Nielegalne uczelnie?
Brak zezwolenia ministerstwa i Państwowej
Komisji Akredytacyjnej na prowadzenie studiów w miejscowościach
poza siedzibą uczelni wyższych nie musi być przeszkodą do
prowadzenia tam nauczania studentów - pisze "Dziennik Zachodni".
Tak jest m.in. w przypadku bytomskiej "filii" Wyższej Szkoły Humanistyczno-Ekonomicznej z Łodzi. Prof. Jerzy Malec, szef Konferencji Rektorów Zawodowych Szkół Polskich w Krakowie mówi, że to naganne i patologiczne. Należy dbać o dobre imię uczelni. Zebraliśmy wiarygodne informacje na temat łódzkiej szkoły. Przesłaliśmy je do ministerstwa i PKA, by usunęli to zło - wyjaśnia.
Jak wykazało dziennikarskie śledztwo "DZ", WSHE w Bytomiu może prowadzić zajęcia tylko dla studentów filologii. Dlaczego zatem można tam studiować informatykę? Sprytnie omija się prawo. Student podpisuje dwie umowy: z WSHE na przeprowadzenie konsultacji i egzaminy oraz z Instytutem Postępowania Twórczego na kursy przygotowujące do egzaminów. Prowadzący kursy wpisują oceny ze swoich zajęć do... indeksów WSHE. Teoretycznie jest to zgodne z prawem. Ale jak się okazuje, nie do końca.
Prof. Jerzy Malec podkreśla, że wyniki egzaminów i dyplomy takiej uczelni mogą zostać zakwestionowane przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego (MNiSW). Jeśli student jest kształcony mimo braku wymaganych prawem zezwoleń, to jest to fikcja. Z kolei dyplom może okazać się tylko papierkiem, który można co najwyżej na pamiątkę do szuflady włożyć.
Zdaniem Ewy Kafarskiej, rzeczniczki ministerstwa, rynek sam oczyści się ze szkół, które są nastawione tylko na zysk. Kafarska podkreśla, że jeszcze na początku roku mieliśmy w kraju 333 wyższe niepubliczne szkoły. Teraz ich liczba spadła poniżej 300. Resort, by pomóc studentom w trafnym doborze uczelni, zamieścił na swojej stronie internetowej wykaz szkół, którym cofnięto lub zawieszono uprawnienia do prowadzenie niektórych kierunków. Widnieje na niej 15 uczelni niepublicznych. (PAP)