Świat"Nie masz wyliczonych drobnych? Połamię ci nogi"

"Nie masz wyliczonych drobnych? Połamię ci nogi"

Rzymianie wiedzieli sporo o życiu w luksusie, ale bycie karmionym winogronami przez piękne niewolnice podczas rozkładania się na sofach z epoki żelaza to nic w porównaniu z posiadaniem supermarketu w tym samym budynku, w którym się mieszka. Na parterze mojego bloku mieści się mały oddział bardzo dobrze znanej francuskiej sieci supermarketów. Jest to prawdopodobnie najbardziej dogodna rzecz, która mi się w życiu przydarzyła od czasu, kiedy odkryłem siadanie. Mógłbym właściwie bez żadnego problemu zjechać rano windą do sklepu w celu zakupienia chleba i dżemu, ubrany jedynie w piżamę i kapcie. Mógłbym, gdybym jadał na śniadanie chleb z dżemem i gdybym wstawał rano z łóżka - pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski Jamie Stokes.

"Nie masz wyliczonych drobnych? Połamię ci nogi"
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

Duży problem związany z moim superdogodnym supermarketem wynika z tego, że czuję się winny, gdyż przestałem odwiedzać nieco mniej dogodny sklep na rogu, znajdujący się jakieś 25 metrów dalej, po drugiej stronie ulicy. Byliśmy ze sobą związani przez dość długi czas, ponieważ - aż do niedawna - dogodny supermarket nie sprzedawał piwa. Od czasu, gdy to się zmieniło, jestem pod urokiem mojej wymuskanej francuskiej kochanki, a moja pierwsza miłość pozostaje samotna i opuszczona. Przestałem dzwonić i spuszczam wzrok, kiedy przechodzę obok.

Wszystko zaczęło się od incydentu z cytryną. Nie pamiętam dokładnie, dlaczego potrzebowałem akurat cytryny, ale mogło to mieć coś wspólnego z ginem i tonikiem. Pomyślałam, że, wracając do domu, wpadnę do małego sklepu na rogu, nie będę przecież pałętał się po supermarkecie, by kupić jedną cytrynę.

Szybko zlokalizowałem owoc i myknąłem w stronę kasy, która akurat znajdowała się pod kontrolą jednej z moich najmniej ulubionych pań sklepowych. Pani sklepowa zaopatrzona była w dużą, przyjazną plakietkę, na której widniało „Mam na imię Gosia” oraz w dużą nieprzyjazną twarz, na której widniało: „Jeśli nie masz wyliczonych drobnych, połamię ci nogi.”

Ja: Dzień dobry. Chciałem kupić tę cytrynę.
Gosia: Zważył ją pan?
Ja (podnosząc cytrynę i przez moment udając zadumanego): Jakieś 90 gramów?
Gosia: Nie. Musi pan iść do sekcji z owocami i warzywami, nacisnąć dzwonek i poczekać aż ktoś podejdzie i zważy panu tę cytrynę.
Ja: Dwa złote dla pani i sobie to darujemy, dobrze?
Gosia: Musi pan iść…
Ja: Trzy złote?
Gosia: Do sekcji z owocami!! Już!!

Poszedłem zatem. Poszedłem, choć wiedziałem, że nie będzie to doświadczenie przyjemne ani krótkie. W sekcji z owocami i warzywami znajdował się przycisk na ścianie, wyglądający zupełnie jak dzwonek do drzwi. Dzwonek nie tylko wyglądał, ale brzmiał dokładnie jak ten w moich drzwiach. Nacisnąłem i zamarłem w długim oczekiwaniu. Po pewnym czasie zacząłem przestępować z nogi na nogę, dopuszczając do siebie grzeszne myśli o innych supermarketach. Potem zadzwoniłem raz jeszcze.

Gosia: Tak?
Ja: Chciałbym zważyć tego bardzo małego grejpfruta.
Gosia: To nie jest grejpfrut. To cytryna.
Ja: Wiem. Chciałem wprowadzić trochę humoru do tej dziwacznej sytuacji.

Wróciliśmy do kasy w kompletnej ciszy. Zapłaciłem za moją cytrynę 1.05 zł. Wyszedłem z poczuciem, że to nie było fajne.

Od tamtej pory nie odwiedziłem sklepu na rogu, choć w sumie chciałbym. Moja nowa kochanka jest okrutna i kapryśna, jak wszystko co francuskie. Kusi cię swoimi 17 lśniącymi kasami, a gdy już znajdujesz się w środku, otwiera przez tobą tylko dwie. Do obu ciągną się kolejki złożone z tuzina osobników dzierżących w swych koszykach jedną cytrynę i flaszeczkę Chanel No. 5. Staramy się nie patrzeć sobie w oczy.

Jamie Stokes specjalnie dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
cytrynasklepzakupy
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (100)