Niebezpieczne zaangażowanie polskiego Kościoła

Afera, jaka wybuchła wokół jednego zdania mojego artykułu w „Rzeczpospolitej”, pokazuje, jak niebezpieczne mogą być relacje między partią władzy a Kościołem. Oświadczenie kardynała Stanisława Dziwisza jest zaś najlepszym dowodem na prawdziwość moich słów, a także na to, jak szkodliwa dla autorytetu hierarchy może być próba zamazywania widocznych gołym okiem faktów.

Niebezpieczne zaangażowanie polskiego Kościoła
Źródło zdjęć: © AFP

23.08.2011 | aktual.: 23.08.2011 12:34

Ostra reakcja na przychylny metropolicie krakowskiemu tekst niezwykle mnie zaskoczyła. Warto przypomnieć, że tekst „Ks. Natanek: między Lutrem a ojcem Pio”, do którego odnosił się kardynał Stanisław Dziwisz, nie był poświęcony kurii krakowskiej, ale fenomenowi ks. prof. Piotra Natanka. Próbowałem w nim pokazać, że ten niewątpliwie charyzmatyczny kapłan wkroczył na niebezpieczną drogę, która może jego samego, ale także jego wielbicieli doprowadzić nie tylko do schizmy, ale nawet do herezji. Przesadne zaufanie do objawień prywatnych, ustanawianie własnych świąt czy odrzucanie władzy hierarchicznej bywa bowiem często początkiem drogi odejścia z Kościoła. Gdzieś na marginesie wspomniałem zaś, że popularność ks. Natanka w niektórych środowiskach krakowskich bierze się z tego, że ludzie postrzegają go jako przeciwnika „skrajnego upolitycznienia kurii krakowskiej”. I właśnie to zdanie, w którym nie padały nazwiska ani nawet przykłady, wywołało ostrą, choć nie do końca dla mnie, ale i dla wielu duchownych, z
którymi w ostatnich dniach rozmawiałem, zrozumiałą reakcję kardynała Stanisława Dziwisza.

Metropolita krakowski napisał…

Już samo to, że po tekście, który prawdopodobnie przeszedłby w większości niezauważony, sam kardynał wydaje oświadczenie dość ostro dementujące opinię zawartą w artykule, jest całkowicie nietypowe. W Polsce, ale i na świecie, nie zdarza się, by metropolici polemizowali z tekstami publicystycznymi. Nie jest też czymś typowym wypuszczanie takich polemik, jako pilnych w agencjach informacyjnych, a tak się właśnie stało. Katolicka Agencja Informacyjna, która w sobotę pracuje od 16, została zmuszona do wypuszczania „pilnej” depeszy z oświadczeniem metropolity krakowskiego już o godz 14. I to w dniu tak ważnej dla archidiecezji krakowskiej uroczystości, jaką jest odpust w Kalwarii Zebrzydowskiej.

Zaskakująca była jednak także treść samego oświadczenia. Kardynał Dziwisz nie odnosi się w nim bowiem do samego zarzutu, zamiast tego prezentuje ogólnie słuszne rozważania na temat politycznego zaangażowania Kościoła. Żeby nie być gołosłownym, zacytuję zresztą ten dokument. „Wiele razy przypominałem, również ustami rzecznika prasowego, że Kościół nie łączy swej misji z żadną partią polityczną. Taka jest doktryna kościelna, której katolicy powinni być wierni. To, że spotykamy się z racji pełnionych obowiązków z politykami różnych opcji, nie może być przedmiotem nadinterpretacji. Niedorzecznością i krzywdzącym posądzeniem są słowa publicysty „Rzeczpospolitej” o upolitycznieniu krakowskiej kurii. Myślę, że domeną ludzi świeckich jest działanie polityczne, a do duchowieństwa należy ewangelizacja. Słowa redaktora są głęboko krzywdzące i ideologizują rolę Kościoła. Wydaje się, że opierają się na wypowiedziach i blogach ludzi, którzy są uprzedzeni, a może nawet niezrównoważeni. To oni chcą narzucić opinii
publicznej swoje osobiste i szkodliwe opinie, a jeśli jednocześnie mienią się ludźmi Kościoła, to wzywam ich do poważnej refleksji” – napisał metropolita krakowski.

Forma jest przekazem

Ten dokument nie odnosi się jednak do mojego zarzutu. W tekście, o którym mowa, nie twierdziłem bowiem, że kardynał głosi nauczanie niezgodne z katolicką ortodoksją, lecz jedynie to, że w praktyce działania kurii krakowskiej, a dokładniej najbliższego otoczenia metropolity krakowskiego i jego samego, trudno niekiedy dostrzec wierność tej zasadzie. A dowody na to można mnożyć. I metropolita krakowski doskonale je zna, ponieważ w niezwykle zawoalowany sposób odnosi się do nich, wskazując, że spotkania z politykami różnych opcji nie powinny być nadinterpretowane.

Pytanie tylko, czy organizowanie rekolekcji dla jednej opcji politycznej, spotkania tuż przed zapadnięciem ciszy wyborczej i z udziałem mediów z kandydatami PO, czy stwierdzenie, że Jan Paweł II najbardziej lubił Hannę Gronkiewicz-Waltz, i to w trakcie kampanii wyborczej, można uznać za standardową ewangelizację? Czy zdaniem metropolity krakowskiego tak właśnie wyglądają relacje z politykami różnych opcji. Trudno nie zadać też pytania, dlaczego podobnie nagłośnione spotkania nie odbywały się z politykami innych opcji (już bez wymieniania nazwisk), czy dlaczego nigdy nie padło zaproszenie na rekolekcje dla Prawa i Sprawiedliwości. Pierwsze tego typu sytuacje można było oczywiście składać na karb braku orientacji w polskiej sytuacji. Ale jako że po pięciu latach nic się nie zmieniło, to można już stwierdzić, że wygląda to na wspieranie jednej opcji.

Nie są to zresztą jedyne dowody. Niecodziennie zdarza się, by najbliższym współpracownikiem metropolity był rodzony brat lidera partii władzy na terenie diecezji. Samo to mogłoby nie być jeszcze zarzutem, gdyby nie to, że poseł Raś wykorzystywał to, że jego brat jest najbliższym współpracownikiem kardynała. Jakiś czas temu roznosił osobiście do małopolskich proboszczów listy, w których namawiał do głosowania na PO. A część z nich przyjmowała go tylko dlatego, że obawiała się wpływów jego brata w kurii. Kardynał mógł oczywiście początkowo o tym nie wiedzieć. Ale jako że o sprawie informowały media, powinien już wówczas zakończyć sprawę.

Wycofane nominacje

Celność zarzutów potwierdzają zresztą nieoficjalne (ale powtarzane także przez sprzymierzeńców PO w polskim Kościele) informacje o tym, że sprawa ks. Rasia miała już zostać załatwiona. Jak poinformował „Gazetę Krakowską” ks. Kazimierz Sowa (a informacje te potwierdzają również moi rozmówcy z Krakowa), w kurii był już przygotowany dekret nominujący ks. Rasia na proboszcza parafii mariackiej (to najbardziej chyba prestiżowa parafia w Krakowie), a także tytuł infułata (co notabene zazwyczaj oznacza, że kandydat nie załapał się na sakrę biskupią, i w zasadzie nie ma już na nią szans). Decyzja ta miała być ogłoszona 17 sierpnia, ale została wstrzymana właśnie dlatego, że kardynał tak ostro zareagował na mój tekst. Nie oznacza to jednak, że ostatecznie metropolita krakowski jej nie podtrzyma.

Samo to, że zdecydowano się na taki krok, i to tuż przed wyborami, jednoznacznie pokazuje, że krakowscy kurialiści mieli świadomość kłopotu, jakim są dla wizerunku kardynała i samego krakowskiego Kościoła, rodzinne relacje najbliższego współpracownika metropolity krakowskiego. Gdyby było inaczej, wycofywanie go ze stanowiska sekretarza nie miałoby racji bytu. Miejsce, jakie dla ks. Rasia przygotowano, nie pozostawia zaś wątpliwości, że dla kardynała Dziwisza była to niezmiernie trudna decyzja. Do tej pory parafia mariacka była „nagrodą” dla najbardziej zasłużonych kapłanów, wieloletnich proboszczów czy szczególnie ważnych kurialistów. Nieczęsto zdarzało się zaś, by otrzymywali ją – z całym szacunkiem dla pracy tych ostatnich – bardzo młodzi, jak na proboszczów w archidiecezji – sekretarze arcybiskupów krakowskich.

Upartyjnienie niebezpieczne w każdym kierunku

Na koniec trudno nie zwrócić uwagi na jeszcze jedną kwestię. Otóż istotą mojego zarzutu wobec najbliższego otoczenia metropolity krakowskiego nie było to, że wspiera ono Platformę Obywatelską (choć można się zastanawiać, po antykościelnych, a przede wszystkim niezgodnych z nauczaniem Kościoła, wypowiedziach i decyzjach polityków tej partii, czy Kościół powinien wspierać jej kandydatów), ale to, że otwarcie wspiera ono w ogóle jakąkolwiek partię. Nic takiego zaś w przypadku pasterza nie powinno mieć miejsca. Polska jest zbyt głęboko podzielona partyjnie, by można się było zgodzić, aby takie same podziały wprowadzać także w Kościele. Tam mowa musi być „tak tak, nie nie”, ale nie może być ona motywowana partyjnie, lecz ewangelicznie. Jeśli takiego wyczucia zacznie brakować nawet hierarchom, będzie to śmiertelnie niebezpieczne nie tylko dla Kościoła, ale także dla państwa. Zabraknie bowiem ostatniego gwaranta przekazu nauczania moralnego, ostatniego rozjemcy w podzielonym niezwykle głęboko społeczeństwie.

Dlatego trzeba protestować także w sytuacji, gdyby – w jakiejkolwiek innej kurii – otwarcie organizowano rekolekcje tylko dla posłów Prawa i Sprawiedliwości czy gdyby przed każdymi wyborami w świetle reflektorów przyjmowano tam kandydatów tej partii. Nic takiego jednak nie ma miejsca, a gdyby się zdarzyło, natychmiast podniósłby się rwetes na całą Polskę. Dziesiątki ekspertów dowodziłoby, że to skandal, upartyjnienie itd. Ale że sprawa dotyczy wspierania PO, nikt nie widzi w tym nic dziwnego. I bardzo proszę, by nie przekonywać mnie, że analogią do zachowania najbliższego otoczenia metropolity krakowskiego jest Radio Maryja czy tygodnik „Niedziela”. Te ostatnie są mediami, a te mają prawo do wyrażania własnych opinii, nawet jeśli są kościelne. Takie samo prawo ma również „Tygodnik Powszechny”, który zresztą przez lata, gdy miał jeszcze realne znaczenie, korzystał z niego wspierając Unię Demokratyczną czy Unię Wolności. Czym innym są jednak gazety, a czym innym Kościół hierarchiczny. Ten ostatni dla własnego
dobra, ale też dla skuteczności własnego nauczania, powinien takiego zaangażowania unikać.

Tomasz P. Terlikowski, "Gazeta Polska"

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)