Niemcy na wojnie z tanim mięsem. Ma być ekologiczniej
Nowa koalicja rządowa w Niemczech chce zmusić hodowców do rezygnacji z produkcji przetworzonego mięsa. Na rynku ma być więcej żywności zdrowej i ekologicznej. To osobista ambicja Cema Özdemira, ministra rolnictwa z partii Zielonych. Jego zdaniem cena żywności powinna uwzględniać koszt środowiskowy.
Nowy niemiecki minister rolnictwa z ramienia partii Zielonych Cem Özdemir wie, jak sformułować chwytliwy slogan. "Czasami mam wrażenie, że dobry olej silnikowy jest dla nas ważniejszy niż dobry olej do sałatek" – powiedział w miniony weekend popularnej niemieckiej gazecie "Bild am Sonntag".
Dietę przeciętnego Niemca określił jako zbyt niezdrową. Ponad 50 proc. dorosłych ma nadwagę – powiedział, obwiniając o to produkty przetworzone, zawierające zbyt dużo cukru, tłuszczu i soli.
"Poprzedni rząd zbyt długo próbował skłonić przemysł do redukcji tych składników dobrowolnymi zobowiązaniami. To już się skończyło. W moim urzędzie wprowadzone zostaną wiążące cele" – wyjaśniał minister.
Özdemir skarżył się, że ogólna jakość żywności w Niemczech jest zbyt niska, podobnie jak ceny żywności. "Nie powinno być już żadnych cen śmieciowych. Doprowadzają one gospodarstwa rolne do ruiny, uniemożliwiają dobrostan zwierząt, sprzyjają wymieraniu gatunków i obciążają klimat. Chcę to zmienić". Cena żywności powinna, jego zdaniem, wyrażać "ekologiczną prawdę".
Zadeklarowanym celem nowego rządu, sformułowanym w podpisanej pod koniec listopada umowie koalicyjnej, jest zwiększenie udziału ekologicznie uprawianej ziemi w Niemczech z obecnych 10 proc. do 30 proc. do 2030 roku.
Te deklaracje to żadna nowość dla Christopha Minhoffa, szefa Federacji Żywności w Niemczech, stowarzyszenia branżowego, które reprezentuje kilkaset firm spożywczych.
– Özdemir wyważa otwarte drzwi – powiedział DW. – W ostatecznym rachunku nic nie pomoże, jeśli firma będzie próbowała sprzedać coś, co po prostu zostanie na półce. Potrzebne są produkty, które konsumenci będą kupować.
Wysoki koszt mięsa
Minhoff upiera się, że przemysł spożywczy robi już co najmniej tyle, ile każda inna branża, aby jego produkty były zrównoważone i przyjazne dla klimatu. – Nikt nie chce produkować więcej mięsa z torturowanych zwierząt – powiedział. – Wszystkie te cele zostały sformułowane już wcześniej. Problem jest taki, że to kosztuje. Kluczowe pytanie brzmi: kto za to zapłaci?
W lipcu 2021 roku specjalna komisja rządowa ds. przyszłości rolnictwa przemysłowego, złożona zarówno z grup ekologicznych, jak i grup rolników, określiła te same ogólne cele, które wskazał Özdemir. Było to zmniejszenie spożycia mięsa i zwiększenie ochrony klimatu. Co zaskakujące, komisja doszła do wniosku, że kilogram wołowiny powinien kosztować pięć lub sześć razy więcej niż obecnie – ponad 80 euro za kilogram, a nie około 13 euro, tak jak teraz.
Taka podwyżka cen byłaby konieczna, aby zrównoważyć koszty ponoszone w związku z zanieczyszczeniem środowiska i utratą bioróżnorodności. Według tych samych obliczeń, produkty mleczne powinny kosztować od dwóch do czterech razy więcej niż obecnie, stwierdziła komisja.
Komisja wyliczyła również, że szkody wyrządzone środowisku przez rolnictwo przemysłowe powodują koszty w wysokości około 90 mln euro rocznie i zaleciła zainwestowanie 7-11 mld euro rocznie w sfinansowanie przekształcenia przemysłu rolnego w ekologiczny.
Jak stwierdzono w raporcie, w żadnym wypadku nie da się uniknąć zmniejszenia całkowitej ilości zwierząt hodowlanych w niemieckich gospodarstwach.
Rolnicy i ekolodzy: te same cele, różne drogi
Rolnicy i ekolodzy wcale nie są sobie tak odlegli, jak sugerują to czasami debaty medialne. Rolnicy wyraźnie chcą, aby ich żywność była bardziej ceniona.
Reinhard Jung, szef niezależnej grupy rolników "Freie Bauern" (Wolni Rolnicy), sam będąc rolnikiem na pół etatu, z zadowoleniem przyjął ogólny kierunek obrany przez Özdemira.
– Jeśli konsumenci świadomie pytaliby o żywność regionalną i wyprodukowaną w sposób zrównoważony, zwiększyłoby to nie tylko uznanie, ale ostatecznie ilość pieniędzy, które rolnicy mogą zarobić – powiedział DW.
Jung nie uważa jednak, że ceny żywności muszą koniecznie wzrosnąć, aby rolnicy otrzymywali godziwe wynagrodzenie. – Jeśli udałoby nam się uszczknąć trochę pieniędzy od dużych supermarketów, dużych rzeźni i dużych zakładów mleczarskich, na rzecz producentów, konsument nie musiałby płacić dużo więcej – komentuje.
Wolni Rolnicy mają trzy główne pomysły na swojej liście życzeń do Özdemira. Po pierwsze, etykieta pochodzenia na każdym produkcie żywnościowym, aby konsumenci mogli łatwiej zidentyfikować lokalnie produkowaną żywność. Po drugie to, co Jung nazywa sprawiedliwymi relacjami w łańcuchu dostaw, aby rolnicy wiedzieli z góry, ile dostaną zapłaty. W obecnym stanie rzeczy wielkie koncerny rolnicze płacą rolnikom później, w oparciu o siły rynkowe w momencie sprzedaży.
– Ten niewiarygodnie wyzyskujący system widać szczególnie w przypadku mleka – stwierdza Jung. – Rolnik dopiero po miesiącu dowiaduje się, ile tak naprawdę dostaje za litr; mianowicie to, co zostaje, gdy wszyscy pośrednicy dostali już swój udział.
Po trzecie Jung chce ustawy regulującej tzw. unbundling, która rozbije monopole wielkich koncernów przemysłowych. To, jak twierdzi, może również prowadzić do obniżenia cen dzięki sile wolnorynkowej konkurencji i pozwolić rolnikom odgrywać aktywną rolę w konkurencji.
Zobowiązania rządu
Z tych trzech celów etykieta pochodzenia znalazła się w nowej umowie koalicyjnej, a kwestie wokół dwóch pozostałych są przynajmniej poruszane. Nowy rząd wyraził ambicję, aby opracować system, który umożliwia przedsiębiorstwom rolnym rekompensatę kosztów bieżących, a jednocześnie wspiera inwestycje w rolnictwie.
Ale Niemiecki Związek Rolników, znacznie większa grupa lobby przemysłowego, wątpi, czy ustawa rozbijająca monopol będzie politycznie lub prawnie realistyczna.
– Rolnicy są pod dużą presją, ponieważ detaliści negocjują bardzo twardo – mówi Udo Hemmerling, zastępca sekretarza generalnego stowarzyszenia. – Ale rozdzielenie jest tak naprawdę tylko teoretyczną opcją. Na arenie międzynarodowej jest bardzo mało przykładów, kiedy organy ochrony konkurencji były w stanie rozbić duże firmy.
Żądania Hemmerlinga są skromniejsze: proponuje on państwowe premie dla rolników, którzy oferują lepszą ochronę zwierząt lub środowiska. Takie inwestycje państwowe wydają się nieuniknione, biorąc pod uwagę ambicje niemieckiego ministra rolnictwa Cema Özdemira, ale są też trudne, bo na życzenie liberalnej FDP, jednego z trzech koalicjantów, rząd już wykluczył podwyżki podatków i dodatkowe pożyczki.
Kogo stać na ekologiczną żywność?
W debacie pojawia się także aspekt społeczny, którego centrolewicowy rząd z socjaldemokratycznym kanclerzem nie może ignorować. Wyższe ceny żywności oznaczają wzrost kosztów utrzymania, co byłoby problematyczne dla osób o niskich dochodach.
W Niemczech 3,8 mln osób korzysta z zasiłków państwowych, dlatego Paritaetischer Gesamtverband, organizacja dachowa zrzeszająca niemieckie organizacje pomocy społecznej, domaga się, by mniej zamożni Niemcy otrzymali rekompensaty za wyższe ceny żywności.
– Faktem jest, że konieczna transformacja ekologiczna musi iść w parze z dobrą polityką społeczną – mówi przewodniczący stowarzyszenia, Ulrich Schneider. – Ludzie muszą mieć poczucie, że są uwzględniani.
Z tego powodu Schneider uważa, że mówienie Özdemira o wzroście cen żywności jako swojej głównej linii argumentacji, a nie o kwestiach ekologicznych i zrównoważonych przedsiębiorstwach, było niefortunne.
Autor: Ben Knight/Deutsche Welle