Niemcy odbierają Polkom dzieci. Ostatnia nadzieja w premier Szydło
- Jugendamt zarzucił mi, że jestem niezaradną matką, bo nie znam niemieckiego - mówi jedna z poszkodowanych matek, której niemiecka organizacja odebrała dwóch synów. Teraz matki zrzeszone w Stowarzyszeniu Rodziców Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech szukają pomocy u polskiego rządu.
Konferencja z udziałem Stowarzyszenia Rodziców Przeciw Dyskryminacji w Niemczech oraz czterech poszkodowanych matek odbyła się w czwartek w Berlinie. Kobiety pochodzą z różnych regionów Niemiec. Łącznie odebrano im dziewięcioro dzieci. Jugendamt to instytucja powstała w latach 20. XX wieku i miała za zadanie opiekować się trudną młodzieżą.
W przypadkach zaniedbania dzieci przezopiekunów lub znęcania się nad nimi, nierzadko Jugendamty krytykowane są za opieszałość i brak zdecydowania; z drugiej strony zarzuca się im ingerowanie w życie rodzin i naruszanie prywatności.
Prezes stowarzyszenia Wojciech Pomorski mówił dziennikarzom, że "traktat polsko-niemiecki powinien zostać wypowiedziany, ponieważ nierespektowane są prawa polskich obywateli mieszkających w Niemczech". Zdaniem Pomorskiego poprzedni rząd nie był zainteresowany pomocom poszkodowanym kobietom, ponieważ uważał ich apele za zakłócanie relacji polsko-niemieckich. Co więcej prezes stowarzyszenia pokłada wielkie nadzieje w rządzie Beata Szydło.
Nie zna niemieckiego, dlatego jest złą matką?
Aleksandra Urbanik to matka 2-letniego Natana i 8-letniego Konrada. Jugendamt odebrał jej chłopców w maju tego roku, a jako przyczynę podał ich "nadmierą ruchliwość i agresję". Ponadto niemiecka organizcja zarzuciła pani Aleksandrze, że nie jest zaradna, ponieważ nie zna języka niemieckiego.
- Zarzucono mi chorobę psychiczną. Teraz chcą mi zabrać prawa rodzicielskie. Od miesiąca nie widziałam swoich dzieci - wyznała Urbanik.
Kolejną z poszkodowanych jest Weronika Drozdowska, mieszkajaca w Lubece. Jej Jugendamt odebrał pięcioro dzieci w wieku 2, 5, 7, 10 i 12 lat w kwietniu 2017 roku.
- Zabrali dzieci ze szkoły, przedszkola i domu, mówiąc że są maltretowane i bite. Zarzucono mi i mojemu mężowi, że jesteśmy alkoholikami. Rozdzielili rodzeństwo. W dniu, w którym to się stało, nasz najstarszy, 26-letni syn Łukasz popełnił samobójstwo - mówiła przez łzy kobieta.
Z niemiecką organizacją walczy także Marzena Kosińska z Berlina. 5-letni syn Eryk został jej odebrany przed dwoma laty. Służby zarzuciły jej alkoholizm i chorobę psychiczną. Teraz Eryk od dwóch lat mieszka z niemiecką rodziną zastępczą.
- Chcę głośno mówić o naszym dramacie. Jugendamt zarabia na nas, gdyż otrzymuje minimum 190 € dziennie za dziecko plus inne dodatki. Przeżywamy dramat. Bardzo tęsknię za moim synkiem i postawię cały świat, aby go odzyskać - mówiła Kosińska.
Interes na dzieciach?
Wiceprzewodniczący stowarzyszenia Uwe Kirchhoff powiedział, że ze strony Jugendamt z nieścisłościami spotkał się nieraz. Jego zdaniem organizacja często manipuluje rodzicami i dziećmi, a czasami dochodzi nawet do przejawów "jawnego rasizmu".
Kirchhoff, który przez 12 lat pracował w urzędach do spraw dzieci i młodzieży, zaznaczył jednak, że nie każdy Jugendamt pracuje źle.
Jednakże zdaniem Kirchoffa sprawa czterech Polek pokazuje rażącą niekompetencję i uprzedzenia ze strony urzędników. Wedłud wiceprzewodniczącego stowarzyszenia psychologowie, którzy wydawali opinie na temat Polek nie mieli odpowiednich kwalifikacji.
- 90 proc. dokumentów, które produkują Jugendamty, jest nielogiczne i nic nie warte. Osoby pochodzące z Polski, nawet jeśli mają niemiecki paszport, są przez urzędników traktowane jak Polacy, a więc dyskryminowane - powiedział Kirchhoff. I dodał, że szokujacy jest zakaz porozumiewania się rodziców z odebranym im dzieckiem po polsku.
Co więcej Uwe Kirchoff uważa, że Jugendamty w swoich postępowaniach kierują się własnym interesem. Koszty miesięcznej opieki nad odebranym dzieckiem szacowane są na 12 tys. euro.
Wiceprzewodniczący stowarzyszenia przypomniał także, że część przepisów o funkcjonowaniu Jugenamtów pochodzi z lat 30. ubiegłego wieku. To stało się przed kilkoma laty tematem krytycznego raportu Parlamentu Europejskiego. Unijna komisja badała wówczas skargi rodziców z różnych państw UE, którzy zarzucali Jugendamtom utrudnianie lub wręcz uniemożliwianie im kontaktu z dzieckiem w przypadkach, gdy sąd orzekł dostęp rodzicielski pod nadzorem.
Źródło: PAP / dziennik.pl / WP