Nie ma chętnych na rodziców
Wrocław, który jako pierwszy w kraju zrezygnował z tradycyjnych domów dziecka, teraz taki otworzył. Miasto nie może znaleźć chętnych do prowadzenia rodzinnych domów dziecka.
Osiem lat temu władze Wrocławia zaczęły zamykać bidule i zastępować je rodzinnymi domami dziecka i pogotowiami rodzinnymi dla niemowląt. Dziś we Wrocławiu działa 21 takich domów, najwięcej w Polsce.
Zastępczym rodzicom miasto oferuje mieszkania i pieniądze (średnia pensja dyrektora rodzinnego domu dziecka to 3 tys. zł miesięcznie), jednak od dwóch lat chętnych brakuje. Dlaczego?
Zmieniła się sytuacja na rynku pracy. Wiele osób, które mogłyby zajmować się dziećmi, w tym pielęgniarki i nauczyciele, dostało atrakcyjniejsze propozycje - mówi Beata Rostocka, zastępca dyrektora miejskiego ośrodka pomocy społecznej, która od początku odpowiada za tworzenie we Wrocławiu rodzinnych domów dziecka. Ostatnio pani, która bardzo profesjonalnie i z sercem prowadziła pogotowie dla niemowląt, zrezygnowała. Dostała etat w żłobku: podobna pensja, praca do godz. 15 i mniejsza odpowiedzialność.
Obecnie jest we Wrocławiu ponad 50 dzieci, które potrzebują nowych opiekunów. Większość to liczne rodzeństwa. Działające rodzinny zastępcze już nie mogły ich przyjąć. Miasto zdecydowało się więc na złamanie prowadzonej od lat polityki społecznej - dwa tygodnie temu otworzyło nowy dom dziecka. Na razie jest w nim 17 dzieci w wieku od 3 do 13 lat. Rostocka: Gdyby znalazły się trzy małżeństwa, te świetne dzieciaczki nie musiałyby tam być.