Nielegalne plaże na Helu. NIK alarmuje, mieszkańcy potwierdzają
- Było widać, jak jeździły koparki - sołtys Chałup nie ukrywa, że kontrowersje wokół niektórych pól kempingowych narastają od lat. Urzędnicy nie będą mogli już przymykać oczu na nielegalnie powiększanie plaż, bo do gry wkroczyła Najwyższa Izba Kontroli.
- Samorząd i urząd morski są właścicielami gruntów, więc mogą coś z tym zrobić, ale u nas, w mieście Hel, na szczęście tego problemu nie mamy. Ma go za to Władysławo i przyległe plaże - mówi Marek Chroń, przewodniczący Rady Miasta Helu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Widzimy, że jedni coś mogą"
W rozmowie z Wirtualną Polską Marcin Budzisz, sołtys Chałup, wyjaśnia, że niektóre z problematycznych pól kempingowych mają w nazwie wyraz "Chałupy", ale administracyjnie podlegają pod pobliskie Władysławowo. Jednak nie wszystkie, poza tym sam daleki jest od posądzania wszystkich o nieuczciwe praktyki.
- O tym problemie oczywiście słyszałem, on nie jest nowy - zaznacza. - Słyszało się, że kilku właścicieli pól nawoziło sobie piasek, żeby zwiększyć teren swojego pola kempingowego. Zresztą z Chałup było widać, jak jeździły koparki. Dzięki temu może tam być więcej przyczep kempingowych w pierwszych rzędach przy morzu, gdzie są najwyższe ceny.
Sołtys zauważa, że najlepiej zmiany na brzegu widać na zdjęciach z lotu ptaka i z dronów. NIK właśnie dzięki takim fotografiom mógł porównać, co się zmieniło.
- Dla nas, mieszkańców, ważne jest, żeby wszelkie poszerzanie plaż odbywało się z rozsądkiem i zgodnie z przepisami prawa, a nie na lewo. To jest ingerencja przyrodnicza. Mamy nadzieję, że nie będzie jak kilka lat temu, kiedy były media w tej samej sprawie, a potem i tak nikt nic z tym nie zrobił - nadmienia Marcin Budzisz.
I dodaje: - Kiedy zwykły, szary obywatel zrobi coś nie tak, to prędzej czy później po niego przyjdą. A tutaj, w przypadku drogich pól kempingowych, gdzie w grę idą miliony złotych, nikt nic nie robi? I to mimo tego, że są zdjęcia i że lata temu nagłośniły to media? Co my, mieszkańcy, mamy o tym myśleć? Widzimy, że jedni coś mogą, a inni nie.
"Takich to można śpiących ukraść"
Udało nam się skontaktować jeszcze z kilkoma mieszkańcami Półwyspu Helskiego, którzy mają blisko do kontrowersyjnych terenów, przy których powiększyła się plaża, ale albo w ogóle nie chcieli mówić, albo robili to tylko anonimowo. Jak tłumaczyli, każdy z nich żyje z turystyki, więc nie chcą problemów. Uważają, że spora część osób przyjeżdżająca na kempingi to bogaci turyści, nieraz z Warszawy, dlatego niektórzy uważają te miejsca za dobre do "lansu".
- Te kempingi to właściwie inny świat niż tu u nas, w miejscowości - podkreśla mieszkanka Chałup, która wynajmuje pokoje. - Nikt nikogo na poszerzaniu nie złapał, ale ja uważam, że nie chciał. My te roboty czasem słyszeliśmy z domów, a żadne służby ich nie słyszały ani nie widziały? To takich to można śpiących ukraść i by sami nie zauważyli, że ktoś ich zabrał. Niech coś z tym zrobią, bo ile jeszcze trzeba na nich dowodów?
Problem nie jest nowy
Według raportu NIK podległy rządowi PiS Urząd Morski w Gdyni przymykał oko na dowożenie piasku na pola kempingowe na Półwyspie Helskim, dzięki czemu biznesmeni mogli wynajmować większy teren.
Najwyższa Izba Kontroli poinformowała, że niedawno z własnej inicjatywy sprawdziła, czy instytucje podległe rządowi i samorządom należycie chroniły brzeg w latach 2020-2023. Okazało się, że nie wszystkie.
"Choć pracownicy Urzędu Morskiego w Gdyni, w latach 2020-2023 (do 31 marca) prowadzili kontrole dotyczące pasa technicznego Półwyspu Helskiego i ochrony brzegu morskiego w tym rejonie, to jednak wobec stwierdzenia, bez zgody Dyrektora tego Urzędu m.in. nawiezienia i nasypania ziemi na terenach ośmiu pól kempingowych Półwyspu Helskiego, w tym na brzeg morski, nie wszczęto postępowań administracyjnych w celu ewentualnego wymierzenia administracyjnej kary pieniężnej. Do wymierzenia i ustalenia kary uprawniony był Dyrektor Urzędu Morskiego w Gdyni" - czytamy w komunikacie NIK-u.
Urząd Morski w Gdyni podlegał pod Ministerstwo Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej, które rząd PiS powołał do życia od razu po dojściu do władzy, w 2015 r. i zlikwidował w 2020 r., po rekonstrukcji rządu. Od tego czasu urząd podlega pod ministerstwo infrastruktury.
Ale to nie jest problem tylko rządów PiS. Pojawił się już wcześniej. Pracownicy NIK-u w swoim komunikacie dodali, że występuje od co najmniej od 18 lat. Jak wskazali, w latach 2005-2013 plaża nad morzem powiększyła się o ponad 7 ha, a w kolejnych latach o 6 ha. Na piasku, który rzekomo nie wiadomo skąd się wziął, stanęły przyczepy kempingowe oraz obiekty szkół sportów wodnych.
"W Urzędzie Morskim w Gdyni nie podejmowano (poza pismami do właścicieli czterech pól kempingowych) działań mających na celu zaprzestanie naruszania prawa własności Skarbu Państwa oraz dochodzenia wynagrodzenia za bezumowne użytkowanie tych terenów. Tym samym nie egzekwowano uprawnień właścicielskich Skarbu Państwa do tych terenów" - opisał swoje zarzuty NIK.
Będzie już inne podejście
Rząd się zmienił, więc zmienił się też dyrektor Urzędu Morskiego, którym została Anna Stelmaszyk-Świerczyńska, która już wcześniej krytykowała właścicieli kempingów za bezprawne działania.
Kiedy jednak serwis Spider'sWeb pytał ją o raport NIK-u, odpowiedziała, że nie wynika z niego jednoznacznie, że to kierowana przez nią instytucja ma się zajmować ochroną nabrzeża przed ludźmi, bowiem wymienione są w nim aż cztery różne instytucje. Zapowiada jednak, że ona i podlegli jej urzędnicy będą zgłaszać podejrzane sytuacje do Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska (w przypadku kwestii przyrody) i Wojewódzkiego Inspektora Nadzoru Budowlanego (w przypadku nielegalnej zabudowy).
Na tym się nie skończy. NIK chce, by minister infrastruktury sprawdził, czy nie doszło do zaniechań ze strony poprzedniego dyrektora. Izba wysłała również szereg wniosków do instytucji, których zadaniem jest kontrola brzegu półwyspu, zwłaszcza na terenach pól kempingowych. Dodatkowo NIK chce, by ministerstwo środowiska dokonało rewizji przepisów, bo być może przyda się ich zmiana.