Niech żyje kolor!
Przesilenie wiosenne zawsze wprowadza nas w rodzaj delikatnej manii. Roznosi nas energia, poprawia nam się nastrój i podwyższa samoocena. Nie bez powodu w wielu kulturach świata wraz z nadejściem wiosny urządza się huczne symboliczne pożegnanie zimy, zła i śmierci.
Pufff! – kolorowe chmury przesłaniają niebo. Ulice spływają barwnymi rzekami. Czerwony, żółty, zielony, niebieski – tego dnia trudno być bezbarwnym. To Holi – indyjskie święto wiosny. W tym roku wypadło w połowie marca. Jego obchody rozpoczynają się pierwszego dnia po pełni księżyca w miesiącu falgun. Choć u zarania nawiązywało do wydarzeń religijnych, dziś to zwariowany i pełen barw festiwal, w czasie którego odwraca się naturalny porządek rzeczy. Nie ma podziału na lepszych i gorszych, kobiety czy mężczyzn – wszyscy są sobie równi, wszyscy są tak samo mokrzy i kolorowi.
Starzy ludzie pamiętają jednak, że święto ma przypominać o zwycięstwie dobra nad złem, o zwycięstwie sprawiedliwego, bezgrzesznego człowieka nad śmiercią. Brzmi znajomo? Cóż – radość z życia to wspólna cecha wszystkich wiosennych obrzędów jak świat długi i szeroki.
W Indiach stoi za tym taka opowieść: pewien srogi król otrzymał od bogów dar nieśmiertelności i od tego czasu wymagał od poddanych nie tylko bezwzględnego posłuszeństwa, ale i tego, aby tylko jemu oddawano cześć. Sprzeciwił się temu jego własny syn – gorliwy wyznawca Wisznu. Kiedy król się o tym dowiedział, postanowił uśmiercić niepokornego młodzieńca. Próbowano różnych metod egzekucji: rozdeptywania przez słonie, utopienia czy porzucenia w lesie na pastwę dzikich zwierząt. Nic jednak nie skutkowało. Za każdym razem bóg Wisznu ratował swego wyznawcę. W końcu rozzłoszczony król nakazał swej siostrze Holice (która była demonem i także dostała od bogów dar nieśmiertelności), aby zasiadła na stosie, trzymając na kolanach niepokornego księcia. Król liczył na to, że księcia uda się w ten sposób spopielić. Rozgniewani bogowie odebrali Holice życie, a chłopiec został ocalony. Dlatego w wigilię święta Holi pali się ogniska, często spalając w nich symboliczną kukłę demona. Dzień później Hindusi, racząc się tradycyjnym
świątecznym napojem na bazie konopi indyjskich, cieszą się z życia, obrzucając się barwnikami.
Tradycyjnie kolorowy proszek, pasta czy barwiona woda powinny być pozyskiwane z leczniczych roślin – kurkumy (właściwości przeciwzapalne), szafranu, miodli indyjskiej (roślina o działaniu przeciwbakteryjnym i przeciwgrzybicznym), klejowca jadalnego (ma właściwości przeciwbiegunkowe, proszek z tej rośliny dodaje się także do zapraw murarskich), jednak dziś tańszą i szybszą metodą jest wytwarzanie barwników syntetycznych. Nad tym zepsuciem obyczaju boleją nie tylko tradycjonaliści, ale także organizacje zajmujące się ochroną zdrowia. Wiele kolorowych farbek zawiera bowiem naprawdę szkodliwe składniki. W czarnych znajdują się toksyczne związki ołowiu, w srebrnej – rakotwórczy bromek glinu, w czerwonej – siarczan rtęci. Błękity wywołują reakcje alergiczne, zielenie z siarczanem miedzi mogą nawet oślepiać. Dlatego w Indiach powstaje ruch, który chce uczyć dzieci pozyskiwania barwników według dawnych receptur.
O północy szaleństwo się uspokaja i tłum idzie się umyć. Kolejny dzień służy – jak przyzwoite święto – odwiedzinom u rodziny i objadaniu się pysznościami. Świat wyblakł. Kolory spływają z ulic, ustępując codziennej szarości. Porządek zostaje przywrócony. Znów – mimo że system kastowy został zniesiony w Indiach w 1947 roku – nikt nie ma wątpliwości, że bramin jest braminem, a śudra śudrą. Zamyka się kolejny święty cykl życia i śmierci. Do następnego Holi.
Olga Woźniak