Niemcy strzegą polskiej granicy. Dowódca: Żona mi powiedziała, jedź i im pomóż
Pułkownik Jörg Sievers i jego 300 żołnierzy, którzy z baterią Patriot pilnują polskiej granicy, wcale nie zamierzają stać na polu "dla ozdoby", jak to sugerował Jarosław Kaczyński. - Jestem naprawdę wdzięczny polskim żołnierzom za to, jak przygotowali tu teren. To niewiarygodne, że udało im się to wszystko zrobić w 14 dni - podkreśla dowódca niemieckiego kontyngentu. I zapewnia, że zestrzeli każdą rakietę, która zagrozi Zamościowi i okolicom.
Kiedy po wybuchu rakiety w Przewodowie (gdzie zginęło dwóch polskich obywateli), minister obrony Niemiec Christine Lambrecht zaoferowała polskiemu rządowi wysłanie przeciwlotniczego systemu Patriot, Jarosław Kaczyński krytykował ten pomysł. Stwierdził, że Niemcy stojący na polskiej granicy to rozwiązanie "dla ozdoby", "nie ma militarnych zalet".
- Dotychczasowa postawa Niemiec nie daje żadnych podstaw do tego, żeby sądzić, że oni zdecydują się na ingerencję, na to, żeby strzelać do rakiet rosyjskich - powiedział prezes PiS. Rządzący politycy żarliwie dyskutowali, czy wypada przyjmować pomoc od Niemców. Bo my jej nie potrzebujemy, więc może niech oddadzą swoje Patrioty Ukrainie. Niesnaski zakończył prezydent Andrzej Duda: - To ważny gest sąsiedzki i sojuszniczy - powiedział podczas wizyty w Berlinie.
Niemcy jednak pilnują polskiej granicy
Od tego czasu minęły nieco ponad dwa miesiące. Z pułkownikiem Bundeswehry Jörgiem Sieversem siedzimy w namiocie ustawionym w Polsce, na środku pola po uprawie rzepaku. Siedząc przy stole, pijemy kawę z tekturowych kubków. Nie można napisać, gdzie ten namiot się znajduje. Musi wystarczyć tyle, że jest to w pobliżu Zamościa. Ważne jest, "aby mieć dobry widok z pola w kierunku polskiej wschodniej granicy".
Wyrzutnie są regularnie tankowane, a rakiety skierowane na wschód, gotowe do startu. Radar pracuje i monitoruje przestrzeń powietrzną. Działa połączenie i wymiana danych z polskim Centrum Operacji Powietrznych w Warszawie. Wyjaśnijmy od razu - Niemcy włączeni są zarówno w krajowy systemy dowodzenia, jak i system dowodzenia NATO. Dzięki temu druga taka tragedia jak we wsi Przewodów ma już się nie wydarzyć.
Kiedy relacjonujemy pułkownikowi Sieversowi, iż niektórzy politycy wątpili w to, że niemieccy żołnierze będą strzelać do rosyjskich rakiet, ten otwiera oczy ze zdziwienia. - Tu nie ma się nad czym nawet zastanawiać, ani w to wątpić. Gdybym zobaczył lecącą w naszą stronę rosyjską rakietę, zagrażałaby ona nie tylko nam, ale także Zamościowi i okolicom. Zestrzelilibyśmy ją w obronie własnej. W takiej sytuacji kryzysowej nawet bym nie pytał - mówi dowódca niemieckiego kontyngentu. - W sytuacji zagrożenia mamy dwie minuty na reakcję. Jeśli jesteśmy atakowani, bronimy się. To jest jasne! - podkreśla.
Od razu też zapewnia: - Politykę zostawiamy za drzwiami. Czujemy się tutaj bardzo mile widziani. Współpracujemy z polskim wojskiem. Ta współpraca jest doskonała, czy tu na miejscu, czy w koszarach w samym Zamościu. Wszyscy są dla nas bardzo życzliwi, co jest bardzo budujące - kontynuuje rozmówca WP.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jak daleko patrzy NATO? Ataki na Ukrainę widać jakby na żywo
Jak wygląda system obronny strzegący polskiej granicy? Niemieccy żołnierze, którzy monitorują niebo za pomocą radarów, pracują na zmianach po osiem godzin przez całą dobę. Ich zadania wymagają najwyższej koncentracji. Obsługa techniczna Patriotów pełni służbę przez 12 godzin na dobę. Ci, którzy w danym dniu nie są "w terenie", ogrzewają się w ciepłych koszarach w Zamościu.
Pułkownik Sievers tłumaczy, że misja w Polsce jest trudniejsza niż to samo zadanie, które niemieccy żołnierze wykonują na Słowacji. Tam stacjonują 200 km od granicy z Ukrainą. W Polsce jest to około 50 km. Według dowódcy znacznie skraca to czas reakcji na zbliżające się zagrożenie - wynosi on do dwóch minut. Na szczęście NATO widzi znacznie dalej niż horyzont ze wsi pod Zamościem.
- Na radarach widzimy różne obiekty. To nie musi być rakieta. Może to być samolot lub helikopter. Nasza przewaga polega na tym, że jesteśmy bezpośrednio skomunikowani z Centrum Operacji Powietrznych (COP) w Warszawie. COP widzi więcej niż my i szybciej wie o ewentualnym zagrożeniu. Wszystkie znajdujące się w Polsce radary są połączone w jedną sieć, z której informacje dostarczane są do Warszawy. My również mamy dostęp do tych danych - tłumaczy pułkownik Sievers.
- W praktyce system pozwala nam bezpośrednio obserwować rosyjskie ataki rakietowe na Ukrainę oraz działania ukraińskiej obrony przeciwlotniczej i być uprzedzonym. Jeśli Rosja wystrzeli rakiety balistyczne, jesteśmy w stanie obliczyć ich trajektorię. Warszawa wie o tym jeszcze szybciej niż my. Dzięki temu możemy w porę namierzyć ewentualne zagrożenie dla terytorium Polski - kontynuuje.
Niemieccy żołnierze są w Zamościu od 25 stycznia. Dowódca zapewnia, że do tej pory nie było żadnych poważnych alarmów.
Rozkaz przyszedł przed świętami. Pakujecie się do Polski
Armia niemiecka, informując o misji w Polsce, opublikowała życiorys płk. Sieversa. Wynika z niego, że jest jednym z najbardziej doświadczonych niemieckich oficerów w tej specjalizacji. 30 lat służby, od początku działał w obronie przeciwlotniczej. Był zarówno dowódcą grupy Patriot, jak i oficerem wykładowcą w niemieckiej placówce szkoleniowej w El Paso w Teksasie. Był doradcą ds. koncepcji i rozwoju dla niemieckich sił powietrznych oraz pracował w Sztabie Generalnym. Gdy w 2022 roku wybuchła wojna w Ukrainie, powierzono mu dowództwo pierwszego niemieckiego kontyngentu obrony powietrznej na Słowacji.
Zdarzało się, że już w 1998 roku brał udział w manewrach razem z polskimi żołnierzami. - Dawno temu było to w takim mieście jak Ustka. Bardzo się cieszyłem z powrotu - wspomina i od razu zapewnia, że już podczas poprzednich ćwiczeń z polskim wojskiem docenił profesjonalną i bardzo koleżeńską współpracę.
Jörg Sievers przyjechał do Polski z nieco ponad 300 żołnierzami. Na razie na pół roku. - Zakładamy jednak, że nasza obecność w Polsce również mogłaby trwać dłużej. Najpóźniej w maju zapadną decyzje na szczeblu politycznym, co wydarzy się od lipca. Wykonujemy misję. Wszyscy są świadomi sytuacji, a takie rozmowy odbywają się w koordynacji między rządami polskim i niemieckim - wyjaśnia rozmówca WP.
Rozkaz wyjazdu do Polski przyszedł tuż przed świętami, 23 grudnia. Co na to rodzina oficera? - Moja żona doskonale wie, czym się zajmuję, ale też rozumie sytuację, że to jest wschodnia granica NATO. Powiedziała: "Wspierajcie ich, idźcie tam, gdzie faktycznie jest takie zagrożenie, bo to ma sens". Nawiązała w ten sposób do incydentu z Przewodowa, w którym zginęło dwóch polskich obywateli - opowiada pułkownik.
Wieś pod Zamościem. To rolnik udostępnił pole pod Patrioty
Płk Sievers mówi, że sama podróż na miejsce już była małą przygodą. Pokonali 1100 km, aż asfaltowa droga skończyła się we wsi pod Zamościem. Polski żołnierz wskazał: to tutaj, rozstawiacie się na tym polu. Wokół pustka, śnieg i błoto, na horyzoncie widać może kilka domów.
- Jestem naprawdę wdzięczny polskim żołnierzom za to, jak przygotowali tu teren. Zbudowali drogi, stawiali namioty, kontenery i sanitariaty. To niewiarygodne, że udało im się to wszystko zrobić w 14 dni. Gdybym powiedział moim podwładnym, że muszą tak ciężko pracować, patrzyliby na mnie spode łba - podkreśla dowódca niemieckiego kontyngentu.
U mieszkańców wsi, przy której stanęła eskadra Patriot, obecność niemieckich żołnierzy nie wzbudza sensacji. - Właściwie to ani jeden Niemiec się tu nie pokazał. Siedzą za pagórkiem. Do nas nie zachodzą. Widać tylko samochody - mówi starszy pan ze sklepu spożywczego.
Wiadomo, że teren pod bazę udostępnił znany w okolicy rolnik. Z prośbą o udostępnienie terenu zwróciło się do niego Ministerstwo Obrony Narodowej. Nie udało nam się z nim skontaktować, mieszka poza wsią. - Najlepiej, żeby wokół obecności wojsk panowała cisza. Nie ma co tu komentować i kusić złego losu - usłyszeliśmy od przedstawiciela lokalnych władz.
Tomasz Molga, Tomasz Waleński, dziennikarze Wirtualnej Polski