niesione tace. Po chwili zaczęli zrywać się z krzeseł również weselni goście, przepychając się w przeszklonych drzwiach. John i Mary zostali na sali sami, ciągle ściskając kieliszki w uniesionych do toastu dłoniach.
Wybuch na wyspie
Nocna eksplozja utrudniła życie nie tylko Pawelskim. Cały Dolny Manhattan zasypany był odłamkami potłuczonego szkła, a Statua Wolności poszatkowana została odłamkami, jakby wznosiła się na polach rozdartej wojną Flandrii. 30 lipca 1916 r. wybuchła amunicja zgromadzona w magazynach na położonej po drugiej stronie Zatoki Nowojorskiej wyspie Black Tom. Co najmniej 5 osób zginęło, w tym 10-tygodniowe dziecko, wyrzucone siłą eksplozji z kołyski. Setki osób ucierpiało od rozrzucanych w promieniu kilku kilometrów odłamków. Wybuch miliona funtów materiałów wybuchowych, wywołał trzęsienie ziemi o sile 5,5 stopnia w skali Richtera.
Pierwsze podejrzenia co do sprawców wybuchu skierowano na nocnych stróżów magazynów. W ciepłą letnią noc rozpalili oni żeliwne, dymiące piecyki, żeby odgonić chmary dokuczających na podmokłym terenie komarów. Ten trop szybko jednak okazał się fałszywy, a śledztwo okazało się o wiele bardziej skomplikowane i brzemienne w skutki.
Pomimo tego, że Stany Zjednoczone oficjalnie deklarowały neutralność w I Wojnie Światowej, po cichu wspierały państwa Ententy. Potężny strumień towarów nieustannie płynął przez ocean, zasilając drenowane wojną gospodarki. Szczególne znaczenie miały dostawy broni i amunicji, zużywanych w zastraszającym tempie podczas pozycyjnych działań na kontynencie. Wyspa Black Tom była największym punktem przeładunkowym dla wysyłanej głównie do Wielkiej Brytanii i Francji amunicji. Władze kajzerowskich Niemiec nie były tym oczywiście zachwycone.
Agenci Kajzera
Akty sabotażu zdarzały się w USA prawie od samego początku I wojny światowej. Już w 1914 r. policja wykryła próbę zniszczenia śluz na łączącym jeziora Erie i Ontario Kanale Wellandzkim. W lutym 1915 r. niemiecki agent podłożył bombę na moście łączącym Kanadę ze Stanami Zjednoczonymi w Vanceboro, powodując jednak tylko niewielkie uszkodzenia. Udaremniono również próby sabotażu w Seattle, San Francisco i Hoboken.
W podobne działania byli też zaangażowani niemieccy marynarze. Na początku wojny w nowojorskim porcie schroniło się kilkadziesiąt niemieckich statków. Nie wypływały w morze z obawy przed brytyjskimi okrętami wojennymi, gotowymi je zatopić od razu po wyjściu na pełne morze. Niemieckie załogi produkowały miniaturowe bomby w kształcie cygar. Irlandzcy dokerzy podkładali je na statkach z zaopatrzeniem, podążającym do Europy. Niemieccy agenci próbowali też zarażać konie wysyłane dla francuskiej armii bakteriami nosacizny i wąglika.
Wszystkie ślady prowadziły do niemieckiej ambasady. Oczywiście jej szef, Johann Heinrich von Bernstorff, stanowczo zaprzeczał jakimkolwiek związkom z zamachowcami. Początkowo na niemieckie działania przez palce patrzyła również administracja prezydenta Wilsona, oficjalnie starająca się utrzymać neutralność w konflikcie. Amerykańskie służby po cichu jednak rozpracowywały niemiecką siatkę sabotażystów.
Niemcy liczyli na to, że Amerykanie - zaabsorbowani problemami wewnętrznymi - będą trzymać się swojego tradycyjnego izolacjonizmu. Kajzerowskim strategom, na tle wydarzeń w Europie, szczególnie skuteczne wydawało się podsycanie w amerykańskim społeczeństwie etnicznych waśni.
Zawodowi amatorzy
Niemcy nie mieli w Ameryce Północnej profesjonalnej siatki wywiadowczej. Zadania wypełniali zwykle attache zatrudnieni w niemieckiej ambasadzie, często po krótkim tylko przeszkoleniu w tej dziedzinie. Amerykańscy agenci ukradli jednemu z nich teczkę z dokumentami, kiedy ten zdrzemnął się na stacji metra. Znaleziono w niej rachunki dotyczące finansowania sabotażowej działalności. Zebrane dowody wskazywały niezbicie, że w sprawę zamieszany jest niemiecki attache wojskowy Franz von Papen. Miał on opłacać zarówno zamachowca z Vanceboro, jak i Irlandczyków pakujących śmiercionośne cygara między towary na amerykańskich statkach.
Dodatkowych danych dostarczył Amerykanom angielski wywiad, radzący sobie wówczas bez trudu z niemieckimi depeszami dyplomatycznymi. Mózgiem operacji podkładania ładunków wybuchowych miał być chemik i oficer wywiadu marynarki Franz von Rintelen. Skłócony z Papenem, wracał w sierpniu 1915 r. do Niemiec posługując się fałszywym szwajcarskim paszportem. Aresztowany po drodze przez Brytyjczyków w Falmouth, zaprzeczał swojej szpiegowsko-dywersyjnej działalności. Załamał się dopiero po tym, kiedy na wydaną po niemiecku przez jednego z policjantów komendę ''baczność'', wyprężył się i stuknął obcasami.
Ucieczka Papena
Dalsze ślady prowadziły do bliskich współpracowników Papena. Karl Boy-Ed, żeglarz i nowelista, prowadził bogate życie towarzyskie, nawiązując wiele cennych znajomości wśród nowojorskiej socjety. Był zamieszany w oszustwa paszportowe i próby zakupu parcel na wybrzeżu. Planowano przeznaczyć je pod baterie artyleryjskie, które miały osłaniać ewentualny niemiecki desant morski. Jednak Boy-Ed szybko musiał uciekać z USA. Podobnie jak Papen, który w grudniu 1915 r. został uznany za persona non grata.
Siatka niemieckich agentów dostała się wtedy pod kierownictwo Wolfa von Igela, funkcjonariusza niemieckiego wywiadu, od początku wojny rezydującego w Nowym Jorku. Policyjna pętla ciągle się jednak zacieśniała. Kiedy Igel próbował przenieść dokumenty siatki z dotychczas zajmowanego biura przy Wall Street do niemieckiej ambasady w Waszyngtonie, przygotowani na to amerykańscy policjanci wkroczyli tam 16 kwietnia 1916 r. Nie bacząc na jego przestrogi i groźby o pogwałceniu immunitetu dyplomatycznego, przejęli całe archiwum. Niemiecka siatka wciąż jednak była aktywna i zdolna do poważnych zamachów, jak ten na Black Tom Island. Przyczyniała się też do tego słabość amerykańskich służb.
''Bomb Squad'' z Nowego Jorku
Wywiad i kontrwywiad były wówczas w powijakach. Walka z przestępczością spoczywała głównie na barkach lokalnych stróżów prawa. Nowojorska policja miała w tym czasie duże doświadczenie w zwalczaniu działalności terrorystycznej. Już w roku 1905 zorganizowano specjalny zespół ekspertów do zwalczania wymuszeń dokonywanych przy pomocy bomb podkładanych przez włoski gang ''Czarnej Ręki''. Zajmował się on również zamachami bombowymi dokonywanymi przez anarchistów. Zapobiegł między innymi wysadzeniu przez nich Katedry św. Patryka w 1915 r.
Po wybuchu na Black Tom Island, ''Bomb Squad'' nowojorskiej policji został skierowany do walki z sabotażystami. Dowodził nim policyjny weteran Tom Tunney. Stworzył on specjalny zespół do wyjaśnienia przypadków niemieckiego sabotażu, nazwany dla zachowania pozorów ''The New York City Bomb and Neutrality Squad''.
Zespół Tunney'a przeanalizował dane z terenowych jednostek policji i szybko znalazł tropy prowadzące do prawdziwych sprawców. Mówiący po niemiecku policjanci penetrowali doki i knajpy New Jersey, zbierając informacje o eksplozji na wyspie i zamiarach sabotażystów.
Pętla się zaciska
W końcu w ręce policji dostał się Michael Kristoff - słowacki emigrant z Austro-Węgier. Wydała go właścicielka domu w którym mieszkał, zaniepokojona jego nocnymi nieobecnościami, śmierdzącymi naftą ubraniami i plikiem pieniędzy, który przypadkiem znalazła w kieszeni niezbyt majętnego dokera. Aresztowany przez policję przyznał jedynie, że dwóch strażników magazynów mogło pracować dla Niemców. Tym sposobem trafiono na ślad niemieckich wspólników Kristoffa - Lothara Witzke i Kurta Jahnke. To właśnie oni mieli wysadzić składy amunicji na wyspie. Na razie byli jednak nieuchwytni dla amerykańskich władz.
"Bomb Squad" Tunney'a zatrzymał również innego niemieckiego dywersanta, Paula Koeniga. Oficjalnie odpowiedzialny za ochronę niemieckiego mienia w USA - w tym rezydencji Bernstorfa i biura Papena na Wall Stret - nielegalnie brał udział w przygotowywaniu zamachów na transporty kierowane do aliantów. Znaleziony przy nim ''czarny notes'', wiele mówił o tym procederze. Między innymi o łączących Koeniga i Papena związkach w dywersyjnej działalności.
Śledztwo przyniosło też wiele innych interesujących informacji. Wykryto m.in., że von Papen nawiązał współpracę z indyjskim i irlandzkim ruchem niepodległościowym. Niemcy mieli pomagać im w walce z Brytyjczykami, m.in. dostarczając zakupioną w USA broń. Naświetliło również rolę, jaką niemiecki wywiad odgrywał w prowokowaniu amerykańsko-meksykańskich konfliktów w nadziei na odwrócenie uwagi Stanów Zjednoczonych od Europy.
''Telegram Zimmermanna''
Wybuch na Wyspie Black Tom był największym sukcesem sabotażystów. Pomimo intensywnego śledztwa i rozbicia niemieckiej siatki, kajzerowscy szpiedzy nie zaprzestali swojej działalności. Do wiosny 1917 r. dokonano aktów sabotażu w ponad 40 amerykańskich fabrykach i składach. Zginęło w nich ponad 100 osób. Przyniosło to jednak skutek odwrotny od zamierzonego. Amerykanie nie dali się zastraszyć. Szkody wyrządzone przez niemieckich dywersantów nie okazały się poważne dla amerykańskiej gospodarki ani dla pomocy przeznaczonej dla aliantów.
Niemiecki sabotaż na terytorium USA i bezpardonowa kampania zatapiania amerykańskich statków przez niemieckie U-booty sprawiły natomiast, że stosunek amerykańskiego społeczeństwa do Niemiec stawał się coraz bardziej wrogi. Na sile przybierała działalność organizacji agitujących za przystąpieniem przez Stany Zjednoczone do wojny. Zdarzały się nawet pojedyncze przypadki linczu na amerykańskich obywatelach pochodzenia niemieckiego.
Kroplą, która przelała czarę, był tzw. ''telegram Zimmermanna'', wysłany w styczniu 1917 r. przez ministra spraw zagranicznych Rzeszy do niemieckiego ambasadora w Meksyku. Zimmermann proponował w nim sojusz Meksyku z państwami centralnymi w zamian za pomoc w odzyskaniu terytorium utraconego w wojnach z USA. Depesza została przekazana przez Brytyjczyków prezydentowi Wilsonowi, który zdecydował o publikacji tekstu w prasie. W wyniku oburzenia amerykańskiej opinii publicznej Stany Zjednoczone w kwietniu przystąpiły do I wojny światowej, co przesądziło o jej wyniku.
Powojenny dług
Sprawa eksplozji na Wyspie Black Tom została ostatecznie załatwiona w 1953 r., kiedy to RFN zgodziła się zapłacić Stanom Zjednoczonym 50 mln dolarów odszkodowania. Ich spłata zakończyła się w 1979 r.
W działalność komisji śledczej do sprawy wybuchu na Black Tom Island zaangażowany był Bruce Bielaski, syn polskiego emigranta - weterana wojny secesyjnej, który w 1912 r. został drugim z kolei szefem FBI. Przy sprawie tej, jeszcze jako pracownik departamentu sprawiedliwości, śledcze szlify zdobywał Edgar J. Hoover, późniejszy wieloletni dyrektor Biura. Sprawa ta dała również potężny impuls do rozwoju amerykańskiego wywiadu wojskowego, który wchłonął w swoje szeregi także policjantów z nowojorskiego ''Bomb Squad''. Powstały też komórki wywiadu i kontrwywiadu radiowego (SIGINT). Śledztwa w sprawach związanych z kontrwywiadem zaczęło prowadzić Biuro Śledcze, poprzednik FBI. Franz von Papen jako kanclerz Republiki Weimarskiej utorował w latach 30. drogę Adolfowi Hitlerowi do władzy w Niemczech.
John Pawelski i Mary Wolinski zaginęli gdzieś w mrokach historii, długo wspominając swoje przerwane w tak nieoczekiwany sposób wesele.
Grzegorz Janiszewski
Grzegorz Janiszewski jest doktorantem na Uniwersytecie Szczecińskim i stałym współpracownikiem "Polski Zbrojnej".
Materiał nadesłany do redakcji serwisu "Historia" WP.PL.