Nie miała etatu na życie
Miała na imię Bogusia, czwórkę dzieci, włosy zaczesane w kok i plany, że na Boże Narodzenie dom będzie już odnowiony. Zmarła 2 sierpnia, w hospicjum w Namysłowie. - Moja mama jest po wylewie, a ZUS odmawia jej prawa do renty – powiedziała Magda Wrzosek w poniedziałek, 1 sierpnia. – Przyjadę do gazety, przywiozę dokumenty. Może jutro? O wpół do jedenastej. Ale jutra nie było.
Mama zmarła we wtorek, 2 sierpnia, o 5.00 rano. Nie zdążyła skończyć 47 lat. Na cmentarz przyszło wielu ludzi z Żelaznej i z Opola. - Biegałam przed pogrzebem po mieście i szukałam skrzypka, bo moja kuzynka wiele razy powtarzała, że jak umrze, chciałaby, żeby jej zagrano na skrzypcach „Marsz żałobny” – opowiada Jadwiga Krzyk, ciocia.
Magda żałuje, że w szpitalu, przed trepanacją, ogolili mamie głowę. Miała ładne włosy, farbowała je na ciemno-wiśniowo i czesała w kok. W maju, przed komunią Maćka, najmłodszego syna, zdążyła zrobić trwałą. Lubiła muzykę poważną, Jarre'a i piosenki George Michaela. Malowała obrazy, robiła stroiki, haftowała, lubiła polne kwiaty i pracę w ogródku. Do powodzi grała na pianinie. Instrument zatonął razem z domem w Żelaznej. Wrzosków – całą rodzinę, bo tata jeszcze wtedy żył – wciągano prosto z wody do helikoptera. Maciek, najmłodszy z czwórki rodzeństwa, miał wtedy kilka miesięcy. To rok 1997 – uważała mama – rozpoczął serię nieszczęść. Miała na imię Bogusława. Wszyscy mówili do niej Bogusia.
Jestem tylko zmęczona
Depresja ujawniła się niedługo po powodzi. Trafiła na świetną pożywkę – mama straciła też pracę w przedszkolu. Zaraz potem lekarze potwierdzili diagnozę z czasów czwartej ciąży - nadciśnienie tętnicze. Obydwie choroby dręczyły mamę przez następne lata – aż do śmierci.
Kolejne karty leczenia szpitalnego. W 2000 roku trafiła na oddział wewnętrzny w ciężkim stanie, ale biegły w sądzie pracy uznał, że mama może się gdzieś zatrudnić. Gdzie? Kto zatrudni 42-letnią kobietę z czwórką dzieci? - Ona nie miała szans na pracę – twierdzi pani Jadwiga. – Nie nadawała się. Była zbyt chora.
2001 - pierwszy wylew, krwiak wewnątrzmóżdżkowy w głowie, operacja w trybie pilnym. Dopiero wtedy uznana została za niezdolną do pracy – częściowo i czasowo do grudnia 2001.
I znów załamanie: umarł tata, chociaż był młody i zdrowy. Wylew, miesiąc w śpiączce. Mama schudła 10 kilogramów. Została wdową z czwórką dzieci, po czterdziestce, bez pracy. - Wszystko spadło na jej chorą głowę – mówi Magda. Poprawa zdrowia i tony leków do połykania dzień w dzień. - Niektórych mama nie brała, bo po nich spała, a w domu ciągle jest coś do zrobienia – mówi Magda.
- Ona była energiczna – opowiada pani Jadwiga. – Rodzinę haftowanymi prezentami co święta obdarowywała. Każdemu potrafiła doradzić, wszędzie, gdzie szła, zostawiała pozytywny ślad. Kiedyś w maju przekonywała mnie, że bardziej opłaca się kupić pierogi ruskie, niż robić samemu. Zdziwiłam się. Tak mówi Bogusia? Osoba, która nigdy nie kupowała gotowych produktów, bo wszystko potrafiła robić sama? Bywały dni, kiedy mama nie miała siły nawet umyć zębów. Kiedy nie potrafiła rozmawiać z obcymi. Przy dzieciach starała się jakoś trzymać. - Jestem tylko zmęczona – mawiała.
Zdolna, czy niezdolna?
Na ciągle przedłużanej rencie dostawała 497 zł miesięcznie. Musiała o te pieniądze walczyć z ZUS-em w sądzie. W grudniu 2004 po raz kolejny trafiła do lekarza orzecznika. Ten uznał ją za zdolną do pracy. Rentę odebrano. - Zgodnie z ustawą z dnia 17 grudnia 1998 roku o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych osobą niezdolną do pracy jest osoba, która całkowicie lub częściowo utraciła zdol-ność do pracy zarobkowej z powodu naruszenia sprawności organizmu i nie rokuje odzyskania zdolności do pracy po przekwalifikowaniu – wyjaśniła nam pisemnie Grażyna Hołda, wicedyrektor opolskiego ZUS, która o konkretnym przypadku Bogusławy Wrzosek nie może nic powiedzieć „z powodu ochrony danych osobowych”. – Całkowicie niezdolną do pracy jest osoba, która utraciła zdolność do wykonywania jakiejkolwiek pracy. Natomiast częściowo niezdolną do pracy jest osoba, która w znacznym stopniu utraciła zdolność do pracy zgodnej z poziomem posiadanych kwalifikacji. Mama była z zawodu nauczycielką przedszkolną, po
wyższych studiach. Zimą zgłosiła się do Powiatowego Urzędu Pracy, przyznano jej półroczny zasiłek dla bezrobotnych. Odwołała się w tym czasie kolejny raz od decyzji ZUS-u.
W marcu 2005 znów badali ją biegli sądowi. Odnotowali wszystkie jej schorzenia, że jak się zdenerwuje, to ciśnienie jej skacze do 260 na 160. Że rano ma zawroty głowy, bóle. Że szybko nawiązuje kontakty, dawniej była towarzyska, zwierza się, wybacza wyrządzone krzywdy, ma ponadprzeciętną inteligencję. I jeszcze, że boi się przeszłości i powtórnego wylewu.
A potem stwierdzili, że z psychiatrycznego i neurologicznego punktu widzenia brak jest podstaw do uznania wnioskodawczyni za nadal częściowo niezdolną do pracy.
W maju 2005 biegły kardiolog stwierdził coś innego: „Częściowo niezdolna do pracy na okres 2 lat” – napisał w swojej opinii. I jeszcze: „Wnioskodawczynię nadal należy chronić przed powtórnym krwotokiem do mózgu.” Wiosną Bogusia powiedziała kuzynce, że jeśli jeszcze raz będą chcieli ją badać, to nie wytrzyma, stanie na ulicy i zacznie krzyczeć.
Oczy miała przerażone
Zalanej w czasie powodzi chałupy nie było sensu naprawiać. Tata wziął 10-letni kredyt na budowę nowego domu. Trzy lata temu, po śmierci taty, kredyt zaczęła spłacać mama. Skończyła wiosną tego roku, po tym jak dom w Żelaznej udało się sprzedać. Zawsze marzyła, żeby mieszkać w mieście. Tyle jej się udało.
Ostatnie święta wielkanocne razem z dziećmi spędziła na kartonach, bo szykowała się do przeprowadzki. - Za to jak cudownie będzie na Boże Narodzenie! – cieszyła się, chociaż domek na opolskim Zaodrzu nadawał się do kapitalnego remontu. Od kwietnia zdążyła odnowić jeden pokój. Okna wychodziły z niego na ogródek. Powiesiła w nich bambusowe rolety.
22 czerwca był w Opolu upalnym dniem. Mama wstała o 7 rano, bo miał przyjść robotnik od remontów. Poprosił ją potem o wodę do przygotowania zaprawy. Poszła do kuchni po tę wodę. Przewróciła się. - Nie czuję prawej strony! – wyszeptała. Oczy miała przerażone. Przyjechała karetka. Do domu mama już nigdy nie wróciła. Dwa dni później, kiedy Magda zostawiła swoją pracę oraz męża w Niemczech i przyjechała do Opola, mama już nie mówiła tylko bełkotała. Pytała o okna. Wodziła oczami po szpitalnych ścianach – taka nerwowa i bezsilna.
- Lekarze czekali aż krwiak się wchłonie i próbowali jej zbić ciśnienie – opowiada Magda. – Nic z tego. 25 czerwca miała trepanację czaszki. Krwiak się powiększył. Mama nie mówiła już nic, tylko patrzyła i płakała. Lekarz mi powiedział, że te łzy to odruch bezwarunkowy, ale ja w to nie wierzę.
Zostali sami
Pewnego dnia przyszła Magda do szpitala, a mama śpi. Respirator trzyma ją przy życiu. Uczyli ją potem oddychać samodzielnie, bez aparatury. Dzieci liczyły na to, że zdarzy się cud, że mama się obudzi. Przecież poruszała czasem ręką, albo nogą. Przecież sprzęt wykazywał, że coś się dzieje, kiedy się do niej mówi.
Lekarze zdecydowali o przeniesieniu chorej do zakładu opieki leczniczej, bo „szpitalna doba kosztuje”, a „rokowania co do wyzdrowienia są wątpliwe”. W ZOL-u nie było miejsca. - Może ją wziąć do domu? – zastanawiała się rodzina (Magda w Niemczech opiekowała się ludźmi chorymi). Ale mama wymagała opieki szczególnej. 28 lipca zwieźli ją do hospicjum w Namysłowie. Tam ją odwiedził Maciek, najmłodszy syn. Mama, jeszcze w szpitalu, bardzo chciała go zobaczyć. 2 sierpnia zostali sami: 8-letni Maciek, 16-letni Kuba, 21-Mateusz i 22-letnia Magda. Dziewczyna postanowiła na stałe wrócić do Polski. Jeszcze nie wie, jak to będzie, bo w Niemczech został przecież mąż. Stara się o opiekę prawną nad nieletnimi braćmi i status rodziny zastępczej. Jest przerażona – dokładnie tak, jak mama po śmierci ojca. Schudła 7 kilo. Nie ma pracy, ale będzie jej szukać. Ma średnie wykształcenie, biegle mówi po niemiecku. Rodzinę trzeba jakoś utrzymywać. Renta po ojcu nie wystarczy.
Na szczęście w domu jest jeszcze dziadek, po dziewięćdziesiątce, ale sprawny fizycznie. Dziadek ma świadczenia i tylko dzięki temu ZUS wypłaci Wrzoskom w najbliższym czasie zasiłek pogrzebowy. Na szczęście jest także ciotka Jadwiga – pomoże we wszystkim i w sprawach papierkowych, i przywiezie obiad. Rozpacz, ból, smutek – to się czuje po śmierci mamy. Złość, nienawiść, bezsilność – to się czuje na myśl o urzędniczych, lekarsko - ZUS-owskich korowodach. No i jeszcze rozczarowanie.
Magda chce o tym opowiedzieć z jednego powodu: dla mamy sprawa renty była bardzo ważna i od lat kosztowała ją wiele nerwów. Część dokumentów jest w tej chwili w sądzie i w ZUS-ie. Może przyznają rentę za lipiec i sierpień? Dwa razy po 500 złotych. Mama by się ucieszyła.
Dane z ZUS w Opolu
W 2004 roku wydano 1354 pierwszorazowe decyzje przyznające renty z tytułu niezdolności do pracy i 1685 decyzji odmownych (wraz z rentami wypadkowymi). W tym samym czasie ludzie złożyli w sądzie 3,5 tys. odwołań od ZUS-owskich decyzji rentowych. Lekarze orzecznicy wydali 18 tys. 612 orzeczeń. Lekarzem orzecznikiem i członkiem komisji lekarskiej może być każdy lekarz – specjalista medycyny pracy i społecznej, chorób wewnętrznych, chirurg, neurolog, psychiatra, który odbył przeszkolenie w zakresie ustalonym przez prezesa ZUS. Obecnie w opolskim ZUS zatrudnionych jest 16 lekarzy orzeczników i 6 członków komisji lekarskich.
Zapytaliśmy w ZUS-ie
„NTO”: Dlaczego, pani zdaniem, klienci ZUS powszechnie mówią o „bezduszności” tej instytucji? Czy, pani zdaniem, jest to opinia prawdziwa, czy krzywdząca dla urzędników?
Grażyna Hołda, wicedyrektor ZUS w Opolu: Zakład Ubezpieczeń Społecznych jest państwową jednostką organizacyjną posiadającą osobowość prawną i działającą w oparciu o obowiązujące przepisy prawne.
„NTO”: Co mogłaby pani powiedzieć rodzinie zmarłej kobiety, którą lekarz orzecznik uznał za zdrową?
Grażyna Hołda: Lekarz orzecznik wydaje orzeczenie na podstawie oceny stanu zdrowia na dzień badania, na podstawie dokumentacji medycznej dołączonej do wniosku oraz okoliczności zatrudnienia. Lekarz orzecznik, w każdej sprawie może się posiłkować opiniami lekarzy konsultantów, wynikami zleconych badań dodatkowych a także obserwacji szpitalnych. Pytaliśmy na piśmie i faksem otrzymaliśmy odpowiedzi.
- Ona nie miała szans na pracę, nie nadawała się, bo była zbyt chora - mówi Jadwiga Krzyk, pochylając się nad grobem Bogusławy.
Agata Jop