Niemcy. Polski opiekun oskarżony o mordowanie seniorów. Wkrótce wyrok
Nieprzyjemny i leniwy, a w opinii niemieckiej prokuratury także "zimnokrwisty seryjny morderca". Grzegorz W. oskarżony jest o zabijanie swoich podopiecznych. Sąd w Monachium wyda wyrok w jego sprawie.
Polski opiekun Grzegorz W. pracował w co najmniej 69 domach w Niemczech. Prokuratura zarzuca mu zabijanie swoich sędziwych podopiecznych. Miał im aplikować śmiertelne dawki insuliny. Jego wina wydaje się nie do podważenia. Pytanie tylko, czy 38-latek dostanie najwyższy wymiar kary.
Odpychające zachowanie i wygląd
Grzegorz W. dostawał zlecenia za pośrednictwem polskich firm pośredniczących w wysyłaniu opiekunów do Niemiec. Jego podopiecznymi były osoby, które wymagały pomocy, a nie chciały iść do domów opieki. W mowie oskarżycielskiej prokuratura wyraziście nakreśliła sytuację panującą w domach, w których Polak był zatrudniony.
Za każdym razem, gdy Grzegorz W. po raz pierwszy dzwonił do drzwi, wywoływał szok swoim wyglądem i zachowaniem. Zdaniem prokuratury zachowywał się w sposób "naburmuszony i władczy", a niedbały strój mężczyzny o wzroście 1,62 m i wadze 156 kilo dla niektórych był tak odpychający, że na samym wstępie rezygnowali ze współpracy.
Piotr Zgorzelski zakażony koronawirusem. Wicemarszałek: "Czuję się z tym kiepsko"
Już wcześniej karany
Negatywne pierwsze wrażenie niemal zawsze potwierdzało się w praktyce. Wulgarnie ubliżał swoim podopiecznym. Odmawiał wstawania do nich w nocy, dawał im środki nasenne i wyłączał budzik, by móc się wyspać. Zamiast papieru toaletowego używał chusteczek, które następnie rozrzucał w łazience. Opróżniał lodówki i kradł wszystko, co nie było przymocowane na stałe.
38-latek już w Polsce był karany więzieniem za kradzież i oszustwa. Po wyjściu z zakładu karnego skończył 120-godzinny kurs kwalifikujący go do wykonywania zawodu opiekuna. Jego motywacją nie była jednak praca, lecz dostęp do domów w celach rabunkowych. W aktach sprawy odnotowano jego stwierdzenie: "bogatym Niemcom trzeba kraść ich euro" albo "forsa jest najważniejsza, bo bez niej umrę".
Śmiertelne zastrzyki
Prawie zawsze rodziny dążyły do jak najszybszego zakończenia współpracy z Grzegorzem W., w niektórych przypadkach on sam kończył ją po paru dniach. Jednak w sześciu przypadkach było już za późno. W., który przyjmował na stałe insulinę ze względu na cukrzycę, wstrzykiwał swoim pacjentom dawki tej substancji, które prowadziły do zgonu. Kilku osobom udało się przeżyć śmiertelne zastrzyki.
Do serii zarzucanych mu czynów doszło w kilku niemieckich krajach związkowych w ciągu zaledwie dziesięciu miesięcy, od kwietnia 2017 do lutego 2018. Pomoc domowa jednej z ofiar powiedziała w śledztwie, że ofiara w ostatnim dniu swojego życia określiła Grzegorza W. mianem "diabła". Następnej nocy pacjent już nie żył, najprawdopodobniej zamordowany przez człowieka, który miał być jego opiekunem.
Stawką jest najwyższy wymiar kary
W procesie prokuraturze udało się udowodnić zaledwie trzy zabójstwa, zaś zarzuty co do pozostałych zostały wycofane w imię zasady, że "wątpliwości działają na rzecz oskarżonego". Nie zmienia to faktu, że prokuratura podtrzymała swoje żądanie: dożywotnie pozbawienie wolności w izolacji. To najwyższy w Niemczech wymiar kary.
Podczas swojej mowy końcowej W. okazał skruchę i prosił rodziny swoich ofiar o przebaczenie. Wielu krewnych po dziś dzień cierpi na traumę. Niektórzy sami popadli w choroby z powodu rozpaczy, że dopuścili tego człowieka do swoich starych rodziców.
Zobacz także: