"Nie ma siły, która zmusi Wałęsę, by oddał dokumenty". Historyk nie ma złudzeń

Trwa narodowa dyskusja na temat współpracy Lecha Wałęsy z SB. Znów pojawiły się nowe dokumenty i znów są tylko szczątkowe. A gdzie podziały się wielkie tomy akt zbierane latami przez służby bezpieczeństwa? - Część zniszczono, część ukryto, a część zabrał i nigdy nie odda Wałęsa - mówi WP dr Lech Kowalski.

"Nie ma siły, która zmusi Wałęsę, by oddał dokumenty". Historyk nie ma złudzeń
Źródło zdjęć: © PAP | PAP/Ireneusz Radkiewicz
Patryk Osowski

14.12.2018 | aktual.: 14.12.2018 08:00

Dziennikarze dotarli do kolejnych materiałów obciążających Lecha Wałęsę. W amerykańskim Hoover Institute w Stanford znaleźli kilkaset stron dokumentów komunistycznego aparatu bezpieczeństwa, w tym korespondencję Lecha Wałęsy z Czesławem Kiszczakiem.

Patryk Osowski, Wirtualna Polska: Skąd te dokumenty się tam wzięły?

Dr Lech Kowalski, historyk wojskowości: Maria Kiszczak (żona Czesława Kiszczaka - red.) od dawna wyprzedaje do Stanów Zjednoczonych różne dokumenty i pamiątki. Jeżeli chodzi o Hoover Institute, to nie tak dawno dostawałem od nich bardzo dużo zdjęć. Kupowali różne dokumenty, ale mieli na przykład problemy z rozpoznaniem niektórych osób na zdjęciach. Prosili mnie o pomoc.

A jak to się stało, że dokumenty dotyczące Lecha Wałęsy tak często ginęły? Wiadomo, że będąc prezydentem prosił o dostęp do teczek o "TW Bolku" i zapoznawał się z nimi. Potem części dokumentów brakowało, ale Prokuratura Okręgowa w Warszawie umorzyła śledztwo w tej sprawie. W 1994 roku zaginęły z kolei mikrofilmy dotyczące gdańskiej opozycji. Szef UOP Gromosław Czempiński twierdził, że wydał je Wałęsie, ale były prezydent zaprzeczał i tylko rozkładał ręce. Jest szansa, że jeszcze kiedyś poznamy te dokumenty?

A jaki sąd wyda Wałęsie nakaz w tej sprawie? Nie ma takiej siły, która zmusiłaby go, żeby to zrobił. Proszę spojrzeć jak działa sądownictwo. Komisja reprywatyzacyjna Patryka Jakiego wykazała dziesiątki nieprawidłowości. Główny handlarz roszczeń okazał się winny milionowych przekrętów, a sąd ukarał go grzywną 60 tys. zł i wypuścił do domu. Wszystkie sprawy są tak naprawdę przegrywane. Wałęsa może się więc czuć bardzo bezpieczny.

Dużo dokumentów zginęło?

W tamtych czasach ginęły tysiące, ale nie jesteśmy w stanie udokumentować szczegółów. Ja dwukrotnie byłem już przesłuchiwany przez pion prokuratorski IPN w sprawie dokumentów, które znajdują się i znajdowały w różnych domach generalskich. Byłem w sumie w 35 domach, może więcej i nagrywałem starą generalicję okresu PRL-owskiego. Wykorzystywałem to później do różnych książek. Ci ludzie mieli w domach bardzo ważne dokumenty, które powinny być w archiwach państwowych i przede wszystkim nigdy nie mieli prawa ich sobie zabierać.

A po co to robili?

Zauważyłem, że kolekcjonowali je w większość w ściśle określonym celu. Moim zdaniem próbowali zabezpieczyć swoją przyszłość, bo większość dokumentów, które przechowywali w domach, dotyczyła ich przełożonych. Te papiery pokazywały, jakie padały rozkazy i że oni musieli je wykonać. To była taka asekuracja. Przekazałem prokuratorom wiele ważnych informacji, ale nie ma to już znaczenia.

Bo zmieniły się czasy czy dlatego, że wielu ważnych dokumentów i tak nie da się już odnaleźć?

Po akcji pani Kiszczak wszyscy, którzy mieli ważne dokumenty, otrzymali sygnał, że nie można dłużej trzymać ich w domu. Że trzeba je gdzieś ukryć albo się ich pozbyć. Nawet gdy wchodzono potem do konkretnych domów - na przykład byłego szefa WSW generała Teodora Kufla - były tam już same bezwartościowe papiery. Ta akcja została więc spalona na panewce.

O Hoover Institute zrobiło się w Polsce ostatnio głośno po publikacjach dziennikarzy Polskiego Radia i "Rzeczpospolitej". Mówi pan, że przedstawiciele amerykańskiej placówki kontaktowali się z panem już wcześniej. W ich materiałach było coś ciekawego?

Zauważyłem, że na tych zdjęciach są udokumentowane bardzo ważne rzeczy. Na przykład wizyty Kiszczaka na Kubie czy w Nikaragui. Pamiętajmy, że w Polsce takie wyjazdy nigdy nie były nagłaśniane. A powód jest prosty. Jeżeli sowietom nie pasowało pojawiać się gdzieś osobiście, wysyłali tam swoich zaufanych ludzi z "państw demoludów". Jedną z takich osób był Kiszczak, który cieszył się ich dużym zaufaniem.

Na tych pięknych fotografiach widać go na bankietach, przyjęciach i polowaniach. Obraca się wśród "elit" Ameryki Południowej. To grupy osób, wśród których były ogromne pieniądze, broń i narkotyki.

Te wszystkie materiały powinny być tu w Polsce, w naszych archiwach. A skoro już tak się stało i trafiły do USA, na prośbę polskich władz Instytut Hoovera powinien wykonać odbitki i zdeponować je w naszym kraju.

Możemy się w ogóle domyślać, co jeszcze kryją zbiory Kiszczaków? Jakimi dokumentami i przedmiotami dysponuje żona byłego generała?

To są nie tylko dokumenty, ale też bardzo cenne dzieła. Zwykli ludzie przez lata kupowali na przykład Trylogię Sienkiewicza w zwykłej miękkiej okładce. Ale wydawnictwa robiły też wydania okazjonalne. To były egzemplarze w pięknych oprawach, ze złoceniami. I Kiszczak ma całą masę takich perełek wydawniczych. Te rzeczy mają wielką wartość.

A pani Kiszczakowa się na tym nie zna. Jak wpadnie jej w ręce coś wartościowego, to to sprzedaje. Umawia się z bardzo ważnymi kolekcjonerami, nawet takimi, którzy od lat Kiszczaka opluwają, ale są zainteresowani zakupami i robią interesy. Tak ten świat wygląda i tak się kręci.

Co o najnowszych ujawnionych dokumentach uważa sam Lech Wałęsa? Zobacz TUTAJ.

O sprawie rozmawialiśmy również z Marią Kiszczak. Zobacz TUTAJ.

*Lech Kowalski - historyk, autor m.in. książek "Krótsze ramię Moskwy: historia kontrwywiadu wojskowego PRL", "Cze.Kiszczak. Biografia gen. broni Czesława Kiszczaka" i "Generał ze skazą: biografia wojskowa gen. armii Wojciecha Jaruzelskiego"

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1608)