Nie żałuję. Przeciwnie, bardzo ci dziękuję. Czyli o debacie Kaczyński-Tusk [OPINIA]
Jakkolwiek brutalnie by to brzmiało, dopóki Jarosław Kaczyński i Donald Tusk będą decydowali o kształcie polskiego życia publicznego, dotąd będzie dużo złych emocji i mało myślenia o budowaniu wspólnej przyszłości Polaków - pisze Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski.
Wirtualna Polska oraz Onet - wspólnie i w porozumieniu - chciały zorganizować debatę przedwyborczą, do której zaproszono prezesa Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego oraz lidera Koalicji Obywatelskiej Donalda Tuska.
Tusk powiedział, że przyjdzie. Obóz Kaczyńskiego zlekceważył zaproszenie. Debaty zatem nie będzie. I z jednej strony trochę przykro, ale z drugiej - czy ktokolwiek wierzy w to, że politycy są w stanie jeszcze rzeczowo i spokojnie debatować, a nie krzyczeć i oskarżać? Próba była.
Coraz częściej mam przekonanie, że tej Polski się już nie poskleja.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wydawało się, że walka obozów postkomunistycznego z postsolidarnościowym to społeczny nowotwór, na który, po latach udręki, nie zasłużyliśmy.
Dopiero jednak gdy zaczęła się walka wewnątrz obozu postsolidarnościowego - niejednorodnego przecież od dziesięcioleci - zobaczyliśmy, jak źle może być.
Jakkolwiek brutalnie by to brzmiało, dopóki Jarosław Kaczyński i Donald Tusk będą decydowali o kształcie polskiego życia publicznego, dotąd będzie dużo złych emocji i mało myślenia o budowaniu wspólnej przyszłości Polaków.
Nie ma co szukać fałszywego symetryzmu
WP oraz Onet zrobiły swoje - chciały zaprosić dwóch liderów, by starli się na wizje rozwoju Polski.
Można oczywiście zastanawiać się, czy ten format był odpowiedni - przykładowo, czy nie powinno się zorganizować debaty z liderami wszystkich komitetów, a nie ograniczać się do dwóch.
Ale też nie udawajmy idiotów: kluczowe znaczenie dla tego, którędy będzie podążać Polska w najbliższych latach, ma to, czy z wyborczego starcia zwycięski wyjdzie Jarosław Kaczyński, czy Donald Tusk. I od zawsze media skupiały, skupiają się i będą się skupiać na tych, którzy są najsilniejsi i mają największe poparcie społeczne.
Poza tym - mówię szczerze - akurat w tej kwestii nie mam sobie wiele do zarzucenia, bo od dawna rozmawiam z przedstawicielami mniejszych partii oraz opisuję ich pomysły.
Nie ma co szukać fałszywego symetryzmu: Tusk zgodził się debatować z Kaczyńskim, a Kaczyński nie chce debatować z Tuskiem.
Oczywiście kompani szefa Prawa i Sprawiedliwości znajdą zaraz milion powodów, dla których rozmowa z Tuskiem jest niepotrzebna, a wręcz niewłaściwa.
Polacy zasługują na odrobinę normalności
Lada moment zapewne rządowa TVP ponowi zaproszenie dla Donalda Tuska do jednego ze swoich programów.
Ale Polacy zasługują na odrobinę normalności. Przejawem takowej byłaby sytuacja, w której lider większości rządowej z liderem opozycji spotkaliby się w jednym pomieszczeniu i starali przekonać nieprzekonanych obywateli do swoich wizji. Czy zrobiliby to podczas debaty zorganizowanej przez WP i Onet, czy przez Polsat i Interię, czy przez TVP i TVN (czy ktokolwiek dziś wyobraża sobie taką współpracę?) - bez znaczenia.
Ale też - skoro jestem Słowik - mam ochotę zaśpiewać niczym Edyta Geppert, że nie żałuję. A konkretnie - nie żałuję, że tej debaty nie będzie. Możemy się domyślać, jak by ona wyglądała.
Kaczyński i Tusk przyszliby obładowani złośliwymi bon-motami o konkurencie, mieliby zupełnie gdzieś zadawane im pytania; po prostu chcieliby wygłosić opracowane przez swoich spin-doktorów twierdzenia.
Następnie Karnowski (nie podaję imienia nie ze względu na złośliwość, tylko po prostu nie wiem, który Karnowski) by powiedział, że Kaczyński świetny, a Tusk fatalny. Tomasz Lis z kolei stwierdziłby, że Tusk genialny, a Kaczyński skończył się na Kill 'Em All (tytuł albumu muzycznej grupy Metallica, wydany w 1983 roku - red.).
I bylibyśmy w punkcie wyjścia. Co najwyżej przez dwa dni takie pismaki jak ja mogłyby się powymądrzać, która złośliwostka była celna, a która przekraczała granice dobrego smaku.
Upadek standardów
Stwierdzam to z żalem, ale debata polityczna w Polsce umarła. I nie chodzi tylko o starcia na najwyższym szczeblu, te przedwyborcze, lecz także o codzienne spory w studiach telewizyjnych, jakich wiele.
Oglądam te programy publicystyczno-polityczne trochę z przyzwyczajenia, trochę z obowiązku, i zanim poseł X otworzy usta, wiem, co powie. Wiem, że lada moment poseł Y mu przerwie, żeby wygłosić swój monolog, ale X zakrzyknie "ja panu nie przerywałem!".
Ostatecznie zaś prowadzący program zacznie przekrzykiwać wszystkich, przez dłuższą chwilę nie będzie mu się to udawało, aż w końcu politycy w studiu się uspokoją, a dziennikarz powie, że tak dalej być nie może. I przypomni, że widzowie nie słyszą przekrzykujących się polityków.
Szkopuł w tym, że czy słyszą, czy nie słyszą, nie ma to dużego znaczenia. Bo sytuacje, w których ktoś ma cokolwiek sensownego do powiedzenia - czyli mówi o danej sprawie, o sposobach rozwiązywania kwestii społecznych, a nie wymierza kolejne pociski w politycznego przeciwnika - są coraz rzadsze.
A ja się tak zastanawiam: może to nie z politykami jest kłopot, tylko z nami? Może to my przestaliśmy oczekiwać poważnej rozmowy o istotnych sprawach, tylko w polityce zaczęliśmy widzieć i zaczęliśmy chcieć coraz brutalniejszego show?
Chętnie bym o tym porozmawiał z jakimś mądrym politykiem. Tylko boję się, że i tak nie będzie odpowiadał na pytania, lecz trajkotał nakręcony, że Tusk lub Kaczyński to największe zło, jakie spotkało Polskę.
Patryk Słowik jest dziennikarzem Wirtualnej Polski
Napisz do autora: Patryk.Slowik@grupawp.pl